czwartek, 21 października 2021

BATMAN: ŚWIAT

 

                                                            Mam nadzieję, że dałem Ci szansę. Nie każdy taką dostaje. Szansę                                                            na patrzenie w przyszłość bez konieczności spoglądania wstecz.


Gdy myślimy „Batman”, nierozerwalnie przychodzi nam na myśl także „Gotham”. Mroczny Rycerz i Gotham City złączeni są jedną z najsilniejszych i najtrwalszych więzi, do tego stopnia, że nie istnieją bez siebie (nie można mówić o Gotham, bez wspominania o mnie, ani mówić o mnie… nie mówiąc o Gotham) potrzebują się wzajemnie by legitymizować własne jestestwo oraz wypełnić przeznaczenie, które nigdzie poza tymi szczególnymi granicami, poza tą konkretną osobą ziścić się nie może. To pewnego rodzaju biologiczna symbioza (choć raczej słuszniejsze byłoby mówienie o pasożytnictwie; gdzie nadmiernie eksploatowanym jest Batman, a ciągle nienasyconym, ciągle żądającym poświęceń – Miasto), przybierająca postać skomplikowanego, czasami toksycznego związku, relacji o charakterze damsko-męskiej pełnej erotycznego wręcz napięcia. Jak stwierdza sam Mroczny Rycerz, Gotham to jego żona, którą obsesyjnie kocha i od której odejść nie potrafi.
 
Dziwi więc koncept, idea stojąca za tomem BATMAN: ŚWIAT, czyli wysyłanie tego przyszpilonego do Gotham Batmana w jakiś oddalony, choć bardzo charakterystyczny punkt na kuli ziemskiej. Każda z czternastu historii zebranych w tej antologii jest reprezentantem innego kraju, odpowiednio: Stanów Zjednoczonych, Francji, Hiszpanii, Włoch, Niemiec, Czech, Rosji, Turcji, Polski, Meksyku, Brazylii, Korei Południowej, Chin oraz Japonii. Do pracy nad projektami zwerbowano najlepsze (tak przekonuje przynajmniej wydawca na tylnej okładce) zespoły kreatywne z całego świata. I tu objawia się prawdziwa wartość omawianej publikacji: dopuszczono do głosu faktycznych przedstawicieli różnych państw, pozwolono im opowiedzieć historię rozgrywającą się w ich własnym kraju, a co za tym idzie, za pomocą dzieła dystrybuowanego przez drugiego pod względem zasięgów i wyników sprzedaży komiksowego giganta, przemycić cząstkę własnej tożsamości narodowej, własny punkt widzenia, elementy własnego pojmowania rzeczywistości. Nie przyjęto tutaj perspektywy amerykocentrycznej, to nie amerykańscy artyści opowiadają o odmiennych nacjach, to nie ich oczy przyglądają się kontrastom, różnicom pomiędzy poszczególnymi państwami, lecz oddano głos osobom w istocie mieszkającym na danym terenie, znającym tradycję, kulturę i obyczaje.

Komiksy superbohaterskie z reguły przesiąknięte są amerykocentryzmem, częstokroć niesprawiedliwym, a nawet krzywdzącym przez brak zrozumienia oraz jednostronne i stereotypowe wyobrażenia szeroko pojętej inności. Zwerbowanie tak niejednorodnego pod względem narodowościowym zespołu artystów to sygnał, że być może, amerykański komiks zaczyna zauważać, iż istnieje także coś poza nim, że są na tym dalekim i szerokim świecie inni ciekawi i utalentowani twórcy będący niekoniecznie Amerykanami, że bogactwo stylów, narracji jest na wyciągnięcie dłoni i wystarczy tylko po nie sięgnąć.


Taka różnorodność wśród artystów jest istotna z jeszcze jednego powodu, a mianowicie, czytelnik może na przestrzeni jednego, niezbyt obszernego (184 strony) tomu obserwować i doświadczać bogactwa sztuki rysunku. Bowiem każda z czternastu historii narysowana jest w zupełnie innym stylu, inną kreską. Odnaleźć tutaj można ujęcia od zupełnie typowych dla amerykańskiego komiksu superbohaterskiego aż po te charakterystyczne dla komiksu japońskiego, mangi. Rozpiętość obrazowania jest olbrzymia. Bardzo ciekawie jest przyglądać się, jak wraz ze zmianą kraju, zmienia się także styl rysowania, odnajdywać pewne połączenia pomiędzy danym państwem a stroną graficzną, w jakiej została zrealizowana opowieść. Opowiada się nie tylko słowami. Już Scott McCloud w swoim legendarnym komiksie o komiksie, ZROZUMIEĆ KOMIKS, zauważył pewnego rodzaju zależność pomiędzy sposobami narracji, obrazowaniem, układem kadrów stosowanymi przez artystów a ich pochodzeniem. Wskazał różnice pomiędzy komiksem europejskim, amerykańskim i najogólniej ujmując azjatyckim. Wyliczył, wyrysował tabelki i wykresy.

Przechodząc od pozytywów do negatywów, można cieszyć się, że twórcy otrzymali taką szansę jak współtworzenie antologii. Lecz entuzjazm szybko gaśnie, gdyż jak się okazuje, umowa była ukrytym cyrografem. Artyści otrzymali jedynie dziesięć (!) stron na swoje historie. To ograniczenie do niewielkich rozmiarów etiud sprawiło, że prócz strony graficznej z tomem Batman: świat prawie wszystko poszło, nie tak jak powinno. Opowieści są nijakie, niezapadające w pamięć, stwarzają wrażenie, jakby były wyciągnięte ze środka czegoś większego, podczas gdy nie otrzymujemy ani początku, ani końca tego czegoś, czasami wręcz bezsensowne, nic nie wnoszą do świata Mrocznego Rycerza, nie rozwijają go, boleśnie lawirują pomiędzy chęcią streszczenia mniej zorientowanym w temacie czytelnikom najważniejszych punktów historii Batmana (znane wszystkim origin story rozgrywające się w miejskim zaułku po wyjściu z teatru, prezentacja wszystkich najważniejszych przeciwników), zareklamowania własnego kraju (mamy Francję więc cóż musi się pojawić? Oczywiście Paryż zakochanych, Luwr oraz Mona Liza; mamy Polskę więc musi być Warszawa, Pałac Kultury oraz opowieść o wojennych zniszczeniach i późniejszej odbudowie z gruzów) a stworzeniem faktycznie wartościowej opowieści, ale jakże taką stworzyć przy tak drakońskim ograniczeniu ilości stron. Są tu historie zasługujące na pełnoprawną kontynuację, na rozwinięcie, które pozwoliłby twórcom rozwinąć skrzydła i ukazać ich możliwości oraz potencjał w pełni. To nie artyści zgromadzeni wokół projektu odpowiedzialni są za słaby poziom pozycji, lecz osoba wprowadzająca limit stron. To nie mogło się udać i nie udało. Otrzymany materiał może służyć jedynie jako ciekawostka żerująca na skłonności części ludzi do odczuwania dziwnej dumy, gdy tylko zobaczą oni nazwę swojego kraju w jakiejś zagranicznej pozycji lub gdy ich rodak może pochwalić się stworzeniem czegoś dla jakieś wielkiej i nieojczystej korporacji, jaką także jest DC Comics.


Bliżej przyjrzeć wypada się historii zatytułowanej OBROŃCA MIASTA, reprezentującej nasz kraj. Za jej scenariusz odpowiedzialny jest Tomasz Kołodziejczak – pisarz SF i fantasy, wielokrotnie nominowany do nagrody im. Janusza Zajdla, i zdobywca takowej za powieść KOLORY SZTANDARÓW, twórca i szef Klubu Świata Komiksu. Rysunki są dziełem Piotra Kowalskiego, tworzącego m.in. dla Image Comics (SEX), Marvela (MARVEL KNIGHTS: HULK). Fabułę tej króciutkiej nowelki można streścić w następujący sposób: Bruce Wayne przyjeżdża do Warszawy w celu wykupienia jednej z polskich firm, będącej w posiadaniu tajemniczej technologii pozwalającej na drastyczne zmniejszenie odsetka przestępczości (Dane nie kłamią. Poziom przestępczości w Warszawie jest zdecydowanie niższy, niż powinien być w mieście tej wielkości) Szefowa owej korporacji nie ma najmniejszej ochoty dzielić się swoimi tajemnicami z Wayne Enterprises i stanowczo odmawia jakiejkolwiek współpracy. Jednak bardzo szybko się to zmienia, gdyż tego samego dnia podczas śledzenia jednej z grup przestępczych zostaje odkryta i najprawdopodobniej straciłaby wtedy życie, gdyby nie… Batman ratujący ją z opresji. Po tych wydarzeniach Bruce Wayne otrzymuje ponowne zaproszenie na spotkanie do siedziby polskiej firmy. Nieoczekiwanie, szefowa zmieniła zdanie i tym razem, bez słowa sprzeciwu podpisuje umowę z Waynem. Koniec. Kurtyna. To wszystko, to cała opowieść. Żeby nie znęcać się tylko na polską wersją, przywołam także historię z Chin. Podjęto w niej ważny temat, jednej ze sztandarowych patologii kapitalizmu, przejmowania nieruchomości przez wielkie, bezlitosne korporacje i eksmisji zwykłych mieszkańców tam żyjących. W roli oprawczej firmy występuje Wayne Enterprises. Rozszerza ono swoją działalność, a z tym wiązać się będą wysiedlenia lokalnych mieszkańców, w tym właścicieli lokalnego lokalu gastronomicznego. Wayne bardzo szybko nawiązuje z nimi nić sympatii i dzieje się tak, że przypadkowo staje się świadkiem, gdy wysłannicy jego własnej firmy przychodzą wyrzucić ludzi na bruk. Wtedy uświadamia sobie coś ważnego i rezygnuje z projektu przejęcia tych terenów. I hura, mamy bohatera Wayna, litującego się nad zwykłymi, biednymi ludźmi. Tak oto z ważkiego problemu zrobiono parodię. I to nie jedyny tego typu przypadek w tym komiksie przykładowo Niemiecka opowieść obrazuje grupę ekologów, walczących ze zmianami klimatycznymi jako terrorystów wysadzających ludzi bombami w imię wyższego celu.

Powracając do urbanistycznych rozważań zarysowanych na początku, taką ścieżkę interpretacyjną zasugerowała i podpowiedziała pierwsza z historii, stworzona przez Briana Azzarello i Lee Bermejo. Później te początkowe sugestie tylko nabierają na sile, w takim stopniu, że pozostaje mi jedynie uznać Batmana: świat za opowieść o relacji, miłości(?) Batmana i Gotham, za osobliwy pamiętnik z okresu gdy Ci burzliwi kochankowie zrobili sobie przerwę w relacji, gdy jeden z nich wyjechał, by odpocząć i poukładać sobie w głowie. Świat obecny w tytule to nie odległe krainy, nie Francja, nie Japonia ani żadne z odwiedzanych przez Mrocznego Rycerza państw, lecz właśnie Gotham. Dla Batmana to Gotham jest światem. I nie ważne jak daleko by wyjechał, jak bardzo oddalił to i tak ostatecznie do niego wróci.

mc
 
BATMAN: ŚWIAT do kupienia między innymi w sklepach Egmontu oraz ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz