Wyczekiwany Powrót Kal-Ela
Ci, co śledzą na bieżąco tytuły związane z Supermanem zapewne wiedzą, że od jakiegoś czasu Kal-El, czyli główny Superman był niedysponowany. Musiał opuścić Ziemię, aby zmierzyć się z Mongulem. Na ten czas tytuł Supermana przejął jego syn Jonathan Kent.
Do tej pory nakładem wydawnictwa Egmont ukazywały się tytuły zarówno z serii Action Comics, jak i Superman: Son of Kal-El, pisane przez niezastąpionego w tej kwestii Toma Taylora. Scenarzysta znowu nakreślił postać Jona na nowo, dotykając wówczas wielu ważnych tematów. Czytelnicy Odrodzenia zapewne pamiętają wspaniały run Petera J. Tomasiego, gdzie jeszcze młody Jon dopiero odkrywał swoje wrodzone zdolności, a Kal-El był jego przewodnikiem. Wówczas nosił pseudonim Superboy, teraz stając się Supermanem.
Niemniej oczywiste było, że prędzej czy później Clark Kent powróci na Ziemię i wykona swoje zadanie. O jego powrocie opowiada właśnie album Powrót Kal-Ela, który jednocześnie jest zwieńczeniem serii Taylora, ale także i początkiem kilku kolejnych tytułów. W skład komiksu wchodzą takie zeszyty jak Action Comics#1047-1050, Superman: Son of Kal-El 16-18, a także one-shot Superman: Kal-El Returns Special#1.
Album jest jednak tylko i wyłącznie zbitką poszczególnych historii skupionych wokół tego wielkiego wydarzenia. Nie stanowi on jednej, ciągłej fabuły, która wskazywałaby właśnie na tytułowy powrót. Każdy zeszyt opowiada inną historię, często w kilku aktach. W rezultacie nie jest to swego rodzaju event, a jedynie okazja, aby przypomnieć raz jeszcze, co znaczy Kal-El, dla najbliższych mu ludzi. Dostajemy dzięki temu ponowne spotkania Supermana z Batmanem, czy Lexem Luthorem, ale przede wszystkim z Jonem. Niejednokrotnie dzięki temu jest okazja zobaczyć dwójkę Supermanów znowu w akcji.
Niestety ta antologiczność rozmywa się po pewnym czasie od lektury. Komiks ten jest skierowany jedynie do tych osób, które do tej pory śledziły obie serie, zarówno tę od Taylora jak i Philippa Kennedy’ego Johnsona. To daje trudny do zapamiętania album dla tych, którzy jeszcze nie znają poprzednich tomów. Warto jednak zaznaczyć, że komiks mocno broni się, kiedy potraktujemy go nie jako osobny album, a jako kontynuację poprzednich serii. Dzięki temu wybrzmiewają, chociażby te komiksy, w których obserwujemy obu Supermanów, bowiem Taylor skupia się na tym, co do tej pory było najlepsze w nowożytnych komiksach z Supermanem, na relacji ojca z synem. Uwypukla dzięki temu dwie zupełnie inne wrażliwości na świat.
Wybrzmiewa tutaj także urocza historia, w której Superman spotyka Jimmy’ego Olsena. Młody chłopak chce za wszelką cenę zrobić takie zdjęcie Kryptończykowi, jakiego jeszcze nigdy nie zdołał zrobić. Wówczas komiks serwuje cudowne nawiązanie do Action Comics#1, tyle że w wykonaniu Jona (choć tych jest kilka na przestrzeni samego one-shota).
Trudno jest powiedzieć cokolwiek sensownego o stronie graficznej, zważając na fakt, że co chwilę zmieniają się rysownicy, dając nam znacznie inne spojrzenie na świat wokół bohaterów. Każdy styl się czymś wyróżnia, lecz nagłe zmiany artystów zbyt mocno rzucają się w oczy.
Jest też bardzo wiele historii, które kończy się jakimś cliffhangerem oraz dopiskiem gdzie czytać dalej. Mówiąc krótko, Powrót Kal-Ela nie jest zwieńczeniem serii, a swoistą zapowiedzią kolejnych serii, które Egmont albo już zdążył wydać, albo znajdują się w zapowiedziach na ich stronie.
Mówiąc krótko, po album zalecałbym sięgnąć po zaznajomieniu się z poprzednimi historiami o Supermanie. Bez nich staje się niezrozumiałym mariażem i artystycznym nieładem. Jest tu jednak sporo świeżości wprowadzonej kilka lat temu do obu serii przez Toma Taylora i Philippa Kennedy'ego Johnsona. Bez wątpienia jednak Powrót Kal-Ela był wyczekiwanym wydarzeniem. Sam album tylko pokazuje, jak Superman stał się postacią z niezwykle mocnym zapleczem i jak bardzo stanowi ucieleśnienie współczesnego mitu.
Autor: Wiktor Weprzędz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz