Strony

Instagram

piątek, 5 września 2025

PINGWIN TOM 2: WSZYSTKO, CO ZŁE

                         "Co to jest: im bardziej je łamiesz, tym lepiej działa? Prawo."

Recenzję finałowego tomu zwieńczającego maxiserię poświęconą postaci Oswalda Cobblepota rozpocząłem jedną z zagadek Riddlera, która przewija się w tej historii i w mojej ocenie kapitalnie podsumowuje sedno całej fabuły. Na pierwszy rzut oka "Wszystko, co złe"  to prostolinijna opowieść gangsterska o powrocie do władzy i pieczy nad imperium przestępczym starego wygi, jednego z ikonicznych adwersarzy Batmana. Nie trzeba być ogromnym znawcą świata DC Comics, by pokusić się o stwierdzenie, że już niejednokrotnie widzieliśmy Pingwina działającego w bardzo podobnych okolicznościach, czyli w stanie chronicznej walki o pozycję. Sama postać gothamskiego ojca chrzestnego mimo wielu zmarszczek przeżywa swoją drugą młodość. Ponownie w ostatnim czasie zaczęła angażować i intrygować odbiorców popkultury po skrajnie pozytywnym przyjęciu przez widzów serialu z wybitnym Colinem Farrellem oraz zjawiskową Cristiną Milioti w rolach głównych. Historia napisana przez Toma Kinga, którą otrzymaliśmy niedawno za pośrednictwem wydawnictwa Egmont mimo odtwórczości pewnych motywów również stała się świetną okazją do głębszych rozważań na temat wadliwości systemu sprawiedliwości. Zdobywca nagród Eisnera w odróżnieniu od większości dotychczasowych autorów próbuje jednak skupić się nie na tym, co dzieli Batmana i Oswalda, ale przede wszystkim na pewnych cechach, celach i postawach, które (mimo, iż być może sam Bruce Wayne nie jest z tego przesadnie dumny) są niejednokrotnie zbieżne dla owej dwójki dżentelmenów. 

Toma Kinga w tym wypadku trzeba bardzo mocno pochwalić za niezwykle interesujący sposób prowadzenia czytelnika przez meandry fabularne. Za pomocą paneli narracyjnych dostajemy bowiem wgląd do umysłów wielu postaci, których przemyślenia niejednokrotnie naprawdę urozmaicają akcję i poszerzają kontekst całej historii. Każdy bohater ma garść interesujących rozważań odnoszących się bezpośrednio do fabuły, posiada swój indywidualny charakter, temperament oraz sposób bycia, który daje się czytelnikowi we znaki – począwszy od snującego filozoficzne refleksje melancholika Jima Gordona, po zadziorną i dwulicową kochankę Oswalda rzucającą w myślach sprośne żarciki o długości parasola swojego pokracznego abszytfikanta.

Najbardziej podobały mi się momenty, kiedy prostokąty posiadały zielony kolor – oznaczało to bowiem, iż tym razem otrzymywaliśmy dostęp do swoistej fabularnej strefy VIP, czyli umysłu samego Riddlera, którego moim zdaniem w tym tomie jest zdecydowanie za mało. Tom King świetnie oddał brzemię, jakie nosi w sobie Edward oraz bardzo obrazowo wyjaśnił, na czym tak naprawdę polega jego kompulsywne zaburzenie psychiczne. Mężczyzna potrafi bowiem prowadzić intrygującą rozmowę z Oswaldem, a równocześnie w swojej głowie czuje nieustanny przymus zadawania sobie zagadek i ich symultanicznego rozwiązywania. Scenarzysta podkreśla tym samym, że w jego umyśle nigdy nie panuje względny spokój, a mózg działa 24 godziny na dobę w stanie permanentnego pobudzenia – niczym po zażyciu jakichś wątpliwych legalnie środków. Choroba sprawia, że możemy z tym antagonistą sympatyzować i darzyć jego osobę chociaż elementarną empatią, bo przecież ciężko nie zostać przysłowiowym "złolem", jeśli nawet tak podstawowa czynność, jak zaśnięcie graniczyłoby z cudem.

Czymś, co bezapelacyjnie mnie zaskoczyło, był fakt, iż przy lekturze tego tytułu ku mojemu zdziwieniu dość trudno było mi się zżyć z samym Mrocznym Rycerzem. Przez większość czasu odnosiłem wrażenie, że osoba przywdziewająca w tym komiksie zbroję nietoperza to wcale nie dobrze nam znany i lubiany Bruce, a jakaś zupełnie inna persona. Ktoś bardziej porywczy, cyniczny i impulsywny niż ostatni dziedzic fortuny Wayne’ów. Zdecydowanie preferuję przedstawienie tej postaci jako chłodnego i opanowanego stratega, a nie zdesperowanego zwyrola imającego się tortur, więc w mojej ocenie Batman w tym komiksie jest jednym ze słabszych elementów opowieści.

Gdzieniegdzie przewija się w historii całkiem przyjemna dawka czarnego humoru. Wiele wydarzeń i dialogów jest mocno przerysowanych i przestylizowanych w ukazywaniu archetypów, patosu oraz gangsterskich tropów fabularnych. Sprawia to, że otrzymujemy smakowitą parodię i reinterpretację takich klasyków, jak chociażby kultowy już "Ojciec Chrzestny''. Podczas lektury dwa razy zdarzyło mi się zachichotać na głos, a przy kilku innych planszach na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Myślę, że jak na tomik zawierający jedynie cztery oryginalne zeszyty, jest to całkiem przyzwoity wynik.

Nietypową rzeczą, jaka zwróciła moją uwagę, było przesadne nagromadzenie wulgaryzmów. Niemal każdy z bohaterów tej historii klnie jak przysłowiowy szewc albo postać żywcem wyjęta z uniwersum filmowego Patryka Vegi. O ile zdaję sobie sprawę, że wulgaryzmy oczywiście pełnią istotną funkcję w kreacji wypowiedzi, o tyle głównie przeszkadzało mi tu nagromadzenie samych symboli graficznych, które w standardach wydawniczych oznaczają cenzurę (i są odpowiednikiem telewizyjnego „wypikiwania”). Przez ich nadmiar wiele dymków wizualnie wygląda jak zapis w alfabecie kryptońskim albo innym dialekcie fikcyjnej, kosmicznej rasy, co po prostu rozprasza oraz mocno kłuje w oczy czytelnika. Nie zaszkodziłoby, gdyby te konkretne dymki, w których chaotycznych symboli znalazło się najwięcej, zostały umiejętnie przełożone przez tłumacza w nieco ugrzecznionej formie za pomocą eufemizmów.

Szata graficzna to w dużej mierze swobodny, buńczuczny lineart okraszony ciekawymi, nieszablonowymi pomysłami kolorysty. Kreska jest naprawdę nietuzinkowa, aczkolwiek nie jest to coś, czym bym się jakoś szczególnie egzaltował. Zazwyczaj prace aktualnych ilustratorów ze stajni DC, które  słyną z cyfrowych uproszczeń i oddalają się od realizmu nie są spełnieniem moich marzeń. Tym samym uważam, że nie mogą konkurować z twórczością  artystów wylansowanych chociażby przez wczesne lata dwutysięczne. Należy jednak zaznaczyć, że bez wątpienia pewne pojedyncze panele, jak chociażby ikoniczna scena, w której Batman zapala Oswaldowi papierosa, są wręcz stworzone do tego, by czytelnicy ustawiali je sobie w telefonie jako tapetę. Zarówno ze względu na uroczy charakter tego zdarzenia, jak i na wartość wizualną samej ilustracji.

Podsumowując – sierpniową nowość od wydawnictwa Egmont uważam za naprawdę przyjemną lekturę, która stanowi OBOWIĄZKOWĄ pozycję dla każdego, kto czuje chroniczny niedosyt po zakończeniu serialowych perypetii Cobblepota.

-----------------------------------------

Komiks otrzymany do recenzji od wydawcy. Egmont nie miał żadnego wpływu na treść powyższej opinii.

Omawiane wydanie zawiera materiał z komiksów THE PENGUIN #8 - 12.

PINGWIN: WSZYSTKO, CO ZŁE kupicie m.in. w sklepie Egmontu oraz na ATOM Comics.

Autor: Krystian Beliczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz