SAGA JEDNOŚCI odsłona druga i zarazem
ostatnia. I do tego już na pierwszy rzut oka wyjątkowo okazała, gdyż
zawierająca aż 9 zeszytów regularnej serii, a tym samym licząca sobie około 240
stron. Jeśli czytaliście ZIEMIĘ WIDMO i jeszcze do końca nie postawiliście
krzyżyka na Brianie Michaelu Bendisie, to zabierając się za omawiany komiks
mniej więcej wiecie, czego można się tutaj spodziewać. Nie ma bowiem co liczyć
na to, że ilość jakimś cudem nagle przerodzi się w jakość i dostaniemy znacznie
lepszy pod tym względem produkt. Pierwszy tom pozostawił po sobie przede
wszystkim dobre wrażenie pod kątem wizualnym, a także serwując intrygujący
cliffhanger, dla którego być może część osób zdecydowała się sięgnąć po
kontynuację. Pewne pytania doczekają się odpowiedzi, a rozsypane do tej pory
puzzle trafią na przypisane im miejsce, tworząc w miarę sensowny obrazek.
CZŁOWIEK ZE STALI + SUPERMAN
TOM 1 + SUPERMAN TOM 2 tworzą tak naprawdę jedną całość, opowiadają jedną
historię, która skupia się przede wszystkim na Rogolu Zaarze, Jor-Elu oraz
Superboyu. Ten ostatni niespodziewanie powraca, tylko zamiast 11 lat ma teraz
17, a przecież od czasu pożegnania z ojcem minęły zaledwie trzy tygodnie.
Pierwsze zeszyty skupiają się w głównej mierze na zrelacjonowaniu przebiegu
wakacyjnej wyprawy z dziadkiem u boku, której celem było opanowanie mocy,
stanie się mężczyzną, odkrycie przez młodego Jona swojego miejsca we
wszechświecie. Jest tutaj sporo gościnnych występów zamieszkujących DCU, kilka
pojedynków z wrogim imperium, a także wymuszony czas spędzony na alternatywnej
Ziemi, gdzie Superboy otrzymuje z rąk znanego złoczyńcy bolesną lekcję. Lois
znowu ukazana zostaje jako wyrodna matka, która tak po prostu opuszcza syna, co
po raz kolejny pokazuje, że zapewnienia Bendisa o nierozbijaniu eS rodziny
można włożyć między bajki. Cały czas nie mogę wybaczyć scenarzyście, że ma
wylane na wcześniejszy run duetu Tomasi/Gleason, który mi dostarczył tak wiele
pozytywnych, przyjemnych wrażeń. Jak inaczej bowiem wytłumaczyć to oddzielanie
od siebie na każdym kroku całej trójki, a do tego ukradł Jonowi ważne lata
dzieciństwa po to, aby lepiej pasował wiekowo do drużyny Legionu. Irytujące w
rozmowie Jona z rodzicami są powtórzenia, przerywane wypowiedzi oraz humor,
który nie zawsze jest trafiony. Trafiona jest natomiast scena, kiedy syn zastaje
na początku swoją matkę w niezręcznej sytuacji, co w lepszej wersji zostanie
później skopiowane przez Grega Ruckę na łamach maksi serii LOIS LANE.
Gdzieś w połowie opowieści
powraca na scenę Rogol Zaar, czyli nudny pod względem zachowania i
postępowania, przewidywalny, operujący według znanego z wcześniejszych
rozdziałów schematu złoczyńca. Jak widać walka z Zodem wewnątrz Strefy Widmo
przybrała pod koniec nieoczekiwany obrót, a obaj mają jeszcze do odegrania
pewną rolę w całej kosmicznej intrydze. Rogol Zaar = jedna, wielka bójka, w
którą tym razem zaangażowane zostają różne egzotyczne rasy zamieszkujące
galaktykę. Nie ma zatem niespodzianki w przypadku tej postaci, a w dodatku to
wcale nie musi być koniec występów tego złoczyńcy w SUPERMANIE, gdyż nie będzie
zbyt trudne, aby na którymś etapie Bendis postanowił sobie o nim przypomnieć.
Błagam, oby nie.
Zakończony został nie tylko
wątek dotyczący Rogola Zaara, chociaż niestety nie wszystkich szczegółów na
temat jego ingerencji w destrukcję Kryptona się dowiedzieliśmy, ale także
finalizacji doczekał się znacznie wcześniej zainicjowany, wątek Jor-Ela.
Zaczęło się wzmiankami na łamach runu Geoffa Johnsa i Johna Romity juniora w
trakcie New 52, gdzie postać ta powróciła pod postacią tajemniczego Mr. Oza, a
potem było kontynuowane w Rebirth przez Dana Jurgensa, w pisanej przez niego
ACTION COMICS. To, co zrobił z Mr. Ozem Jurgens okazało się bardzo
rozczarowujące, sprzeczne z oczekiwaniami fanów, a sam Jor-El/Mr. Oz stał się
tematem, do którego nie chciałem już wracać. Niespodziewanie jednak to właśnie
Brian Bendis potrafił umiejętnie, w bardzo trafiony, dramatyczny a zarazem
wzruszający sposób sfinalizować jego losy na kartach SUPERMANA. Jor-El
postępował w sposób bardzo kontrowersyjny, przekraczał granice i spowodował
wiele zła po drodze, ale okazuje się (choć nie bardzo to tak wyglądało), że
robił to wszystko po to, aby zapewnić spokój i jedność w galaktyce, w tym
jedność rodziny El. Mimo, że na to nie zasłużył, to jednak otrzymał happyend.
Ostatnie dwa zeszyty pokazują,
że wszystko co działo się wcześniej służyło głównie temu, aby przywrócić
organizację znaną jako Zjednoczone Planety, a także wprowadzić nową wersję
Legionu Superbohaterów, tym razem z Jonem w składzie. Koniec z sekretami,
kłamstwami, tuszowaniem prawdy o Kryptonie. Największa siła leży w jedności, i
właśnie to jest puentą, przesłaniem, jakie zostawia nam Bendis.
W pewnym momencie na scenę
wkraczają Supergirl oraz Krypto. Przygody Dziewczyny ze Stali, jakie w tym
samym czasie toczą się w serii SUPERGIRL (łącznie dwa tomy) stanowią tie-in do wątku związanego z
Rogolem Zaarem i można je nawet śmiało dopisać do widniejącego powyżej równania. Nie jest to pozycja obowiązkowa, ale według mnie warto się z
nią zapoznać, aby lepiej orientować się w tym, jak przebiegała misja Kary, skąd
się w ogóle tutaj wzięła, czy też jak zakończyła się konfrontacja z Gandelo.
O pracy Ivana Reisa,
wspierających go inkerów i odpowiedzialnego za kolory Alexa Sinclaira, ponownie
prawić można same komplementy. Ilustracje są wystarczająco szczegółowe, a
najlepiej sprawdzają się, podobnie jak to było w przypadku inauguracyjnego
tomu, kiedy mamy do czynienia ze scenami pojedynków w kosmosie. Niektóre
plansze są ewidentnie wymyślone, skrojone pod Reisa, aby mógł się wyszaleć, co
jest jak najbardziej z korzyścią dla czytelnika. W odróżnieniu od pierwszego
tomu, tym razem główny rysownik serii dostaje wsparcie w postaci Brandona
Petersona, który odpowiada za jakieś 30 procent całego albumu, a zwłaszcza zajmuje
się flashbackami z udziałem Superboya. Artysta ten m.in. pojawił się już
gościnnie na łamach HAL JORDAN I KORPUS ZIELONYCH LATARNII, a także stworzył
sporo okładek do GREEN LANTERNS, oba tytuły ukazywały się w ramach Odrodzenia. O
ile Superman w wykonaniu Ivana Reisa prezentuje się bardzo okazale, o tyle
niestety Peterson nie dorasta mu do pięt. Jego kreska jest jedynie poprawna, w
moim odczuciu nieco mniej poważna, w żadnym wypadku efektowna. Uważam, że
przygody Człowieka ze Stali powinni rysować najlepsi z najlepszych, jacy
pracują aktualnie dla DC, stąd obecność takiego a nie innego dodatkowego
artysty w tym komiksie uważam za słabą decyzję.
Pierwszy, niezwykle długi, a
nawet zbyt długi i do tego bardzo przeciętny story arc za nami. Brian Bendis
potrzebował kilkunastu (a licząc mini serię CZŁOWIEK ZE STALI nawet ponad 20)
zeszytów, aby posprzątać pewne rzeczy po poprzednikach i uporządkować, a
właściwie bardziej pasuje słowo - poprzestawiać świat Supermana i jego rodziny
na nowo, na swoich zasadach, wprowadzając mniej lub bardziej trafne
rozwiązania. Jest tutaj kilka denerwujących pomysłów (przykładem wspomniane
postarzenie Jona Kenta), niezmiennie słabych jakościowo dialogów, czy też
zaśmiecania fabuły wątkami pobocznymi i stworzenia marnej jakości głównego
złoczyńcy, ale jednego scenarzyście na pewno odmówić nie można. Chodzi o to, że
elementy układanki w miarę do siebie pasują, a Bendis od początku konsekwentnie
trzymał się obranego planu opowiadając dokładnie to, co chciał, dążąc do
momentu, który chciał pokazać. Droga była wyboista, słaba pod kątem egzekucji i
w większości zdominowana przez bezmyślne okładanie się pięściami przez eSa i
spółkę, ale finał, o dziwo, zdecydowanie
przypadł mi do gustu. Teraz pozostaje czekać na to, czy i jak BMB będzie
potrafił unieść na swoich barkach ciężar oczekiwań fanów, które są naprawdę
duże, jeśli mówimy o solowym tytule z udziałem Legionu Superbohaterów.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN v5 #7 - 15
Omawiane wydanie zbiorcze możecie nabyć między innymi w sklepie ATOMComics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz