Komiksowi superbohaterowie w
książkach to zjawisko, które ostatnio wyraźnie mocniej przybrało na sile. W
księgarniach od dłuższego czasu dostępne są pozycje tego typu z logiem Marvela
na okładce, więc nieszczególnie zdziwiło mnie, gdy wydawnictwo MAG ogłosiło, że
pod koniec listopada opublikuje dwie powieści z postaciami z DC Comics. Ich
bohaterkami są Catwoman oraz Wonder Woman i po zapoznaniu się z opisami
zdecydowałem, że na próbę sięgnę po powieść z udziałem bliższej mojemu sercu
Diany autorstwa Leigh Bardugo, którą kojarzę z cyklu ”Grisza”. O ile jednak
tamta trylogia oraz jej odpryski całkiem przypadły mi do gustu, tak WONDER
WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY ma w sobie sporo rzeczy, które niekoniecznie mnie do
siebie przekonały.
Od razu ważna informacja: podobnie
jak komiksy z DC Black Label czy DC Kids, tak i tę powieść (wydaną pod szyldem
DC Icons) nie należy traktować jako kanoniczną względem czegokolwiek. Bardugo
przenosi nas bowiem na Themiskyrę, gdzie przedstawia nam szesnastoletnią Dianę
na długo przed tym, nim stała się ona Wonder Woman, lecz zarazem wydarzenia
przedstawione w książce są osadzone we współczesności. Internet, smartfony,
odrzutowce – są, Steve Trevor – nieobecny. Oczywiście nie jest to dla mnie
żadnym kłopotem, a wręcz zaletą, ponieważ dzięki temu wiadome było, że nie
będziemy wałkowali po raz wtóry niemal tę samą historię, co wcześniej w
komiksach, filmach czy animacjach.
Diana uczestniczy w zawodach i ma
okazję pierwszy raz pokazać Amazonką, że także jest godna tego imienia. Coś
jednak idzie nie tak jak powinno, gdy dziewczyna zauważa, iż niedaleko
Themiskyry dochodzi do eksplozji na pokładzie statku. Mimo świadomości tego, iż
Amazonkom nie wolno kontaktować się ze światem zewnętrznym, Diana postanawia
sprawdzić, czy ktoś przeżył tę katastrofę. I przeczucie jej nie myli. Nasza
bohaterka odnajduje ocalałą Alię i rozpoczyna to cykl dziwnych zdarzeń. W końcu
okazuje się, że przybysza jest kolejnym wcieleniem tytułowej Zwiastunki Wojny –
potomkini Heleny Trojańskiej, której celem jest zapoczątkowanie kolejnej ery
wojen i zniszczenia. Diana odkrywa jednak sposób na zatrzymanie spirali
przemocy i wraz z Alią wyrusza do Grecji, gdzie klątwa może zostać
zlikwidowana. Są jednak osoby, które wcale nie chcą, by dziewczynom powiodła
się ich misja.
Jak więc widać już po samym opisie,
Leigh Bardugo dość swobodnie potraktowała to, co znamy jako fundamenty
wszystkich wcześniejszych originów Wonder Woman. I tak jak wspomniałem
wcześniej, dla mnie jest to dobry punkt wyjścia, by przedstawić zupełnie nową historię
naszej ulubionej Amazonki, jednocześnie wciąż zachowując osobowość Diany, jaką
znamy z komiksów. WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY już od pierwszych stron daje
nam także jasno do zrozumienia, kto jest w grupie docelowej opowieści. Jeśli więc
jesteś tak zwanym ”young adult” i masz praktycznie zerowe pojęcie o komiksach,
to ta książka jest dla Ciebie. Tylko no, moim zdaniem niekoniecznie warto sobie
to robić. Aha, no i zdecydowanie jest to historia napisana bardziej dla młodych
dziewcząt. Problem z książką mam jednak i tak spory, ponieważ przez większą
część lektury, WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY prezentuje się jak typowa książka
zrobiona na zlecenie (którą zresztą totalnie jest) i oryginalności oraz emocji
w niej jest tyle, co kot napłakał. Zupełnie, jakby autorka dostała listę wątków
do odhaczenia, zrobiła szybciutki i niezbyt dokładny research oraz zabrała się
do pracy. W efekcie książka obfituje w łopatologię, którą dodatkowo podano nam
z subtelnością piły mechanicznej, zaś Amazonki otrzymały kilka nowych
zdolności, o których wcześniej nie słyszałem. Kolejny akapit zawierać będzie kilka niedużych spoilerów, więc
uwaga!
Oczywiście jeśli się mylę, to śmiało
mnie poprawcie. Wydaje mi się jednak, że nigdzie wcześniej nie sugerowano nam,
iż bransolety Diany są zrobione z płynnego i odrobinę ”inteligentnego” metalu.
Pierwszy raz także spotkałem się z tym, że gdy jedna Amazonka umiera, to cała
reszta czuje jej ból. Są to jednak detale, które nie mają większego wpływu na
fabułę. Znacznie bardziej uwierające jest ekstremalne wręcz podkreślenie tego,
z czego jako bohaterka Diana słynie. Tak oto, by pokazać iż Diana jest ponad
podziałami rasowymi czy płciowymi, zaprezentowano nam jej reakcję na historię o
tym, iż Alia oraz jej przyjaciółka Nim dostały najgorsze role w szkolnym
teatrzyku, bo były jako jedyne innego koloru skóry (serio? SERIO?). Zaś
obsesyjne wręcz podkreślanie przez Bardugo niezwykłej urody oraz tężyzny
fizycznej Diany w pewnym momencie robi się już nawet niesmaczne, tym bardziej
gdy przypominamy sobie, że bohaterka ma w tej opowieści szesnaście lat. Abyśmy
jednak nie zapominali, że Diana jest także jak najbardziej ludzka, autorka
książki strzela nam w twarz wątkiem romantycznym napisanym zgodnie z wytycznymi
jak najgorszych telenowel. Drugi plan, a zwłaszcza mocno wyeksponowane postacie
wspomnianej Nim, ale również Theo, to żywa kopalnia bodaj najbardziej
oklepanych archetypów. Ta pierwsza jest lesbijką, więc siłą rzeczy MUSI znać
się na modzie i tkwić w dziwnym samouwielbieniu własnego gustu, zaś grupowy zarozumialec
i leser MUSI koniec końców okazać się geniuszem komputerowym o głębokim, złotym
sercu. I wszystko to w ciągu wydarzeń przedstawionych tak, jak gdyby autorka
naprawdę miała gdzieś przy komputerze listę rzeczy do odhaczenia i pisząc konsekwentnie
wykreślała kolejne pozycje. Ogólnie brak w tej książce zarówno ciekawych postaci, jak i interesujących wydarzeń, przez co naprawdę dużą sztuką jest nie domyślić się tego, co czeka nas za kilka lub kilkanaście stron.
Niedawno odbiłem się od książki,
którą zaczytywałem się jako szczeniak. Któregoś dnia postanowiłem raz jeszcze
przeczytać cały cykl o Harrym Potterze i zrezygnowałem z tego zamiaru po
katuszach, jaką stanowiła dla mnie ponowna lektura pierwszej jego części. Nie neguję
przy tym tego, iż tenże światowy fenomen nagle przestał być dobry. Być może
najnormalniej w świecie literatura książek dla nastolatków do mnie już totalnie
nie przemawia, co jednak byłoby dość dziwne, bo na przykład komiksy skierowane
do najmłodszych totalnie jestem w stanie pochłaniać kilogramami. Niemniej, lektura
czterystu stron, na które składa się całość książki WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA
WOJNY, była dla mnie mniej więcej podobną męczarnią. O ile jednak dzieło pani
Rowling nadal potrafiło miejscami zrobić na mnie wrażenie, tak tutaj nie jestem
w stanie wskazać żadnej zalety omawianego dzieła. No dobra, oprócz ceny. I bardzo epizodycznego udziału dwóch bóstw, za którym jednak niewiele poszło. Powiem krótko: według
mnie Leigh Bardugo – która chociażby w cyklu ”Grisza” pokazała, że wie na czym
polega pisanie, tutaj nawet nieszczególnie starała się ukryć, że przy pisaniu
tej książki interesuje ją cokolwiek oprócz przelewu od wydawcy. Jest to nudna,
przewidywalna, skrajnie łopatologiczna historia z nieciekawymi i pełnymi najgorszych
klisz bohaterami. I z całą pewnością nijak nie zachęciła mnie ona do dania
szansy drugiej pozycji z DC Icons, czyli CATWOMAN: ZŁODZIEJKA DUSZ.
Kilka słów o wydaniu. Wydawnictwo
MAG zaprezentowało czytelnikom WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY w wersji
twardookładkowej z materiałową zakładką. Okładka jest… niezbyt ładna. W książce
większych błędów nie uświadczono: raz korekta nie wyłapała podmianki imienia
osoby uczestniczącej w dialogu, przez co przez moment wydaje się, jakby Diana
rozmawiała sama ze sobą. Zaś przetłumaczenie jednej gry słownej wypadło dość
nienaturalnie. Więcej grzechów nie pamiętam. Cena okładkowa wysoka nie jest i
wynosi 35 złotych. Ja wyłapałem tytuł ten internetowo za nieco ponad dwie
dyszki.
Niestety i tak mam wrażenie, że
wyrzuciłem te pieniądze w błoto.
Krzysztof Tymczyński
WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY do kupienia w sklepie wydawnictwa MAG.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz