Strony

Instagram

wtorek, 1 października 2024

FLASH TOM 4 JEDNOMINUTOWA WOJNA

I tak oto dobiegliśmy do mety runu Jeremy’ego Adamsa. Runu, który na nowo pokazał, jak cool postacią jest Wally West. Co samo w sobie było miłą odmianą w porównaniu z tym, jakiego męczennika robiono z niego od startu inicjatywy DC Odrodzenie. Pogrubiony objętościowo album JEDNOMINUTOWA WOJNA przepełniony jest akcją, ale u Wally'ego prominentnymi składnikami dobrej historii powinny być przede wszystkim relacje i humor. Sprawdźmy, jak wypada to na tle bombastycznego wydarzenia prosto z tytułu czwartego tomu.

Sam pomysł na główną historię jest naprawdę nęcący. Mamy Frakcję, jakieś tam kosmiczne imperium, które atakuje Ziemię. Tym, co odróżnia ich od innych, wziętych z generatora najeźdźców jest wykorzystywanie Mocy Prędkości. Dzięki temu są w stanie podbijać światy w przeciągu zaledwie kilku minut. Pech chciał, że za cel obrali planetę zamieszkaną przez kilku herosów korzystających z tej samej Mocy Prędkości. Ze wszystkich ziemskich superbohaterów tylko speedstrzy są w stanie stawić czoła Frakcji, w trakcie najkrótszej wojny w historii trzeciej planety od Słońca. Mieliśmy już NAJCZARNIEJSZĄ NOC, gdzie cały event rozegrał się w podczas jednej nocy, ale jedna minuta to rekord, o tyle wyjątkowy, że dla sprinterów sekundy moga trwać niczym godziny, a nawet dni. Aż przypominają mi się czasy anime DRAGON BALL Z i to, co w trakcie wydarzeń na Namek zajmowało kilka odcinków trwało czasowo naprawdę bardzo krótko, a w samej mandze mieściło się na zaledwie kilku stronach. Dosyć jednak dygresji, wracając do JEDNOMINUTOWEJ WOJNY: ciekawy koncept, ale jak wypadła jego realizacja?

Moje wrażenia są jak ulubiona kombinacja mięsno-sosowa w kebabie: mieszane. Odniosłem wrażenie, że momentami historia stara się być epicka na siłę. Niektórym eventom udaje się otrzeć o przesadę, ale nie przeszarżować, Adamsowi zdarza się iść o krok za daleko, przez co ta jedna minuta potrafi się nieznośnie się dłużyć. Scenarzysta nie ustrzegł się głupotek w postaci niepotrzebnych wątków. Postać Miss Murder, mającej design bootlegowego Batmana, który się śmieje pasuje tutaj jak pięść do oka. Element horroru, który wnosi gryzie się z superbohaterskim thrillerem akcji. Sama Frakcja poza tym, co napisałem wyżej jest do zapomnienia. Z kolei wytrych fabularny z cofaniem czasu jest dość prostacką deus ex machiną, zbyt często stosowaną w komiksach z Flashem. Niemniej jednak, da się to zrobić lepiej lub gorzej i sam Adams, w pierwszym tomie stosował to zdecydowanie umiejętniej (np. retconując KRYZYS BOHATERÓW). Na szczęście, scenarzysta nie zapomina o postaciach i aspekcie rodzinnym, bo cała rodzina Flasha (w tym nielubiany przeze mnie Barry Allen) odgrywa tutaj mniejszą lub większą rolę i kiedy skupiamy się na nich i ich wzajemnych interakcjach wtedy komiks błyszczy.

Błyszczałby bardziej, gdyby nie nierówna oprawa graficzna. Nie ma tu rażącego braku spójności wizualnej, choć historię z wojną zilustrowało aż jedenastu (!) artystów, to style większości z nich niespecjalnie się od siebie różnią. Jakość jest równomiernie przeciętna, przez co prześlizgujemy się wzrokiem po stronach, nie zatrzymując na chwilę na żadnym z kadrów. Lepiej jest w dodatkowych historiach z tego tomu (do rysowania wraca chociażby Fernando Pasarin!). Także pod względem scenariusza. Powiększa się rodzina Westów, a Babcia Samo Dobro porywa jej nowego członka. Z pomocą przychodzą postacie z poprzednich tomów, jak Golden Beetle i kosmiczny wrestler. Dostajemy również opowieść z udziałem Supersynów i jubieluszowy zeszyt FLASH #800, wypadający całkiem w porządku na tle innych podobnych „rocznicówek”. 

Mimo pewnych niedociągnięć chaotycznego scenariusza i przeciętnej (co najwyżej) oprawy graficznej to w gruncie rzeczy bezbolesna, szybka i dynamiczna lektura. Nie czuję wielkiego zawodu, ale nie da się ukryć, że trwająca minutę wojna nosiła znamiona czegoś lepszego. Jest mniej kameralna niż to, co do tej pory serwował nam Adams iw mniejszym stopniu zogniskowana na samym Wallym, a szerzej na jego rodzinie i przyjaciołach. Wielka szkoda, że run Adamsa skończył się tak szybko, bo czuć było, że autor naprawdę kocha Wally’ego Westa i widać, że miał pomysły na więcej (coś, co zateasowano z Savitarem w pierwszym tomie nie zostało pociągnięte dalej). Na samym początku scenarzysta obiecał, że póki on pisze przygody rudego sprintera, to ten nie będzie cierpiał. Obietnicy dotrzymał i chwała mu za to. Run nie skończył się tak dobrze, jak zaczął, ale nie żałuję ani minuty (hehe) spędzonej przy lekturze przygód jednego z moich ulubionych trykociarzy. Jeśli znacie poprzednie trzy odsłony, to sięgnijcie po finałowy wolumin i przygotujcie się na prawdę dziwne, sci-fowe odpały w następującym po Adamsie runie Si Spurriera.



Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w amerykańskich zeszytach „The Flash” #790–800 i „The Flash: One-Minute War Special” #1, a następnie zebrane w dwóch tomach zbiorczych „The One-Minute War” i „Time Heist”.


Komiks otrzymałem do recenzji od wydawcy. Wydawca nie ma wpływu na moją opinię.


Damian Maksymowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz