środa, 22 stycznia 2020

WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY

Komiksowi superbohaterowie w książkach to zjawisko, które ostatnio wyraźnie mocniej przybrało na sile. W księgarniach od dłuższego czasu dostępne są pozycje tego typu z logiem Marvela na okładce, więc nieszczególnie zdziwiło mnie, gdy wydawnictwo MAG ogłosiło, że pod koniec listopada opublikuje dwie powieści z postaciami z DC Comics. Ich bohaterkami są Catwoman oraz Wonder Woman i po zapoznaniu się z opisami zdecydowałem, że na próbę sięgnę po powieść z udziałem bliższej mojemu sercu Diany autorstwa Leigh Bardugo, którą kojarzę z cyklu ”Grisza”. O ile jednak tamta trylogia oraz jej odpryski całkiem przypadły mi do gustu, tak WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY ma w sobie sporo rzeczy, które niekoniecznie mnie do siebie przekonały.

Od razu ważna informacja: podobnie jak komiksy z DC Black Label czy DC Kids, tak i tę powieść (wydaną pod szyldem DC Icons) nie należy traktować jako kanoniczną względem czegokolwiek. Bardugo przenosi nas bowiem na Themiskyrę, gdzie przedstawia nam szesnastoletnią Dianę na długo przed tym, nim stała się ona Wonder Woman, lecz zarazem wydarzenia przedstawione w książce są osadzone we współczesności. Internet, smartfony, odrzutowce – są, Steve Trevor – nieobecny. Oczywiście nie jest to dla mnie żadnym kłopotem, a wręcz zaletą, ponieważ dzięki temu wiadome było, że nie będziemy wałkowali po raz wtóry niemal tę samą historię, co wcześniej w komiksach, filmach czy animacjach.

Diana uczestniczy w zawodach i ma okazję pierwszy raz pokazać Amazonką, że także jest godna tego imienia. Coś jednak idzie nie tak jak powinno, gdy dziewczyna zauważa, iż niedaleko Themiskyry dochodzi do eksplozji na pokładzie statku. Mimo świadomości tego, iż Amazonkom nie wolno kontaktować się ze światem zewnętrznym, Diana postanawia sprawdzić, czy ktoś przeżył tę katastrofę. I przeczucie jej nie myli. Nasza bohaterka odnajduje ocalałą Alię i rozpoczyna to cykl dziwnych zdarzeń. W końcu okazuje się, że przybysza jest kolejnym wcieleniem tytułowej Zwiastunki Wojny – potomkini Heleny Trojańskiej, której celem jest zapoczątkowanie kolejnej ery wojen i zniszczenia. Diana odkrywa jednak sposób na zatrzymanie spirali przemocy i wraz z Alią wyrusza do Grecji, gdzie klątwa może zostać zlikwidowana. Są jednak osoby, które wcale nie chcą, by dziewczynom powiodła się ich misja.

Jak więc widać już po samym opisie, Leigh Bardugo dość swobodnie potraktowała to, co znamy jako fundamenty wszystkich wcześniejszych originów Wonder Woman. I tak jak wspomniałem wcześniej, dla mnie jest to dobry punkt wyjścia, by przedstawić zupełnie nową historię naszej ulubionej Amazonki, jednocześnie wciąż zachowując osobowość Diany, jaką znamy z komiksów. WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY już od pierwszych stron daje nam także jasno do zrozumienia, kto jest w grupie docelowej opowieści. Jeśli więc jesteś tak zwanym ”young adult” i masz praktycznie zerowe pojęcie o komiksach, to ta książka jest dla Ciebie. Tylko no, moim zdaniem niekoniecznie warto sobie to robić. Aha, no i zdecydowanie jest to historia napisana bardziej dla młodych dziewcząt. Problem z książką mam jednak i tak spory, ponieważ przez większą część lektury, WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY prezentuje się jak typowa książka zrobiona na zlecenie (którą zresztą totalnie jest) i oryginalności oraz emocji w niej jest tyle, co kot napłakał. Zupełnie, jakby autorka dostała listę wątków do odhaczenia, zrobiła szybciutki i niezbyt dokładny research oraz zabrała się do pracy. W efekcie książka obfituje w łopatologię, którą dodatkowo podano nam z subtelnością piły mechanicznej, zaś Amazonki otrzymały kilka nowych zdolności, o których wcześniej nie słyszałem. Kolejny akapit zawierać będzie kilka niedużych spoilerów, więc uwaga!

Oczywiście jeśli się mylę, to śmiało mnie poprawcie. Wydaje mi się jednak, że nigdzie wcześniej nie sugerowano nam, iż bransolety Diany są zrobione z płynnego i odrobinę ”inteligentnego” metalu. Pierwszy raz także spotkałem się z tym, że gdy jedna Amazonka umiera, to cała reszta czuje jej ból. Są to jednak detale, które nie mają większego wpływu na fabułę. Znacznie bardziej uwierające jest ekstremalne wręcz podkreślenie tego, z czego jako bohaterka Diana słynie. Tak oto, by pokazać iż Diana jest ponad podziałami rasowymi czy płciowymi, zaprezentowano nam jej reakcję na historię o tym, iż Alia oraz jej przyjaciółka Nim dostały najgorsze role w szkolnym teatrzyku, bo były jako jedyne innego koloru skóry (serio? SERIO?). Zaś obsesyjne wręcz podkreślanie przez Bardugo niezwykłej urody oraz tężyzny fizycznej Diany w pewnym momencie robi się już nawet niesmaczne, tym bardziej gdy przypominamy sobie, że bohaterka ma w tej opowieści szesnaście lat. Abyśmy jednak nie zapominali, że Diana jest także jak najbardziej ludzka, autorka książki strzela nam w twarz wątkiem romantycznym napisanym zgodnie z wytycznymi jak najgorszych telenowel. Drugi plan, a zwłaszcza mocno wyeksponowane postacie wspomnianej Nim, ale również Theo, to żywa kopalnia bodaj najbardziej oklepanych archetypów. Ta pierwsza jest lesbijką, więc siłą rzeczy MUSI znać się na modzie i tkwić w dziwnym samouwielbieniu własnego gustu, zaś grupowy zarozumialec i leser MUSI koniec końców okazać się geniuszem komputerowym o głębokim, złotym sercu. I wszystko to w ciągu wydarzeń przedstawionych tak, jak gdyby autorka naprawdę miała gdzieś przy komputerze listę rzeczy do odhaczenia i pisząc konsekwentnie wykreślała kolejne pozycje. Ogólnie brak w tej książce zarówno ciekawych postaci, jak i interesujących wydarzeń, przez co naprawdę dużą sztuką jest nie domyślić się tego, co czeka nas za kilka lub kilkanaście stron.

Niedawno odbiłem się od książki, którą zaczytywałem się jako szczeniak. Któregoś dnia postanowiłem raz jeszcze przeczytać cały cykl o Harrym Potterze i zrezygnowałem z tego zamiaru po katuszach, jaką stanowiła dla mnie ponowna lektura pierwszej jego części. Nie neguję przy tym tego, iż tenże światowy fenomen nagle przestał być dobry. Być może najnormalniej w świecie literatura książek dla nastolatków do mnie już totalnie nie przemawia, co jednak byłoby dość dziwne, bo na przykład komiksy skierowane do najmłodszych totalnie jestem w stanie pochłaniać kilogramami. Niemniej, lektura czterystu stron, na które składa się całość książki WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY, była dla mnie mniej więcej podobną męczarnią. O ile jednak dzieło pani Rowling nadal potrafiło miejscami zrobić na mnie wrażenie, tak tutaj nie jestem w stanie wskazać żadnej zalety omawianego dzieła. No dobra, oprócz ceny. I bardzo epizodycznego udziału dwóch bóstw, za którym jednak niewiele poszło. Powiem krótko: według mnie Leigh Bardugo – która chociażby w cyklu ”Grisza” pokazała, że wie na czym polega pisanie, tutaj nawet nieszczególnie starała się ukryć, że przy pisaniu tej książki interesuje ją cokolwiek oprócz przelewu od wydawcy. Jest to nudna, przewidywalna, skrajnie łopatologiczna historia z nieciekawymi i pełnymi najgorszych klisz bohaterami. I z całą pewnością nijak nie zachęciła mnie ona do dania szansy drugiej pozycji z DC Icons, czyli CATWOMAN: ZŁODZIEJKA DUSZ.

Kilka słów o wydaniu. Wydawnictwo MAG zaprezentowało czytelnikom WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY w wersji twardookładkowej z materiałową zakładką. Okładka jest… niezbyt ładna. W książce większych błędów nie uświadczono: raz korekta nie wyłapała podmianki imienia osoby uczestniczącej w dialogu, przez co przez moment wydaje się, jakby Diana rozmawiała sama ze sobą. Zaś przetłumaczenie jednej gry słownej wypadło dość nienaturalnie. Więcej grzechów nie pamiętam. Cena okładkowa wysoka nie jest i wynosi 35 złotych. Ja wyłapałem tytuł ten internetowo za nieco ponad dwie dyszki.

Niestety i tak mam wrażenie, że wyrzuciłem te pieniądze w błoto.
    
Krzysztof Tymczyński
     
WONDER WOMAN: ZWIASTUNKA WOJNY do kupienia w sklepie wydawnictwa MAG. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz