Strony

Instagram

niedziela, 27 września 2020

DCEASED: UNKILLABLES

Nie powinno być chyba dla nikogo zaskoczeniem, że pisany przez Toma Taylora DCEASED okazał się dużym sukcesem wydawniczym i powstanie kontynuacji było tak naprawdę tylko kwestią czasu. W polskiej wersji językowej będziemy mogli zapoznać się z tym komiksem już pod koniec listopada, a zachęcającą do kupna, recenzję oryginalnego wydania napisałem kilka miesięcy temu (klik). Dzisiaj słów kilka na temat drugiego rozdziału tej historii, który od niedawna jest dostępny w formie zbiorczej, i który stanowi swoisty pomost pomiędzy DCEASED a ukazującą się aktualnie w USA mini serią DCEASED: DEAD PLANET. Oprócz tego równolegle można śledzić także serię digital first - DCEASED: HOPE AT WORLD'S END, która jeszcze mocniej rozwija temat wirusa i skupia się na kolejnej grupie bohaterów oraz złoczyńców. Jeśli czytaliście pierwszą mini i do tego jesteście fanami Taylora (a ktoś nie jest?), to sięgnięcie po dalszy ciąg jest oczywistą oczywistością.

DCEASED: UNKILLABLES relacjonuje przebieg zombie-apokalipsy z zupełnie innej strony. Podczas, gdy Superman, Batman i pozostali najważniejsi ziemscy herosi z mizernym skutkiem próbują znaleźć sposób na ocalenie świata i jego mieszkańców, również stojący na co dzień po drugiej stronie barykady złoczyńcy, nie zamierzają biernie przyglądać się całej sytuacji. Vandal Savage gromadzi wokół siebie wybranych złoczyńców w kryjówce gdzieś na krańcu Ziemi, obiecując im najbardziej deficytowy towar, czyli coś, co wszyscy pożądają w tej chwili bardziej od sławy, czy pieniędzy - przetrwanie. Na podbój świata przyjdzie czas później. W tym samym czasie złączeni przez los James Gordon, Jason Todd oraz Cassandra Cain uciekają z Gotham, aby stworzyć swój bastion w sierocińcu w Blüdhaven. Szybko okazuje się, że obie grupy będą musiały połączyć siły, aby spróbować przeżyć, powstrzymać zombie-Wonder Woman i dostać się do pewnego zielonego azylu. I jak łatwo się domyślić, nie wszyscy wyjdą z tej opowieści żywi.

Jeden z najlepszych scenarzystów w branży komiksowej powraca do wykreowanego przez siebie uniwersum, tradycyjnie mając do dyspozycji wszystkie możliwe narzędzia, a także brak kagańca znanego jako kontinuum. Taylor nie raz i nie dwa pokazywał już wcześniej, że chętnie sięga po wszystkie dostępne w uniwersum postacie, dla każdego potrafiąc znaleźć odpowiednie miejsce w nakreślonej przez siebie fabule. Nikt też nie jest tak naprawdę bezpieczny, w każdej chwili mogąc dołączyć do grona zainfekowanych wirusem i zasilić poszerzające się w iście ekspresowym tempie szeregi krwiożerczych zombie. Tutaj jest dokładnie tak samo. Tytuł sugeruje, że mamy do czynienia z postaciami, które są nie do zabicia, ale praktyka pokazuje, że i oni prędzej czy później zostaną wyeliminowani z gry. Wszak jest to komiks, w którym nie może zabraknąć krwawych i emocjonujących starć, odrywanych głów, rozszarpanych ciał itp. Właściwie do samego końca nie jest pewne, w jakim składzie uda się całej grupie dotrzeć do miejsca przeznaczenia, co tylko dostarcza dodatkowych emocji podczas śledzenia tej historii.

To jednak nie obowiązkowa, klasyczna nawalanka jest tym, co tygrysy u Taylora lubią najbardziej. Najbardziej ostrzę sobie zawsze zęby na inteligentne dialogi, warte zapamiętania one-linery, czy też wszelkie humorystyczne wstawki. I pod tym względem znowu się nie zawiodłem. Wśród najlepszych jakościowo i dostarczających sporo powodów do śmiechu scen, wymienię chociażby fragmenty dotyczące Jokera, duet Grundy/Creeper, czy też przemiana Bane'a i spółki w szkolnych nauczycieli. Poszczególne postacie zostały bardzo satysfakcjonująco rozpisane i nawet z tych teoretycznie mniej ciekawych udało się wycisnąć coś więcej, niż zazwyczaj. Każda z osób tego komiksowego dramatu zachowuje się w dosyć naturalny dla siebie sposób, nie mamy zatem do czynienia z reakcjami typu out of character, kiedy jakiś scenarzysta nie czuje danego bohatera/złoczyńcy. Zwłaszcza fani Red Hooda powinni być zadowoleni. W tej konkretnej historii udało się nawet pokazać złoczyńców jako tych dobrych, którym niemal od początku czytelnik kibicuje, których zaangażowanie i poświęcenie zostaje odpowiednio docenione. Godny uwagi jest także sposób, w jaki autor pokazuje relacje na linii ojciec-córka, czy matka-córka.

Taylor przyzwyczaił mnie do tego, że często współpracuje z tymi nieco mniej znanymi artystami, niż z będącymi ulubieńcami tłumów ilustratorami z najwyższej półki. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że do tego projektu zaproszony został Karl Mostert, którego nazwisko kompletnie nic mi nie mówiło. Widząc jego prace od razu skojarzyły mi się jednak plansze wykonywane przez Franka Quitely'ego, a przynajmniej widać pewne podobieństwo, czy też wzorowanie się na bardziej utytułowanych koledze po fachu. Ogólnie rysunki są dobre, ale bez jakiejś rewelacji i szczególnych powodów do zachwytu. Z czasem przyzwyczaiłem się nawet do tych nietypowych wizerunków twarzy poszczególnych postaci, które początkowo budziły pewien niesmak. Znacznie lepiej w moim odczuciu wygląda to później na kartach DCEASED: HOPE AT WORLD'S END #8, gdzie rysownik ten pojawia się gościnnie. Plus za to, że wszystkie rozdziały namalował jeden artysta, co jak zawsze nadaje oczekiwanej przez wiele osób płynności i spójności. Podstawowe (całkiem udane) okładki wykonał Howard Porter, a swoimi wariantami ponownie zachwycił Francesco Mattina, który podobnej sztuki dokonał przy okazji zeszytów do DCEASED.

UNKILLABLES to kawał świetnej lektury, przy której bawiłem się równie dobrze, a momentami nawet jeszcze lepiej, niż czytając DCEASED. Mieszanka akcji, grozy, wzruszeń, poświęceń oraz humoru, a wszystko połączone w inteligentny sposób, dzięki czemu finalny produkt idealnie trafił w moje komiksowe gusta. Całość składa się z trzech zeszytów o powiększonej objętości, ale aż chciałoby się, aby Taylor poświęcił jeszcze więcej miejsca oraz czasu tym konkretnym postaciom i ich wspólnym perypetiom w czasie apokalipsy. O ile bowiem przykładowo rozgrywające się obecnie duże historie, jak DEATH METAL, czy JOKER WAR mogą część osób nudzić i wydawać się rozciągnięte na siłę, o tyle w przypadku DCEASED takich odczuć nie ma. Dopóki za scenariusz odpowiada sympatyczny, znający się na rzeczy Australijczyk, przesyt i zmęczenie nikomu raczej nie grozi, a każda kolejna odsłona tej sagi o DC-zombiakach wydaje się być jeszcze lepsza, niż jej poprzedniczka. Oczywiście, że polecam, bo tego typu dobre jakościowo komiksy warto znać i posiadać na swojej półce.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów DCEASED: UNKILLABLES #1-3.

Kolejną porcję krwawych emocji prosto ze świata DCEASED, znajdziecie w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz