czwartek, 9 stycznia 2020

DCEASED


Jedni świętują początek nowego roku, dla innych świat właśnie dobiega do smutnego końca. Oto mroczny świat, w którym bohaterowie przegrywają pokonani przez... matematykę!

Mowa oczywiście o komiksowym świecie DC, który dotknął jeden z największych kataklizmów w historii, a wszystko za sprawą pomysłu zrodzonego w głowie Toma Taylora. Dla mnie jest to jeden z tych ulubionych twórców (obok chociażby Jeffa Lemire'a), który niczym mitologiczny Midas czego by się nie dotknął, to obraca to w złoto. Kiedy pisze coś dla DC, można z góry zakładać, że okaże się to hitem i śmiało inwestować w ten projekt swoje pieniądze. Zwłaszcza, kiedy Taylor umiejscawia swoje historie z dala od głównego DCU, w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, posiadając praktycznie wolną rękę odnośnie losów poszczególnych postaci. Jeśli czytaliście jego INJUSTICE, to Wiecie o co chodzi i czego się spodziewać po nowym komiksie. DCEASED tylko z pozoru zapowiada się jak kalka, czy zrzynka z innych komiksów, albo jak kolejna opowieść o przemianie ludzi i herosów w zombie według łatwego do przewidzenia schematu. To mniejsze lub większe szczegóły decydują tutaj o sukcesie całości, gwarantując emocje oraz rozrywkę do samego końca.

Jedna z wielu zwycięskich potyczek z Darkseidem, tym razem tylko z pozoru oznacza na pewien czas spokój dla Ligi Sprawiedliwości. Najnowszy plan władcy Apokalips przybiera dla niego samego nieoczekiwany obrót, prowadząc do powstania nowego, zmodyfikowanego równania anty życia, które poprzez internet i media społecznościowe błyskawicznie infekuje mózgi Ziemian. Już na starcie zarażonych zostają setki milionów ludzi, sprowadzając na planetę istną apokalipsę. Czas ucieka. Bohaterowie DCU dwoją się i troją, stają do walki o los mieszkańców, świata oraz samych siebie, gdyż odrobina nieuwagi wystarczy, aby każdy, nawet ten największy i najpotężniejszy, dołączył do grona zarażonych.

Na myśl przychodzi mi automatycznie porównanie z Biblią, gdzie Bóg zsyła na ludzkość oczyszczającą powódź, z której wychodzą cało tylko nieliczni. Taylor udowadnia, że nie liczy się jak największa ilość zarażonych bohaterów przypadająca na poszczególny rozdział, tylko jakość tychże przemian. Każdej przemianie/śmierci naszego kochanego trykociarza towarzyszy mniej lub bardziej emocjonalna otoczka, ukazana zostaje reakcja bliskich, bezradność pozostałych itp. Pseudo zombiaki, choć jest ich oczywiście od groma i jeszcze trochę, w rzeczywistości stanowią drugi plan, gdyż na tym pierwszym są zdecydowanie różne charaktery i osobowości, interesujące ludzkie kreacje, jakie proponuje nam twórca komiksu. Nie jest tajemnicą, że największe zagrożenie wiąże się z przejściem na drugą stronę tych, którzy dysponują największymi mocami, gdyż przykładowo nikt nie chciałby w tej godzinie ciężkiej próby stanąć naprzeciwko takiego Supermana. Swoboda odnośnie wyboru osób, które można brzydko mówiąc odstrzelić sprawia, że nie sposób przewidzieć, kto tak naprawdę przejdzie suchą nogą tę swoistą powódź i tym samym dotrwa cały i zdrowy do ostatniej strony. Ta niepewność jest jak najbardziej pozytywna, zachęca ciekawego dalszego rozwoju akcji czytelnika do zgadywania/zastanawiania się, kto i w jaki sposób tak naprawdę przyczyni się do zastopowania tej śmiertelnej infekcji. A może nie jest to wcale wykonalne?

Każdy, czy to bardziej czy mniej obeznany w świecie DC, może sięgnąć po tą opowieść i czerpać z niej dużo frajdy. Ci, którzy są bardziej oczytani i śledzą to wydawnictwo w ostatnich latach będą tej przyjemności mieli jeszcze więcej, gdyż scenarzysta nie omieszkał umieścić kilku genialnych nawiązań, chociażby do MISTER MIRACLE Toma Kinga, czy też pisanego przez siebie EARTH 2. Nie mogło oczywiście zabraknąć specyficznego poczucia humoru Taylora, który jest dokładnie na tym samym poziomie, co w INJUSTICE. W tej kwestii zdecydowanie brylują Green Arrow, Harley Quinn oraz Constantine. Dialogi zgodnie z przewidywaniami są pierwsza klasa, a niektóre one-linery (ponownie Ollie w roli głównej) dosłownie wgniatają w fotel.

Rewelacja dotycząca sposobu na zatrzymanie wirusa, dramatyczny finał, egzotyczne sojusze, zwroty akcji, niespodziewany headbutt, a także emocjonujące starcia - tego wszystkiego też można się spodziewać w omawianym komiksie. Wady? Nie stwierdzono.


Pomiędzy zeszytami 5 i 6 powstał specjalny one-shot, aby trochę skupić się na kilku postaciach drugiego planu, a także dać możliwość głównemu rysownikowi wyrobić się z pracami do finałowego numeru. Czasem takie rozciąganie na siłę historii o jakieś dodatkowe opowiastki jest wymuszane i zbędne, ale nie w tym wypadku. Poziom jest tutaj nadal wysoki (wszak cały czas za sterami siedzi przecież Taylor), a perypetie dwóch misterów, Bardy oraz duetu Blue & Gold są mistrzowsko rozpisane. Żadne z wymienionych nie ma jednak szans w starciu z Johnem Constantine'em, który kilkoma swoimi kwestiami i zachowaniami najzwyczajniej pozamiatał.

Jeśli chodzi o warstwę wizualną, to od początku miałem pewne wątpliwości, czy akurat duet Trevor Hairsine (ołówek) oraz Stefano Gaudiano (tusz) stanie na wysokości zadania. Chętniej widziałbym w roli artysty jakieś głośniejsze nazwisko, a nie mało rozpoznawalnego przez większość komiksomaniaków twórcę, który dla DC narysował w ostatnim czasie trochę okładek, a także wystąpił kilkukrotnie jako tzw. fill-in artist. Nie dysponuje on jakąś oryginalną, efektowną i przesadnie szczegółową kreską, ale o dziwo w tym konkretnym przypadku okazała się ona wystarczająca. Wcześniej nie przypadł mi do gustu sposób rysowania przez niego ludzkich twarzy, i to się nie zmieniło, ale poza tym świetnie wychodzi mu budowanie mrocznego, pesymistycznego klimatu. Sprawdza się też zadowalająco prezentując sceny pojedynków, a najlepiej wychodzą mu moim zdaniem wszelkiego rodzaju zombiaki. Swój mały udział mają w tym projekcie również James Harren, Neil Edwards, Darick Robertson oraz Laura Braga, którzy wkraczają dokładnie wtedy, kiedy potrzebna jest akurat chwilowa zmiana scenerii. Od strony graficznej zatem nie jest to najwyższa półka, ale w żadnym wypadku nie czuję się rozczarowany, czy też zawiedziony, iż wybór padł na takich a nie innych plastyków. Ilustracje bowiem dobrze oddają pomysły scenarzysty i pozwalają płynnie przebrnąć przez całą historię, a to jest przecież najważniejsze.

Jakość wydania jest bardzo satysfakcjonująca. Rzadziej spotykana w przypadku DC twarda oprawa bez obwoluty, ale za to z pasującą, klimatyczną czerwoną czcionką, obecną również na grzbiecie. Papier kredowy, brak błędów w druku oraz dziesięciostronicowa galeria wariantów okładkowych na samym końcu. Na wszystkie zabrakło miejsca, a powstało ich całkiem sporo, jeden lepszy od drugiego.

Tom Taylor znowu to zrobił. Pozbawiony ograniczeń i barier, jakie niesie ze sobą tworzenie komiksu osadzonego w głównym kontinuum, wziął do ręki znane postacie/składniki i umieścił na tak samo znanej większości scenie, tyle że wymieszał to wszystko ze swoimi specyficznymi przyprawami, które nadały daniu niespodziewanie dobry smak. Powstała przerażająca, poruszająca, ale także obfitująca w sporo humoru i ciekawych smaczków/nawiązań opowieść, która pozostawia po sobie cała masę pozytywnych wrażeń. Zamknięta całość, przystępna dla każdego odbiorcy, i którą wciąga się jednym tchem. Nie jest to i nigdy nie miało być zapewne jakieś ambitne dzieło, tylko wciągający, inteligentnie skonstruowany, momentami wręcz szalony akcyjniak, przysparzający przyjemności prawie każdemu (zawsze znajdzie się przecież jakiś maruda, który sam zrobiłby to lepiej), kto go przeczyta. Zresztą można wyraźnie wyczuć, że osoby odpowiedzialne za napisanie oraz narysowanie tego komiksu również przednio się bawiły na etapie jego tworzenia. Wkrótce ukaże się spin-off skupiony na złoczyńcach pisany przez Taylora - nic, tylko się cieszyć. Jedna z lepszych historii minionego roku z logo DC na okładce, także jak tylko DCEASED pojawi się w tym roku nakładem Egmontu, to bierzcie bez wahania. Uwaga: trzymać  z dala od dzieci, gdyż mogą przypadkowo zniechęcić się do dalszego zagłębiania się w tajniki królowej wszystkich nauk ;)

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów DCEASED #1 - 6 oraz DCEASED: A GOOD DAY TO DIE #1

Omawiany komiks możecie nabyć m.in. w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz