Strony

Instagram

środa, 12 czerwca 2019

PROMETHEA TOM 1

Mały pierwszą połowę lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Młodziutkie wówczas wydawnictwo Image Comics zrzuca na rynek kolejną bombę – informację o tym, że Alan Moore przybywa na pokład tej łajby i będzie pisać kilka numerów różnych, flagowych serii. Legendarny twórca stworzył jeden numer serii ”Spawn” oraz parę jej spin-offów, następnie zaliczył miniserię ”1963”, dłuższy run w ”WildC.A.T.S.” Jima Lee, a potem połączył siły z Robem Liefeldem i odrestaurował dla niego cykl ”Supreme”. Jednak to co najważniejsze dopiero miało nadejść, ponieważ Moore negocjował ze wspomnianym już Lee utworzenia autorskiego imprintu w ramach studia WildStorm. Gdy wszystko było już dopięte na ostatni guzik, na głowę Moore’a spadła chyba najgorsza możliwa wiadomość – Lee sprzedał swoje komiksowe dziecko wydawnictwu DC Comics, a więc miejscu, dla którego twórca ten już nigdy nie chciał pracować. Zachował jednak klasę i po otrzymaniu zapewnienia, że nikt nie będzie się wpierniczać w jego pracę (co potem i tak okazało się nieprawdą), skromnie nazwany imprint America’s Best Comics wystartował. Dostaliśmy wtedy takie hity jak znane już w Polsce LIGA NIEZWYKŁYCH DŻENTELMENÓW czy TOP 10, a także TOM STRONG czy PROMETHEA. Ostatni z wymienionych właśnie zadebiutował w naszym kraju, oczywiście dzięki wydawnictwu Egmont.
 
Przenosimy się do alternatywnego świata, w którym do końca zbliża się rok 1999. Sophie Bangs to młoda studentka, która postanowiła w swojej pracy semestralnej skupić się na postaci Promethei – legendarnej wojowniczki, która pojawiała się dość losowo w różnych dziełach znanych artystów. Gdy pewnego dnia sama staje się celem pewnej przerażającej istoty, życie ratuje jej właśnie ta bohaterka. Wskutek kolejnych wydarzeń, Sophie sama staje się kolejną Prometheą – istotą zrodzoną z potęgi magii i wyobraźni. Lecz czy będzie dane jej długo nacieszyć się otrzymanym darem? Na jej trop wpada mnóstwo typów spod ciemnej gwiazdy, a skromna i nieśmiała Sophie nie do końca zdaje sobie sprawę z dzierżonej potęgi i tego, jak z niej korzystać.

W kontekście tego komiksu warto nadmienić jedną, niebywale istotną rzecz. Alan Moore to ekscentryk jakich mało, ale i… oficjalnie uważa się za maga. Tak przynajmniej ogłosił w 1993 roku i trzyma się tego po dziś dzień. Z tego właśnie powodu często mówi się, że PROMETHEA jest jego najbardziej osobistym tytułem, ponieważ praktycznie z każdej strony wylewa się tu jego miłość i pasja do magii, wróżb i wszystkiego, co się z tym kojarzy. Po lekturze komiksu nie mam najmniejszych wątpliwości, że dokładnie tak w istocie jest, zwłaszcza po przeczytaniu rozdziału, który w zasadzie jest jedną, długą wykładnią tego czym jest Tarot.

PROMETHEA to trudny do jednoznacznego oznaczenia komiks. Jak już wspomniałem, główny nacisk Moore kładzie tu na magię, tworzenie niezwykłych światów (zarówno tego ”naszego” jak i tak zwanej Immaterii), ale jak zwykle, albo przynajmniej najczęściej, nie zawodzi pod żadnym innym względem. W komiksie można znaleźć drugoplanowy wątek superbohaterski, który z czasem zaczyna mocno wpływać na najważniejsze wydarzenia. Miłośnicy czystego science-fiction również znajdą tutaj sporo dobroci dla siebie. Ponadto Moore nie unika pytań oraz wątków o ludzkiej seksualności, nie pierwszy raz zresztą zaskakując czytelnika mocno niecodziennym podejściem do tematu. Wspomnę tylko, że w omawianym właśnie tomie jest bardzo długa i zdecydowanie jedna z najdziwniejszych scen seksu, jakie widziałem w komiksach. I żeby była jasność – w jej trakcie dowiadujemy się mnóstwa rzeczy o tym, jakie są zasady rządzące rzeczywistościami, pomiędzy którymi podróżuje tytułowa bohaterka. Mocne są tu dialogi, ale zarazem warto dodać, że nie jest to, przynajmniej na razie, jeden z tych komiksów Moore’a, po lekturze których nie jesteśmy do końca pewni czy zrozumieliśmy co autor mógł mieć na myśli. Zapewniam, że nigdy nie możemy być o tym przekonani, ale w przypadku PROMETHEI przynajmniej dostajemy dzieło, które nie pozostawia nas zagubionego, a raczej łaknącego już przyszłych wydarzeń. Tutaj od razu dodam, że półroczna przerwa między pierwszym i drugim tomem tego cyklu, jaką uraczył nas Egmont, to w mojej ocenie dużo za dużo.

Powtórzę, podkreślę i pogrubię – od strony fabularnej, pierwszy tom serii PROMETHEA to dla mnie majstersztyk. Wszystko jest tu na swoim miejscu, wszystko wciąga jak diabli, wszystko jest zwyczajnie świetnie napisane. Niech mi ktoś napisze, że niedawny ”Neonomicon” od Egmontu był lepszy, to będę z tej osoby bezczelnie i otwarcie się śmiać ;)

Ale PROMETHEA to nie tylko fabuła. To także rysunki J. H. Williama III, który pracą nad tym cyklem beztrosko i z pełnym impetem wbił się do grona najlepiej ocenianych artystów w USA. Przy czym śmiało zaryzykuję tezę, że w pierwszym tomie facet dopiero się rozkręcał. Jest tu wiele przepięknych kadrów, zwłaszcza tych rozłożonych na dwie strony, ale jeśli zna się komiksy, który Williams Trzeci popełnił później, chociażby BATWOMAN: ELEGY czy SANDMAN: UWERTURA, to widać wyraźnie, że PROMETHEA to rozgrzewka. Co i tak nie zmienia faktu, że komiks ten pod względem warstwy graficznej wciąga nosem znaczną większość pozycji rodem z USA, jakie możemy obecnie znaleźć na naszym rynku. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to chyba tylko do tego, iż wyraźnie widać, że w pierwszej połowie tomu co moment zmieniają się koloryści. Dopiero od rozdziału szóstego wszystko się uspokaja i pałeczkę przejmuje niejaki Jeromy Cox i wywiązuje się z postawionego przed nim zadania wzorcowo.

Słówko o polskiej edycji. W pewnych kręgach Internetu co moment widzę utyskiwania na spadającą w ostatnich czasach jakość druku w komiksach Egmontu. Przyjrzałem się swojemu tomowi PROMETHEI i nic takiego nie zauważyłem, ale ja nie jestem jedną z tych osób, które znają trzydzieści odcieni czerni i są gotowi reklamować komiks w momencie, gdy trafią na strony z tym, którego akurat nie lubią.

Jak zwykle brawa należą się tłumaczce komiksu, którą jest mistrzyni Pani Paulina Braiter – moim zdaniem jedna z trojga najlepszych w tym fachu w naszym kraju, przynajmniej jeśli chodzi o komiksiki.

Cena okładkowa komiksu wynosi 99,99zł, twarda oprawa, standardowy format. Przy tej objętości to bardzo atrakcyjna cena, zwłaszcza po rabatach.

Nie mam zielonego pojęcia co jest z Wami nie tak, jeśli jeszcze nie posiadacie tego komiksu w swoich zbiorach. Biegusiem do najbliższego sklepu internetowego i nadrabiać to niedopatrzenie!!!
 
Krzysztof Tymczyński
 
-----------------------------------------------------

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów  PROMETHEA #1-12.

PROMETHEA TOM 1 do kupienia w sklepach Egmontu oraz ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz