piątek, 19 lutego 2021

SHAZAM! AND THE SEVEN MAGIC LANDS

Shazam powraca w nowej, solowej serii, a osobą odpowiedzialną za kreowanie kolejnych przygód Billy'ego Batsona i spółki ponownie został Geoff Johns. Ten sam, który swego czasu wspólnie z rysownikiem Garym Frankiem umiejętnie i w ciekawy sposób odświeżył origin tego superbohatera. Tym razem członkowie Shazam Family odkrywają przypadkowo jeden z sekretów, jakie skrywa w sobie Rock of Eternity, inicjując tym samym ciąg niesamowitych, ale zarazem niezwykle niebezpiecznych wydarzeń. Wrota do siedmiu magicznych krain zostają otwarte, Billy musi zmierzyć się z nieoczekiwanym powrotem swojego ojca, a do tego Mr. Mind oraz Dr. Sivana krok po kroku wprowadzają w życie swój nikczemny plan. Skoro bierze to na swój warsztat Geoff Johns, to nie sposób odmówić sobie lektury, licząc na historię co najmniej dobrą.

Johns przedstawił na nowo początki Billy'ego Batsona w ramach New 52, a konkretnie od marca 2012 do czerwca 2013, w ramach back-upów serii JUSTICE LEAGUE. Uporządkował czekającą na to od kilku dekad kwestię i zmienił przy okazji oficjalnie pseudonim superbohatera, a także podrasował wspólnie z rysownikiem strój, dodając białą pelerynę oraz kaptur. To była bardzo udana opowieść, która według mnie spełniła pokładane w niej nadzieje. Po kilku latach, a konkretnie w grudniu 2018 wystartowała nowa seria ongoing, będąca sequelem i bezpośrednią kontynuacją wydarzeń, z jakimi pożegnaliśmy się wraz z publikacją JUSTICE LEAGUE #21 pięć lat wcześniej. Wprawdzie po drodze komiksowy świat DC doświadczył kolejnych zmian, ale praktycznie nie są one tutaj odczuwalne. Twórcy zadbali bowiem o to, aby już #1 wyglądał jak ciąg dalszy wcześniejszych wydarzeń, a wszystko rozgrywało się we własnym, odrębnym zakątku DCU.

Minął rok od czasu, jak Billy otrzymał swoje moce i zyskał nową rodzinę. Kiedy widzieliśmy go ostatnio podzielił się mocami z przyrodnim rodzeństwem, uporał się podstępem z Black Adamem, a w ramach epilogu Dr. Sivana spotkał na swojej drodze Mr. Minda. I to właśnie ta ostatnia dwójka, zgodnie z zapowiedziami wiedzie prym, jeśli chodzi o głównych złoczyńców tej opowieści. Paskudny, rządny zemsty robal chce uwolnić członków Monster Society of Evil, a przy ich pomocy przejąć władzę nad wszystkimi siedmioma magicznymi krainami/królestwami. Wspominając o tych ostatnich nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że Johns próbuje odcisnąć swoje piętno na świecie Shazama i ubogacić mitologię związaną z tą postacią, w podobnym stylu, jak to uczynił ze światem Zielonych Latarni. Nie ten poziom spektakularności i nie ta skala, jak w przypadku nowych kolorowych korpusów, ale trzeba przyznać, że zabieg z ujawnieniem współistniejących magicznych światów okazał się pomysłem udanym, dając tym samym scenarzyście więcej pola do manewru, jeśli chodzi o kreowanie przygód Shazam Family.

Motyw dziecięcych podróży po nieznanych, często kolorowych i z reguły magicznych, baśniowch światach jest dosyć znany i oklepany, ale absolutnie nie przeszkadza mi, że Johns postanowił pójść właśnie w tą stronę, skupiając się jednocześnie na przygodach całej Shazamowej drużyny/rodziny, a nie tylko na Billym. Pierwsze rozdziały zdecydowanie rozbudzają zainteresowanie, inicjują tajemnice i stawiają znaki zapytania. Wizyta w Funlands okazuje się dokładnie tym, czego oczekiwałem, ale trochę szkoda, że już kolejnym krainom nie poświęcono tyle miejsca, bo warto byłoby zatrzymać się na dłużej w każdej z nich i dokładniej ukazać realia panujące w konkretnym miejscu. Liczyłem przykładowo na jakiś twist z udziałem Gamemastera, ale postać ta szybko została olana. Zbyt szybkie przeskoki i kilka niejasnych rozwiązań z utratą mocy (które dla wygody scenarzysty zawsze można było wytłumaczyć jakimiś problemami z magią) oraz próba ciągnięcia paru wątków na raz sprawiło, że w praktyce prawie żaden z nich nie otrzymał wystarczająco miejsca.

W komiksie tym brakuje mi jakiegoś krótkiego wyjaśnienia/przypomnienia, dlaczego widzimy Black Adama żywego, skoro przecież w pierwszym tomie zginął z rąk Billy'ego. A do tego powrót do świata żywych innej martwej postaci ze wspomnianego komiksu SHAZAM! został wyjaśniony w sposób żałośnie słaby, jakby Johnsowi nie chciało się tutaj w ogóle wysilać. A szkoda. Jakby kogoś interesowały szczegóły rezurekcji Black Adama, który trupem był bardzo krótko, to odsyłam do JUSTICE LEAGUE OF AMERICA #7.4, wydanego w ramach Villains Month we wrześniu 2013 roku. Niestety nie jest to już ten sam groźny złoczyńca, sprowadzony bardziej do roli popychadła i pomocnika, a przynajmniej takie odczucie miałem widząc jego udział w walce o przejęcie kontroli nad magicznymi krainami.

Ostatnie rozdziały to wyczuwalny pośpiech i tym samym pewne niechlujstwo Johnsa, który pakował już zabawki i opuszczał piaskownicę, próbując sfinalizować w miarę sensownie i zakończyć przedwcześnie swoją długą opowieść. Zrobiło się trochę zbyt tłoczno i nieco chaotycznie, kiedy wszystko i wszyscy trafili do jednego kotła. Ucierpiał na tym chyba najbardziej wątek Prime'a, wobec którego oczekiwania miałem całkiem duże, a którego potencjał został praktycznie całkowicie zmarnowany. W jaki sposób Superboy-Prime został wcześniej uwięziony? Skąd jego nienawiść do Shazama? Dlaczego Bratson zamiast Batson? Na te pytania niestety nie dostałem odpowiedzi. pocieszeniem jest fakt, że Johns powrócił do porzuconej tutaj postaci Prime'a w ramach tie-inu do DEATH METAL, gdzie zaserwował temu złoczyńcy poruszający i mistrzowsko skonstruowany happy end. Polecam sprawdzić, jeśli jeszcze nie mieliście takiej okazji. Na przeciwległym biegunie z kolei znalazł się wątek ojca Billy'ego, który od początku do końca prowadzony był w sposób więcej niż zadowalający, z pełnym różnych emocji i wzruszeń finałem. Cieszy również powrót Tawky Tawny'ego, który otrzymał nowy origin i w interesujący, płynny oraz zadowalający sposób został wkomponowany w odświeżony komiksowy świat Shazama.

Kilka słów na temat ilustracji. Poprzednio sprawa była prosta, gdyż za szatę graficzną odpowiadał w całości rewelacyjny Gary Frank. Tym razem postawiono na sprawdzonego i zaprawionego w bojach Dale'a Eagleshama, którego wystarczająco dokładna kreska jest troszkę mniej spektakularna od wspomnianego Brytyjczyka, ale według mnie nawet jeszcze lepiej pasuje do magicznych klimatów z udziałem Shazama. Jest sporo jedno i dwustronnych kadrów, które prezentują się bardzo okazale.   Okazuje się jednak, że  szybko, chyba nawet zbyt szybko bo od zeszytu drugiego, Eaglesham musiał dostać wsparcie w postaci duetu Marco Santucci (SWAMP THING: NEW ROOTS) i Scott Kolins (THE FLASH). I tak oto duża część zeszytów jest tutaj dziełem nie jednego, ale dwóch lub nawet trzech artystów, co ze zrozumiałych względów nie jest zbyt szczęśliwym i trafionym rozwiązaniem. O ile Santucci dysponuje stylem, jaki nie powoduje zbyt dużego wpływu na jednolitość szaty graficznej, o tyle Kolins swoimi (jakby nie było fajnymi i cenionymi przeze mnie wysoko) pracami siłą rzeczy znacznie różni się od kolegów po fachu, co nie każdemu czytającemu omawiany komiks przypadnie do gustu. Pomimo, iż zaliczam się zapewne do nielicznej grupy, której spodobały się wyczyny wszystkich zaangażowanych w projekt rysowników, to jednak mimo wszystko wolałbym oczywiście, gdyby to Dale Eaglesham był w stanie zilustrować całość.

Seria SHAZAM! zakończyła swój żywot przedwcześnie na 15 zeszytach, co oczywiście nie było zgodne z oczekiwaniami, jakie wobec tytułu miało DC. Nawet kinowa ekranizacja oparta mocno na pierwszym wydaniu zbiorczym nie pomogła podnieść wyników sprzedaży, która z każdym kolejnym numerem była co raz mniejsza. Sytuacji z pewnością nie ułatwiał fakt, iż seria począwszy od #4 zaczęła zaliczać co raz większe, irytujące czytelników opóźnienia (już nawet sam start serii przełożono na późniejszy termin), podobnie zresztą jak równolegle pisany przez tego samego scenarzystę DOOMSDAY CLOCK. Osoby śledzące historię w formie zeszytowej zdecydowanie nie miały lekkiego życia, a finałowy rozdział poznały dopiero we wrześniu ubiegłego roku. Znacznie lepiej zatem podejść do lektury jednorazowo, właśnie w formie zawierającego całą opowieść trejda. I tutaj brawa dla DC, że nie podzieliło tego na dwie części, a do tego ku mojemu zadowoleniu nie zauważyłem w swoim egzemplarzu żadnych błędów w druku, co jak wiemy wydawnictwu zdarza się dosyć często. W ramach uzupełnienia/wyjaśnienia - zeszyty 12 oraz 15 to one-shoty pisane gościnnie przez Jeffa Lovenessa, które nie mają wpływu na główną historię, stąd ich uzasadniony brak w omawianym wydaniu zbiorczym. Miała to być przygrywka do nowego runu w ramach serii, ale ten nigdy nie powstał, bo tytuł zdążył wcześniej dostać cancela.

Nie jestem żadnym specem odnośnie komiksów z tym konkretnym bohaterem, ale uważam, że SHAZAM! AND THE SEVEN MAGIC LANDS to kawał solidnej, przez dużą część trzymającej w napięciu i dostarczającej sporej dawki przyjemności lektury. Jest kilka fajnych i zaskakujących rozwiązań, są też niestety momenty słabsze i niedopowiedzenia, ale ogólna ocena całego trzynastoczęściowego story arcu jest według mnie pozytywna. Geoff Johns pisał już znacznie lepsze i ciekawsze rzeczy, a finał nie sprostał wszystkim moim oczekiwaniom, ale mimo to absolutnie nie żałuję czasu spędzonego nad tą serią. Oby na kolejny ongoing z Billym i jego sympatyczną rodzinką nie trzeba było czekać zbyt długo, bo bez nich komiksowy świat DC jest mniej kolorowy i mniej ciekawy.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SHAZAM! #1-11 oraz #13-14.

Osoby zainteresowane zakupem omawianego komiksu, odsyłam do sklepu ATOM Comics.

Dawid Scheibe

1 komentarz: