piątek, 28 września 2018

Norm Breyfogle - wywiady z 2010 roku


Pod koniec września 2018 roku odszedł Norm Breyfogle. Artysta, którego przedstawienie Batmana wciąż jest dla wielu osób z "pokolenia TM-Semic" ikoniczne. Jeszcze przed erą bloga, jako strona DCMULTIVERSE przeprowadziliśmy z Normem dwa wywiady. Udało nam się je odzyskać i prezentujemy je Wam poniżej.


Narysowałbym Batman choćby jutro - wywiad z Normem Breyfoglem (wywiad przeprowadzony mailowo na przełomie lat 2009/2010)

Norm Breyfogle - rysownik znany wszystkim fanom Batmana opowiedział nam o swoich inspiracjach, pracy w Malibu Comics, DC Comics i innych wydawnictwach, metafizyce, przyjaźni i współpracy z Alanem Grantem oraz wielu innych rzeczach!

DC MULTIVERSE: Pamiętasz pierwsze komiksy z jakimi się zetknąłeś? Co to były za tytuły i, rzecz jasna, jak wyglądały początki Twojej kariery jako profesjonalisty?
  
Norm Breyfogle: Pierwszymi komiksami o których istnieniu się dowiedziałem były „Batman” i „Superman”. Pewnie dlatego, że w sklepie, który odwiedzałem z moją mamą było stoisko z komiksami, i te tytuły mnie przyciągały - bo znałem już te postacie z telewizyjnych seriali o Supermanie i Batmanie.

Moje pierwsze profesjonalne rysunki? (zapytaliście o „profesjonalne”, nie o „amatorskie”.) Na profesjonalną scenę komiksową wdarłem się wysyłając DC i Marvelowi próbki swoich prac oraz biorąc udział w San Diego Comic Con w Kalifornii (już po ukończeniu studiów, gdy pracowałem jako projektant i ilustrator techniczny). Mike Friedrich, prezes  Star Reach (agencji reprezentującej twórców komiksowych) zobaczył moje rysunki i próbki na wystawie w czasie konwentu i skontaktował się ze mną. Niedługo potem zaczął mnie reprezentować przed wydawnictwami komiksowymi. Moja pierwsza praca była związana z “New Talent Showcase” z DC. Następnie przez rok pracowałem dla First Comics przy tytułach “American Flagg” I “Whisper” jednocześnie tworząc kilka pojedynczych historii dla innych wydawnictw. Ledwie po dwóch latach pracy w tej branży dostałem od DC fuchę przy „Detective Comics” z Batmanem.

DCM: Mógłbyś wskazać źródła swej inspiracji? Wielu sądzi, że jesteś jednym z najlepszych ilustratorów wszech czasów.

NB: Jednym z najlepszych ilustratorów wszech czasów? Wow!  Jestem przekonany, że nigdy mi tego wcześniej nie powiedziano! (śmiech) Mogę być jednym z najlepszych komiksowych rysowników wszech czasów (nie to, że jest to istotne dla Marvela czy DC Comics, bo oni nie zatrudnili mnie od dobrych paru lat), lecz termin "ilustrator" jest znacznie bardziej pojemny od „rysownika komiksów”.

Ale dzięki. 

Moją największą inspiracją jest miłość, rozum i wszystkie cnoty. Przyjemność sprawia mi również sztuka i jej wszelkie odmiany (muzyka, film, pisarstwo, itd.), filozofia, ćwiczenia i pisarstwo. Lubię pisanie poezji i krótkich opowiadań oraz pracę nad moją książką tak bardzo, że chętnie robiłbym tylko to, gdybym mógł się z tego utrzymać. Lecz rzadko kiedy – jeśli w ogóle – pojawiają się z mojego pisarstwa jakieś pieniądze. Wydaje  mi się, że to może być jeden z powodów, dla których kocham to tak bardzo - ponieważ jest tym, czym było dla mnie dawniej, w czasach kiedy wciąż byłem uczącym się amatorem, rysowanie. Kiedy piszę, mój impuls odpowiedzialny za kreację jest czysty; nie oczekuję zapłaty, nie chcę usatysfakcjonować nikogo poza sobą samym. Rysując, pisząc, ćwicząc (jeżdżę na rowerze, uprawiam wspinaczkę, podnoszę ciężary) czy kochając się czuję, że żyję.

DCM: Jaka muzyka inspiruje Cię podczas rysowania?

NB: Muzyka, której słucham podczas pracy, zależy od tego na jakim jej etapie jestem. Na początku, podczas wstępnego rozrysowywania scenariusza, kiedy ciągle go czytam i odwołuję się do niego, słucham jedynie muzyki pozbawionej tekstu (klasycznej lub jazzu) bowiem tekst rozprasza mnie i uniemożliwia dobre zrozumienie scenariusza.

Kiedy skończę ten etap słucham swoich ulubionych piosenek, czyli – z czystego wygodnictwa – kawałków, które uwielbiałem w przeszłości, głównie największych hitów lat 70. i 80. Moje wybory muzyczne oparte są na nostalgii właśnie z powodu wygodnictwa. Wiem to, ponieważ gdy od czasu do czasu zbaczam z utartego szlaku i szukam czegoś nowego, to zawsze znajduję coś co mi się podoba. Gdyby nie moje lenistwo w dużo większym stopniu zaspokajałbym moje bardzo rozległe gusta.

DCM: Skoro poruszyliśmy ten temat to kto cię zainspirował?

NB: Miałem liczne inspiracje w ciągu swego życia. Jeśli chodzi o komiksy to inspirowały mnie prace takich autorów jak Neal Adams, Dick Giordano, Jim Aparo, Curt Swan, Murphy Anderson, Gil Kane, Joe Kubert, Nick Cardy, Alex Nino, Rudy Nebres, Jack Kirby, Frank Miller, Frank Frazetta, Al Williamson, Bill Sienkiewicz, Robert Crumb, John Buscema, Berni Wrightson, P. Craig Russell i około setki innych. 

Inspiracją ze świata sztuki poza komiksem są m.in. Ralph Steadman, Frank Frazetta, Boris Vallejo, Andrew Loomis, M.C. Escher, Charles Gibson oraz około setki innych, wliczając w to wszystkich klasycznych i impresjonistycznych artystów zachodniego świata. Uwielbiam także japońskie malarstwo akwarelowe

Całkowicie spoza świata sztuk plastycznych, moimi głównymi inspiracjami byli moja matka, mój pierwszy prywatny nauczyciel sztuki gdy miałem 14 lat (Andrew Benson), różni profesorowie, których poznałem w czasie studiów oraz niektórzy przywódcy religijni, filozofowie i pisarze, tacy jak mityczny Jezus Chrystus, całkowicie rzeczywisty filozof Alan Watts, poeta Walt Whitman i wielu, wielu pisarzy.

DCM: Jak wiele czasu zajmuje ci sporządzenie jednej planszy? 

NB: Jeśli tylko szkicuję, to jestem w stanie narysować dwie strony dziennie. Jeśli dodatkowo nakładam tusz, to tylko jedną.

DCM: Jakiej techniki używasz? Preferujesz ilustracje w czerni i bieli?

NB: Jeśli zerkniesz na moją stronę internetową zauważysz, że potrafię pracować we wszystkich tradycyjnych technikach.

Na studiach koncentrowałem się na takich przedmiotach jak Malarstwo i Ilustracja, i obecnie często tworzę prace w pełnym kolorze dla klientów spoza branży komiksowej. Co więcej w latach dziewięćdziesiątych namalowałem także  prestiżową nowelę graficzną dla DC "Birth of the Demon" - historię o genezie przeciwnika Batmana imieniem Ra's Al Ghul. Scenariusz napisał  twórca tej postaci, Denny O'Neil. Namalowałem również wiele okładek dla DC Comics w przeszłości, kiedy uważali mnie za swojego złotego chłopca.

DCM: Czy praca nad "Birth of the Demon" była wyzwaniem? Komiks nie był tradycyjnie kolorowany, a malowany...

NB: "Batman: Birth of the Demon" rzeczywiście było dla mnie wielkim wyzwaniem. Ponad sto stron ilustracji w kolorze było niezwykłym przedsięwzięciem pod każdym względem i znacznie udoskonaliłem swe zdolności ilustracyjne podczas pracy nad tym komiksem. Początkowo ukończenie jednej strony zajmowało mi trzy lub cztery dni, lecz pod koniec pracy tworzyłem już jedną stronę dziennie! Do dziś stosuję wiele technik, których użyłem podczas tej pracy. "Batman: Birth of the Demon" uważam za jedno z moich największych dokonań.

DCM: Którą ze swych prac uważasz za najlepszą? Czy właśnie „Birth of the Demon”?

NB: Moje najświeższe prace są zawsze najlepsze, ponieważ cały czas ulepszam swoją technikę. Jednakże najbardziej znany jestem z pracy nad Batmanem. Moim ulubionym komiksem, nad którym pracowałem jest autorski "Metaphysique" (opublikowany przez Malibu Comics w 1994 roku), do którego napisałem scenariusz, wykonałem rysunki i okładki.

DCM:  Jednym z rozdziałów twojego życia była współpraca z Malibu Comics, jak ją oceniasz z perspektywy czasu?

NB: Myślę, że była wspaniała. Byłem na szczycie swojej kariery, Malibu uważało mnie za swoją gwiazdę artystyczną, zapłacono mi godziwe wynagrodzenie tylko za podpisanie kontraktu i odejście z DC Comics, i zgodzili się w ciemno na publikację mojego własnego tytułu (Metaphysique).

DCM: Skąd takie zainteresowanie tematyką metafizyki?

NB: Z powodu wszystkich pytań na temat istnienia, na które nie ma odpowiedzi, wymieszanych z  wolnomyślicielstwem, do którego zachęcała mnie matka i wielu innych moich bohaterów. 

Kiedy byłem dzieckiem, moja rodzina często się przeprowadzała, i wydaje  mi się, że zwróciłem się   ku  chrześcijaństwu, by w czasach mej młodości, gdy wciąż i wciąż narastała we mnie niepewność, odnaleźć coś stałego. Lecz nadal nie ustawałem w poszukiwaniach. Chrześcijaństwo stanowiło ich istotny element przez około cztery lata.

Gdy osiągnąłem osiemnasty rok życia, wszystkie moje filozoficzne studia „wieku rozumu” doprowadziły mnie do tego, że przeszedłem swego rodzaju kryzys i zdecydowałem się odejść od mych dziecięcej wizji Boga. Pamiętam dzień kiedy to się stało. Modliłem się o powrót mojej dawnej religijnej pasji, lecz ona nie wróciła; moje samolubne i dziecinne motywy były zbyt oczywiste. Tak więc pożegnałem się z literalnym Bogiem, prosząc uczciwie, by dowiódł mi swego  istnienia w racjonalny sposób. Gdzieś w dalekim zakamarku mojego jestestwa odniosłem wrażenie, jakby uśmiechnął się z miłością i przyzwoleniem gdy powoli się rozmywał. Poczułem, że mam jego błogosławieństwo.

Na studiach kontynuowałem zagłębianie się w zachodnią filozofię, lecz coraz bardziej interesowałem się także wschodnim mistycyzmem, początkowo dzięki pracom Alana Wattsa, a potem wielu innych. Czytałem także książki Carlosa Castanedy o szamanizmie meksykańskich Indian i zacząłem eksperymentować ze środkami psychodelicznymi.

Rok później miałem kolejne niezwykłe doświadczenie, bez udziału narkotyków. Właśnie skończyłem czytać „Tao Fizyki” i wyobrażałem sobie rzeczywistość aż do poziomu kwantowego kiedy to mnie uderzyło: to wszystko byłem ja, moja własna świadomość lub świadomość ogólnie. Oczywiście czytałem o jedności istnienia już od lat i zdążyłem ją zaakceptować racjonalnie jako ideę, lecz za sprawą tego doświadczenia stało się to dla mnie niemal ostatecznie rzeczywistym postrzeganiem. Pamiętam jak potem przez całe dni chodziłem jakbym był na jakiejś chmurze i wszystko wydawało mi się wypełnione wewnętrznym, niefizycznym światłem. To uczucie było łagodne i słodkie, lecz nie sprawiało, że czułem się lepszy od innych; wręcz przeciwnie, tak jakby uwolniło mnie od potrzeby imponowania sobie i innym pod jakimkolwiek względem.

To miało miejsce gdy miałem dwadzieścia lat. Wszystko od tego czasu było zwykłym „przynieś, zanieś, pozamiataj”, nawet sporadyczne niezwykłe doświadczenia i mroczne chwile, które przeżywała moja dusza.

Drogą jest Miłość (włączając oczywiście także rozum i cnotę). Kiedy spytano Jezusa o podsumowanie wszystkich nauk Boga i jego praw odpowiedział: ” Miłuj Boga ze wszystkich swych sił oraz bliźniego swego jak siebie samego”

Apostoł Paweł powiedział, że wszystkie cuda, przepowiednie, posłuszeństwo wobec praw, a nawet wiara są kompletnie bez wartości jeśli nie ma się w sobie Miłości.

To jest naprawdę tak proste. Można powiedzieć, że jest to sednem wszystkich religii i filozofii.

DCM: Wskaż proszę źródła inspiracji postaci Prime’a. Czy ten bohater z definicji miał stanowić pastisz superbohaterskiej konwencji?  

NB: Posiadam częściowe prawo własności do postaci Prime'a, ponieważ jako pierwszy go rysowałem, zaprojektowałem większość elementów kostiumu i ogólny wygląd. Poza tym i sugestią scenariuszy nie wpłynąłem mocniej na tę postać. Jednak oczywistym jest, że Jones i Strazewski (inni twórcy Prime'a, scenarzyści postaci) czerpali z Kapitana Marvela (wcześniej należącego do Fawcett Comics, a potem już do DC Comics). Przypuszczam, że Prime może być również postrzegany jako pastisz wszystkich konwencji superbohaterskich ze względu na jego humorystyczny charakter. To jednocześnie zabawne i dziwne, że super-bohaterowie w ogóle mogą być ośmieszani, bo przecież oni JUŻ są w większości śmieszni, zwłaszcza patrząc na nich   obiektywnie i realistycznie.

DCM: Jakie widzisz na amerykańskim rynku szanse dla niezależnych przedsięwzięć komiksowych na zasadzie „Norm Breyfogle tworzy autorski komiks i usiłuje znaleźć dystrybutora”. Czy taka inicjatywa ma realna szansę przebicia się na ogromnym, amerykańskim rynku? 

NB: Wchodzenie na taką drogę jest zawsze – i prawdopodobnie zawsze będzie – bardzo ryzykowne, gdyż trzeba wtedy konkurować na rynku z dużymi wydawnictwami i ich rozreklamowanymi, znanymi i istniejącymi od dawna postaciami (jak Superman, Batman, Spider-Man itp.). Znakomita większość niezależnych serii komiksowych szybko upada i nie cieszy się zbyt długim życiem, tak jak moja własna seria „Metaphysique”.

DCM: Czytasz jakąś serię regularnie?  

NB: Najbliższy sklep komiksowy znajduje się jakieś 200 mil ode mnie, więc nie kupuję ani nie czytam teraz komiksów, za wyjątkiem tych rzadkich przypadków gdy udaję się na konwent komiksowy. Wtedy czytam parę rzeczy, żeby zobaczyć co się dzieje.

DCM: W jednym z wywiadów wspominałeś, że chciałeś rysować klasycznych bat-złoczyńców. Jednak stworzyłeś nowych. Czy możesz przybliżyć proces powstania postaci, jakie pojawiły się w runie Twoim i Granta: Anarky, Scarface, The Ventriloquist, The Fear, Harold, J. Arkham, Zsasz?

NB: Byłem fanem Batmana już od dawna, więc zawsze chciałem rysować jego klasycznych przeciwników. Dziś jednak zdaję sobie sprawę, że to co zrobiliśmy z Alanem było lepszym pomysłem, bowiem dzięki stworzeniu grupy nowych przeciwników mocniej odcisnęliśmy swoje piętno w historii Batmana. Jest w tym spora doza ironii, bowiem powodem, dla którego Alan stworzył tak wielu nowych złoczyńców było to, że nie był na bieżąco z historią Batmana, nie znał wszystkich klasycznych jego przeciwników i czy oni jeszcze żyją i można ich użyć! (śmiech)

Kiedy w scenariuszach Alana Granta pojawiały się nowe postacie, ja zajmowałem się ich projektowaniem. Z czasem stawałem się coraz bardziej sumienny i poświęcałem więcej czasu i energii ich projektowaniu.

Scarface: Scenariusz Alana bardzo dokładnie opisywał wygląd lalki: jej podobieństwo do Ala Capone, noszony kapelusz i garnitur, pistolet maszynowy, kolor oraz malutki fortepian (który niedługo potem przestał nosić ze sobą). Natomiast Brzuchomówcę Alan opisał bardzo ogólnie jako spokojnego księgowego; reszta zależała ode mnie. Uczyniłem go więc wyglądającym na słabeusza, pulchnym mężczyzną, dałem mu malutkie usta, okulary i muszkę w kropki (by oddać humorystyczny aspekt tej postaci).

Anarky: Scenariusz Alana opisywał Anarky’ego jako coś pomiędzy “Spy vs Spy” z magazynu Mad oraz postacią V z “V jak Vendetta” Moore’a i Lloyda, ale ze sztuczną głową, by stworzyć iluzję dorosłości postaci nastoletniego anarchisty Lonniego Machlina. Dałem Anarky’emu złotą maskę i nakrycie głowy w stylu średniowiecznego księdza oraz długie szaty, by symbolizowały czystość jego motywów. Z czasem, gdy dorósł, usunąłem sztuczną głowę i przedstawiałem maskę jako poruszaną dzięki zmianom wyrazu twarzy samego Lonniego… przede wszystkim dlatego, że stawał się wizualnie bardziej sympatyczny, a poza tym uważałem sztuczną głowę za niepraktyczną.

DCM: Anarky był bardzo kontrowersyjną postacią, stojącą na granicy bycia boheterem I łotrem. Jak odebrali go czytelnicy?

Tak jak Alan przewidział - Anarky nie miał dostatecznej ilości fanów by utrzymać poświęconą mu  serię. Jednak, jeśli liczyć łącznie mini serie i serię comiesięczną, pracowaliśmy nad nim około roku. Co ważniejsze, uważam Anarky’ego za jednego z najbardziej niezwykłych bohaterów, jacy byli publikowani przez DC, i z pewnością w najmocniej odnoszącego się do problemów społecznych.

The Fear: Narysowałem tę postać w dużej mierze tak, jak Alan ją opisał, Alan opisał tą postać w, lecz ja uczyniłem ją jeszcze brzydszą i straszniejszą, gdyż – z powodu jego skłonności do pożerania ludzkich serc – uważałem go za najbardziej przerażającego ze wszystkich przeciwników Batmana.

Z Haroldem nie było kłopotów: garbus w stylu Quasimodo.

J. Arkham? On mógł wyglądać jak ktokolwiek z nas. 

Zsasza narysowałem zgodnie z opisem Alana, jednak uczyniłem jego oczy nieludzkimi, podobnymi do oczu maski (zresztą dziś uważam że niepotrzebnie). Sądzę też, że narysowałem zbyt dużo blizn pokrywających jego ciało. Dziś narysowałbym ich mniej, dzięki czemu miałby więcej miejsca na zaznaczenie swych przyszłych ofiar! (śmiech)

DCM: "Twój Zsasz" jest prawdopodobnie najlepszym, jakiego narysowano…

NB: Dzięki  za ten komentarz na temat Zsasza.

Poza tym stworzyliśmy z Alanem jeszcze wiele postaci, ale o te konkretne pytaliście.

DCM: Miałeś nie byle jaką okazję rysować nowy kostium nowego Robina - Tima Drake'a. Możesz coś o tym więcej powiedzieć? Jak odbierasz obecny wygląd Cudownego Chłopca?

NB: Kiedy DC postanowiło zmienić wygląd Robina na początku lat 90., zatrudniło kilku rysowników, by ci stworzyli projekty. Ja byłem właśnie wśród nich. DC zdecydowało się na wersję Neala Adamsa, ale użyło także mojego pomysłu, by Robin nosił ze sobą kij oraz – z drobnymi zmianami - mojego projektu symbolu „R” (wszyscy inni rysownicy pozostali przy tradycyjnym „R”). Byłem pierwszym, który narysował nową wersję kostiumu Robina w komiksach z tego prostego powodu, że byłem wówczas rysownikiem serii. Obecny wygląd Robina przypomina jeden z projektów, które stworzyłem na początku lat '90 (stworzyłem ich wówczas wiele), z taką samą, ząbkowana peleryną. Moim zdaniem potrzebuje jednak nieco więcej zieleni, ten kolor zawsze był częścią kostiumu Robina.

DCM: Zgodzisz się, że przez „rozrodzoną” bat-rodzinę Batman traci wiele ze swojego mroku?

NB: Tak, Batman najlepiej sprawdza się jako prawie-że samotnik.

DCM: Jesteś  Amerykaninem, któremu zdarzyło się sporo współpracować ze scenarzystami brytyjskiego pochodzenia. Jak układały się twoje relacje z Alanem Grantem i Johnem Wagnerem? Czy specyficzna europejskość Anglików była dla Ciebie w pełni zrozumiała?

NB: Całkowicie ich rozumiałem. Brytyjczycy i Amerykanie nie różnią się tak bardzo. Nie tylko kultury naszych krajów są do siebie podobne, ale też spiknęliśmy się z Alanem Grantem od naszego pierwszego spotkania.  Jest bardzo sympatycznym człowiekiem, i razem dzielimy podstawowy rodzaj bohaterskiej uczciwości i uznania dla postaci Batmana. Lubię Johna Wagnera, lecz spotkałem go tylko raz, kiedy odwiedziłem londyński konwent komiksowy. Wkrótce po tym, John opuścił tytuł i wszystko spoczęło na Alanie.  

DCM: Który ze scenariuszy sprawił ci najwięcej problemów? Czy pamiętasz historię, której rozrysowywanie sprawiło najwięcej twórczej frajdy?

NB: Wszystkie scenariusze Alana były bardzo przyjazne dla rysownika, z rozsądnym użyciem tekstu i masą dobrej akcji, więc ciężko wybrać coś w ogóle, co sprawiło mi problemy. Chyba najtrudniejszymi były pierwsze historie, a to dlatego, że wówczas, kiedy po raz pierwszy dostałem Batmana, wciąż byłem żółtodziobem. Byłem cholernie świeży i nowy jako profesjonalny rysownik komiksowy w ogóle. Wyrabiałem się z terminami ledwie od 2-3 lat, gdy rozpocząłem pracę w Detective Comics. Tak więc, ze wszystkich scenariuszy związanych z Batmanem, które Alan napisał, a ja zilustrowałem, przypuszczam, że te pierwsze (przez kilka pierwszych lat przy Batmanie) były dla mnie najtrudniejsze, ponieważ wciąż dużo się wtedy uczyłem. Od czasu mojej współpracy z Alanem współpracowałem z wieloma scenarzystami w wielu różnych wydawnictwach, i niektóre z tych doświadczeń były znacznie trudniejsze, niż praca przy Batmanie. Wszystko zależy od wydawców i współpracowników, a upływ czasu tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że Alan jako scenarzysta komiksowy to marzenie każdego rysownika.

DCM: Dane ci było wraz z Alanem stworzyć premierową historię do nowej serii "Shadow Of The Bat". Czy to prawda, że seria powstała po części "pod Was"?

NB: “Shadow of the Bat” było pierwszym od długiego czasu nowym tytułem z Batmanem i, jak sądzę, rzeczywiście powstało specjalnie dla Alana i dla mnie. Kiedy zbliżał się jubileuszowy numer “Batmana” Alanowi i mnie dano wybór: zostajemy przy “Batmanie” lub zaczynamy nową serię. Zdecydowaliśmy się na nową serię. Co ciekawe, choć “SotB” sprzedawał się nieźle, to jak się okazało tantiemy z samego jubileuszowego numeru zapewniłyby nam godziwe emerytury! Tak więc w rzeczywistości zaprzepaściliśmy szansę na spory zarobek.

DCM: Pracowałeś z Grantem przez ładnych parę lat. Jak wyglądały tajniki Waszej współpracy? Czy Alan zostawiał Ci pewne pole do popisu, czy też może musiałeś sztywno trzymać się jego scenariusza?

NB: Alan i ja pracowaliśmy nad historiami związanymi z Batmanem przez jakieś sześć czy siedem lat. Nasza współpraca była dla mnie przyjemnością, bo Alan jest doskonałym scenarzystą komiksowym w tym sensie, że uwielbia i rozumie komiksy oraz pisze tak, by dać rysownikowi pole do popisu. Dla przykładu, jego scenariusze są pełne akcji i nastawione na grafikę, stara się natomiast ograniczyć użycie tekstu (chmurki dialogowe, narracja). Czasem zresztą pisał też coś w stylu: „Teraz Batman na kilku kadrach załatwia pięciu gości” pozostawiając mi wymyślenie szczegółów tej walki (co bardzo lubię). Rzadko kiedy wspólnie tworzyliśmy fabułę, jednak Alan zawsze był otwarty na moje sugestie względem historii. Poza tym mogłem też dowolnie zmieniać ilość kadrów na stronie tak by poprawić jej konstrukcje/design, o ile nie zmieniało to historii.

DCM: Z twojej wypowiedzi jasno wynika, że kluczem do Waszego wspólnego sukcesu była w dużej mierze przyjaźń (podobnie jak w przypadku takiego duetu jak Jeph Loeb i Tim Sale).

NB: Kilka lat temu napisałem takie coś w dowód uznania dla Alana: 

Bratobójczy ostrzał

Pewnego razu w opowieści o Mrocznym Rycerzu miłość do ideału samorealizacji splotła nasze kariery razem. Nim posiadałem komputera, za pośrednictwem faxu dyskutowaliśmy na każdy możliwy temat, i uwielbialiśmy to; tym, co nas dzieliło, były przeważnie preferencje co do znaczenia słów. Nie kierowała nami chęć zranienia drugiej osoby, pożądaliśmy jedynie prawdy i cieszyliśmy się pogonią za nią. 

Ma polu walki chciałby, by osłaniała mnie jego silna wola  i wytrwałość. Posiadanie takiej jak on mieszanki logiki i miłości to wymóg dostąpienia życia w świecie bez wad. Jako przyjaciel jest uosobieniem lojalności, poczucia humoru, współczucia i wszystkimi dobrymi wspomnieniami wcielonymi. Zazdroszczę tym, którzy dorastali wraz z nim lub żyją obok niego. Jako pisarz i mój kompan w opowiadaniu historii jest moją największą z dawnych miłości i zaskarbił sobie mój najwyższy szacunek; cierpiał z powodu swej szczerości podobnie jak ci wszyscy, którzy dają wyraz swoim zasadom, lecz  nic  nie zgasiło jego ducha.

Pewnego dnia, być może, ludzkość będzie idealna. Jeśli tak się stanie, ten błysk w oku Alana musi być pierwotną iskrą z której narodzi się nadczłowiek.

DCM: To było piękne…

Zmieniamy temat.

Jak doszło do krótkiej współpracy z Dark Horse Comics i dlaczego skończyło się jedynie na dwóch okładkach do „G.I.Joe” ? Czy nikt z DHC nie zaproponował Ci dłuższej współpracy, czy może nie byłeś zainteresowany?

NB: Nie wiem. Wiem jedynie, że zawsze, gdy przyjmowałem ofertę pracy od Dark Horse, byłem zajęty rysowaniem dla innych wydawców. 

Kiedy pracowałem dla DC nad „Anarky” w roku 1999 lub 2000, DH i DC współpracowały przy komiksie Batman/Tarzan. DH posiadało prawa do publikacji tytułów z postacią Tarzana i ich redaktor naczelny wskazał mnie jako rysownika, którego najchętniej by widział przy tym projekcie. Jednak Darren Vincenzo, mój redaktor przy „Anarky” zajmujący się tym projektem ze strony DC wykluczył mnie z niego. Byłem tym bardzo rozczarowany (zmieściłbym ten projekt w swym grafiku), a potem DC zdawało się planować odcięcie się ode mnie. Początkowo były to jedynie drobne oznaki, które z czasem stawały się coraz wyraźniejsze, i po roku zostałem całkowicie zwolniony.

DCM: W tytułach Marvela także Twoja obecność nie odcisnęła większego piętna. Czym to mogło być spowodowane? Gdy już dochodziło do współpracy to zwykle nad mniej znanymi tytułami i w krótkim okresie czasu. Dlaczego?

NB: Także nie wiem. To łączy się z moimi wcześniejszymi domysłami. Te wydawnictwa nigdy się nie tłumaczą. Wydaje mi się, że nie lubiły tego, że jestem zbyt szczery i mówię co myślę w sprawach polityki, religii czy jakichkolwiek innych. Korporacje nie cierpią szczerości.

DCM: Gdybyś mógł pracować nad jedną z serii Marvela, to która to by była?

NB: Chętnie pracowałbym nad którymkolwiek z ich bohaterów. Najchętniej Dr. Strangem, Hulkiem, Spider-Manem lub Daredevilem.

DCM: Jesteś autorem kilku okładek do efemerycznej serii „Aztek The Ultimate Man”. Czy nie oferowano Ci zilustrowania chociaż jednego odcinka tej serii (np. epizod siódmy w którym pojawił się Batman)? Może zwiększyłoby to zainteresowanie serią, a tym samym przedłużyło jej byt…

NB: Narysowałem tylko jedną okładkę „Azteka”. Nie przypominam sobie dokładnie, kiedy miało to miejsce, ani czy miałem czas, by zrealizować więcej w tamtym czasie. Wiem jedynie, że nie zostałem poproszony by narysować jakąś historię z tym bohaterem. To bym raczej pamiętał.

DCM: Porozmawiajmy teraz na temat Twojego ostatniego projektu dla DC sprzed kilku lat.
Czytelnicy na zagranicznych forach dyskusyjnych często zarzucają ci, że kompozycja plansz w rysowanych przez Ciebie  epizodach „The Spectre vol. 4” była niekiedy zbyt chaotyczna. Ale właściwie pytanie brzmi: czy eksperymentowałeś ze swoim stylem przy tym tytule?


NB: To dziwne. Historie do „Spectre” które rysowałem miały tak wiele tekstu, że nie za bardzo mogłem eksperymentować, więc nie wiem, dlaczego w ogóle ktoś pomyślałby w ten sposób o mojej pracy przy tym tytule. W rzeczywistości moja praca przy Batmanie była o wiele bardziej kreatywna wziąwszy pod uwagę kompozycję plansz. Seria „Spectre” zdecydowanie nie została wstrzymana z powodu moich rysunków, ale dlatego, że fanom nie spodobała się koncepcja, by Hal Jordan (który poprzednio był Green Lanternem) stał się Duchem Odkupienia.

DCM: Czy bagaż mitologii Green Lanterna (w końcu "żywicielem" Spectre był wówczas Hal Jordan) w pewnym momencie nie wydawał wam się zbyt przytłaczający? Można było odnieść wrażenie, że Marc dąży do wytworzenia kompletnie nowej jakościowo postaci - niezależnej zarówno od Hala czy Spectre (np. epizod 25 - "Crime and Punishment")... Tymczasem  zarząd DC wymagał zapewne ciągłych odniesień do przeszłości Jordana jako Green Lanterna. Czy tak było w rzeczywistości? 

NB: Nie mnie powinniście o to pytać, w końcu to nie ja byłem scenarzystą. J.M. byłby w stanie lepiej na to odpowiedzieć. Mogę jednak powiedzieć, że głównym celem DeMatteisa w „Spectre” było pokazanie Hala Jordana przechodzącego duchowe zmiany i odkupienie, więc miało sens, że ten bohater pod wieloma względami różnił się od tego jaki był w przeszłości - bowiem cały czas się zmieniał i dojrzewał.

DCM: Chwilami można było odnieść wrażenie, że fabuły "The Spectre vol. 4" oscylują w kierunku poetyki wczesnych komiksów Vertigo. Czy wraz z Marc'iem nie mieliście ochoty podążyć dalej czyniąc z tej serii coś na kształt "Sandmana"? Trudno przecież o bardziej metafizyczną postać z głównego nurtu DC niż "Duch Odkupienia"?  

NB: John Marc DeMatteis jest wspaniałym scenarzystą i wspaniałym człowiekiem, i dzielimy wspólny pogląd na wiele rzeczy. Kocham z nim pracować. Jego „Spectre” był naładowany tekstem (co było dobre i pasowało do historii), a wyzwaniem było sprawić, by strony  - gdy czasami  tekst zajmował połowę całej strony - były wizualnie dynamiczne. Ale w końcu  kocham wyzwania! Jesteśmy przyjaciółmi i nasze poglądy na sprawy duchowe są bardzo podobne, ale aktualnie nie pracujemy wspólnie nad żadnym projektem.

DCM:Czy byłeś usatysfakcjonowany współpracą z Guyem Majorem (kolorystą) i Dennisem Janke (tusz)?

NB:Nigdy nie spotkałem Guya Majora, ale byłem bardzo zadowolony z efektów jego pracy. Dennis Janke i ja staliśmy się dobrymi przyjaciółmi po tym, jak zaczęliśmy ze sobą mailować podczas pracy nad „Spectre”. Byłem bardzo zadowolony z jego tuszu i uważam go za jednego z najlepszych inkerów z jakimi pracowałem.

DCM: Seria "The Spectre vol. 4" zniknęła z oferty DC dość niespodziewanie. Czy gdy to się stało mieliście wraz z Marc'iem  plany odnośnie kolejnych epizodów? Jeśli tak, to czy możesz zdradzić nieco szczegółów na ten temat?

NB: Wiem tylko o jednej historii, i to dlatego, że sam ją zaproponowałem: Anarky spotyka Spectre. Nie wiem czy DeMatteis miał w planach jeszcze jakieś, poza tą.

DCM:  Jak zapatrujesz się na boom w kwestii filmowych adaptacji komiksów? Co sądzisz o ich poziomie i oczywiście „The Dark Knight” ?

NB: Uwielbiam współczesne filmy z komiksowymi bohaterami. To są filmy jakie chciałem oglądać gdy byłem dzieckiem, ale efekty specjalne były zbyt trudne do osiągnięcia bez wykorzystania grafiki komputerowej. Jednak nie są to filmy doskonałe. Moim zdaniem najlepsze do tej pory były produkcje o Spider-Manie i Hulku. Jeśli chodzi o „Superman Returns” to wydaje mi się, że popełniono błąd starając się „odtworzyć” Christophera Reeve’a – on był jedyny w swoim rodzaju. Zamiast tego powinni podejść do tego od zupełnie innej strony i zatrudnić nowego, nieco starszego aktora o bardziej surowej urodzie. Sądzę, że postać Batmana jest najtrudniejszą do pokazania w filmie; nie posiada supermocy, więc widza nie da się tak łatwo zauroczyć efektami specjalnymi, za wyjątkiem eksplozji itp. Jednymi z przyczyn, dla których Batman sprawdza się tak dobrze w komiksie, są jego akrobatyczne wyczyny oraz niesamowicie długa peleryna, sprawiająca wrażenie niemal żywej. Jednak w filmie fabularnym tak długa peleryna jest niepraktyczna i przeszkadza, a zbroja którą nosi aktor ogranicza ruchy więc nigdy nie zobaczymy go walczącego w przekonujący sposób i z łatwością wspinającego się na budynek.

DCM: Może zdradzić nad czym pracujesz obecnie?

NB: Aktualnie rysuję "Archie's Double Digest”, numery #200-#203 dla Archie Comic Publications. Są to cztery rozdziały po 28 stron plus okładki, zawierające historię, w której rodzina Archiego opuszcza Riverdale (ale czy na pewno?) gdyż jego ojciec znalazł pracę w innym stanie.  
Archie Comics wyraziło chęć zatrudnienia mnie także przy innych projektach po stworzeniu tych numerów

Oto link do artykułu o mojej pracy w Archie.

Wykonuję także coraz większą ilość prac ilustracyjnych poza światem komiksu, przy książkach, czasopismach, okładkach CD itp., przez mojego londyńskiego reprezentanta, Debut Art. Oto link do mojej internetowej galerii:

DCM:  Czy i kiedy wrócisz do DC Comics, a przede wszystkim do rysowania przygód Batmana?

NB: To nie zależy ode mnie! Chętnie bym dla nich rysował, lecz z jakiegoś nieznanego powodu przestali mnie zatrudniać od 2000 roku. Tak więc powinniście zapytać o to DC, a nie mnie, bo ja nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia. Narysowałbym Batman choćby jutro, gdyby tylko DC Comics poprosiło mnie o to. Ale z nieznanych mi powodów zarówno Marvel jak i DC odrzucili mnie. Ironią jest to, że teraz jestem znacznie lepszy, niż kiedy dla nich pracowałem.

Czyli nie znasz powodu tej decyzji?

Jeśli jest jakiekolwiek jej wyjaśnienie, to ja go nie znam. Mogę się tylko domyślać, podobnie jak odnośnie tego, dlaczego DC przestało mnie zatrudniać. Czy jest to sekretna wewnętrzna czarna lista? Jakaś ukryta wendetta przeciwko mojej osobie? Dyskryminowanie ze względu na wiek? Stawka od strony zmusza ich, by zatrudniali początkujących rysowników zamiast doświadczonych wyjadaczy? 

DC traktuje niemal wszystkich najbardziej utalentowanych twórców w równie podły sposób. Porażająca jest liczba najlepszych twórców komiksowych, którzy niegdyś pracowali dla DC, lecz teraz już nie mogą tego robić. Tymczasem DC cały czas zatrudniaj młodych twórców, którzy mają jeszcze mleko pod nosem.

DCM: Ostatnie pytanie: Gdybyś porozumiał się z DC Comics i ponownie ilustrował komiksy tego wydawnictwa, przygody których postaci (oczywiście poza Batmanem) chciałbyś rysować najbardziej?  

NB: Bardzo chciałbym móc rysować Flasha. 

Ten wywiad był dla mnie prawdziwą przyjemnością. To jeden z najdłuższych wywiadów jakich udzieliłem, ale zapewnił mi także sporo frajdy.

DCM: Dla nas również to była radość i wielki zaszczyt. Bardzo dziękujemy za poświęcenie nam tyle czasu. Mamy nadzieję, że nadarzy się w przyszłości  okazja (może na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Łodzi) by się spotkać i porozmawiać twarzą w twarz.

--
Pytania: Damian "Damex" Maksymowicz, Przemysław "Goldface" Mazur
Tłumaczenie: Tomasz "Buddy Baker" Kabza, Łukasz "LukeSpidey" Pająk
Redakcja tekstu: Damian "Damex" Maksymowicz
Korekta: Grzegorz "Yaqza" Ciecieląg

_________________________________________________________________________________


Norm Breyfogle (MFKiG 2010)


N.B - Norm Breyfogle
B - Bartosz Józefiak [Studenckie Radio ŻAK Politechniki Łódzkiej]
D - Damian “Damex” Maksymowicz [DC Multiverse]
K - Wojciech “kelen” Nelec [BatCave]
Tłumaczenie z angielskiego: Łukasz „kolas” Kolasa [DC Multiverse]
 --
K: Czy jest jakiś projekt o Batmanie, który chciałeś zrealizować, ale się nie udało?

N.B: Wyszedłem kiedyś do DC Comics z propozycją historii o Batmanie -  był to jeden z wielu pomysłów,  które odrzucili. W tej historii Batman miałby wydostać się z tropikalnej dżungli by zaradzić skomplikowanej sytuacji w której się znalazł. Generalnie miał używać swoich umiejętności przetrwania i przebyć 100mil pieszo, bez swojego kombinezonu i gadżetów, miałem gotowe szkice jego stroju inspirowanego tym,  co nosił Tarzan, ograniczał się on tylko do niezbędnego minimum. Wyszedłem też z kilkoma pomysłami na elseworldy, które nie zostały użyte. Jeszcze zanim w późnych latach 90-tych pojawił się crossover z Tarzanem, a DC publikowało elseworldy, ja wpadłem na podobny pomysł i nazwałem go „Batman of the apes”. Batman zostałby wychowany przez małpy, ale nie do końca pamiętam jak historia miała potoczyć się dalej… Ale na pewno skończyłby zakładając pelerynę, tylko bardziej prymitywną. Zdaje się, że bardzo fascynowały mnie te prymitywne wątki, byłem wielkim fanem Tarzana. Co jeszcze? Batman porwany przez obcych był moim pomysłem, który udało się zrealizować jako „Batman: The Abduction” w okolicach 1998/99 roku. Kolejny tytuł to „Batman: Dreamland”, gdzie Batman włamał się do Strefy 51 w Nevadzie, aby odkryć czy rząd jest w posiadaniu obcej technologii. Oczywiście nie udaje mu się odkryć prawdy o obcych, ale za to ma okazję trochę pozwiedzać. Najlepsza w tej historii była możliwość wymyślenia i narysowania go jak włamuje się do jednej z najlepiej zabezpieczonych baz na terenie USA. Alan Grant chciał żeby po prostu się tam pojawił na początku historii, jednak ja nie uważałem takiego rozwiązania za satysfakcjonujące, więc trochę się z nim posprzeczałem i przekonałem, że powinniśmy pokazać jak się tam dostał. Kluczem do jego wejścia było to, że posiadał przenośne urządzenie EMP, które unieruchomiło całą elektronikę na ograniczonym obszarze i to był również mój pomysł. Zawsze chciałem pokazać Batmana walczącego z Brucem Lee, co udało mi się zrealizować również w tej historii. Nie jest to prawdziwy Bruce Lee, tylko jedna z tych zmiennokształtnych postaci, która się w niego zamienia. Batman z nim walczy i wygląda na to że wygra, ale wtedy Brucele  się rozszczepia w 2, potem 3 i Batman dostaje srogi łomot, to było bardzo zabawne, chociaż dostałem za mało stron. Marzyło mi się zrealizowanie tego na 10-20, ale było możliwym wpasowanie czegoś takiego w historię. Nie mogliśmy nawet nazwać go Bruce Lee, w sumie to musiałem umieścić tatuaż przedstawiający smoka na jego klatce piersiowej by wyraźnie odróżnić go od oryginału, chociaż tak naprawdę nie ma żadnych wątpliwości, że to jest Bruce Lee, używałem jego fotografii kiedy to rysowałem, więc wygląda dokładnie tak jak on, ale technicznie rzecz biorąc to zupełnie inna postać.

D: Czy zgadzasz się z tym co powiedział kiedyś Darwyn Cooke, że artysta rysujący komiks musi wczuć się w rolę całej ekipy filmowej i nie ważne, czy scenariusz jest zły czy dobry, sukces komiksu leży w rękach rysownika?

N.B: Zdaje się, że jest to prawda. W zależności od tego jaka jest publiczność i do jakiej grupy demograficznej jest skierowany komiks, rysunki mogą odgrywać najważniejszą rolę. W przypadku komiksu superhero strona graficzna jest całkowicie nadrzędna. Jego fani to młoda bardzo wymagająca grupa z konkretnymi wymaganiami. Wiem bo sam byłem jednym z nich, byłem podekscytowany pracami kilku artystów i kompletnie nie doceniałem pracy innych równie dobrych rysowników, ponieważ szukałem czegoś innego, np. bardzo podobało mi się to co robił Neal Adams. W idealnym świecie scenariusz i rysunek powinny mieć taką samą wagę dla komiksu i jeżeli istnieje jakikolwiek problem z masowym komiksem i popkulturą generalnie to jest to właśnie brak równowagi pomiędzy wnętrzem, a opakowaniem. Dlatego zgadzam się z tym co mówił D.C., szata graficzna najprawdopodobniej jest ważniejsza niż historia, przynajmniej w większości przypadków. Co do wcielania się w ekipę filmową, to sam często tak mówiłem, oczywiście nie wygląda to tak od strony technicznej, to tylko metafora, ale artysta musi umieć poradzić sobie z choreografią, projektem planu, kostiumów, wszystkim co robi ekipa filmowa, tylko że z pomocą ołówka i długopisu.

B: Kto Cię zainspirował i miał największy wpływ na Twoją pracę?

N.B: Pierwszym i tym który najbardziej mnie inspirował był Neal Adams. Głównie dlatego, że to jego „Batmana” czytałem, gdy miałem 9 lat. Później, oczywiście natknąłem się na wielu innych artystów, którzy mieli na mnie wpływ, ale do dzisiaj zdarza mi się mówić, że bez Neala Adamsa najprawdopodobniej nie zostałbym rysownikiem komiksów, chociaż kto wie? Pewnie i tak bym to robił. Zaraz przed przejściem na zawodowstwo miała na mnie wpływ również praca Franka Millera, sposób w jaki opowiada historię jest wspaniały, rozumie komiks lepiej niż spece od kina, jego praca ma bardzo filmowy sznyt, do czego później sam dążyłem. Gdybym miał usiąść i stworzyć jakąś listę, to pewnie znalazłoby się na niej ok. 100 nazwisk, jest też wielu ludzi tworzących poza komiksem, którzy mieli na mnie duży wpływ. Nawet antyczni artyści jak Michał Anioł i impresjoniści - de Goy i wielu innych, których nazwisk nie pamiętam. Wiele inspirujących prac znalazłem też w American Artists Magazin, prenumerowałem go gdy miałem 14 lat, to było mniej więcej wtedy kiedy postanowiłem zająć się tym zawodowo. Chociaż początkowo planowałem, że komiksy będą tylko pierwszym krokiem na mojej drodze, po czym przerzucę się na inne rzeczy np. obrazy na okładki książek i wciąż mam nadzieję, że pewnego dnia będzie mi dane się tym zając. Chociaż możliwe, że za kilka lat nie będzie już na to zapotrzebowania i wszyscy przerzucą się na komputery. Właściwie, to wykorzystanie tradycyjnych ilustratorów bardzo straciło na znaczeniu ostatnimi czasy, przede wszystkim ma to miejsce w amerykańskich mediach, co jest trochę smutne, np. kiedyś wszystkie billboardy były malowane, teraz wszystko jest robione przez komputer. A muszę przyznać, że jestem bardzo do tyłu jeżeli chodzi o użycie komputerów, używam ich do skanowania swoich prac i w bardzo małym stopniu do ich edycji. Nawet gdyby udało mi się podszkolić i zarabiać na życie robiąc wszystko elektronicznie, bardzo brakowało by mi tradycyjnego rysowania.

B: A więc uważasz, że dzisiejsze komiksy są tworzone bardziej przez komputery niż prawdziwych artystów?

N.B: Nie wkładaj mi słów w usta, tego nie powiedziałem! Ale skoro już to wyciągnąłeś to to powiem. (śmiech) Jest to prawda głównie w odniesieniu do nakładania kolorów. Narzekałem na cyfrowy tusz od momentu kiedy zobaczyłem go na swojej własnej pracy. Było to w czasie gdy opuściłem „Batmana” i pracowałem dla Malibu Comics nad tytułem „Prime”. Wyglądało to bardzo jaskrawo i krzykliwie, była to pierwsza rzecz która wpadała w oko w kontakcie z komiksem i wiedziałem, że przyćmi wszystkie inne aspekty graficzne moich rysunków i zepchnie je na drugi plan. Ten sposób sprawia, że ciężko odróżnić dobre rysunki od słabych. Nie chodzi o to, że cyfrowe wypełnianie jest złe samo w sobie, a bardziej o to że jest używane w zły sposób, w odpowiednich rękach może stanowić wspaniałe narzędzie.

B: Jestem pewien, że odpowiadałeś na to pytanie milion razy, ale muszę zadać je jeszcze raz: Dlaczego DC Comics już Cię nie zatrudnia?

N.B: Tak, zadawano mi to pytanie milion razy i milion razy odpowiadałem: Nie wiem. Wszystko co mam to teorie. Oczywiście pytałem ich dlaczego, ale nie dostałem nigdy prawdziwej odpowiedzi. Widzicie, oni przestali mnie zatrudniać w momencie kiedy spłacałem hipotekę i musiałem utrzymać rodzinę, przez 9 miesięcy nie miałem żadnej pracy, a ponieważ od samego początku pracowałem tylko dla nich to nie miałem żadnej sieci alternatyw i kontaktów. Skończyło się tym, że musiałem sprzedać dom i nie wiedziałem dlaczego, ponieważ ciągle się rozwijałem i szło mi lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, byłem kłębkiem nerwów i w pewnym momencie nie wytrzymałem i powiedziałem kilka rzeczy prywatnie i publicznie, chociaż starałem się by brzmiało to racjonalnie, to i tak powiedziałem kilka słów za dużo, czego żałuję, za co jednak przeprosiłem. Z tego co do mnie dotarło od pewnych wydawców, których nazwisk nie wymienię, to właśnie przez to co powiedziałem nie zostałem zatrudniony. Dla mnie nie miało to żadnego sensu, gdyż przez 9 miesięcy byłem bardzo wyluzowany, spokojny i cierpliwy, a 9 miesięcy to bardzo długo w momencie kiedy nie masz pracy, szczególnie gdy przywykłeś do pewnego stylu życia i dochodu. Tak więc, trochę się zezłościłem i jeden z wydawców powiedział, że właśnie taka postawa doprowadziła do braku zatrudnienia, co jest dosyć dziwne, ponieważ moja postawa była jaka była dopiero po tym jak przez 9 miesięcy nie miałem pracy, a po tym wszystkim jeszcze przeprosiłem. Czyli tak naprawdę to nie wiem co było przyczyną całej sytuacji. Oczywiście mogę rzucić kilkoma teoriami spiskowymi, ale to jeszcze nikomu nie wyszło na dobre, co najwyżej może to być zabawne i interesujące. Najprawdopodobniej była to dyskryminacja ze względu na mój wiek, nie byłem za bardzo zżyty z ekipą w wydawnictwie, ale to tylko domysły.

D: Parę lat temu Ty i Alan Grant stworzyliście koncepcje mini-serii mającej miejsce w bat-uniwersum, czy mógłbyś powiedzieć coś więcej na ten temat?

N.B:  Mówisz o tej, którą kilka lat temu sprezentowaliśmy Danowi DiDio, a on ją odrzucił? Nie wiem czy widzieliście mini-serię autorstwa Steve’a Engleharta i Marshala Rogersa, którzy wspólnie pracowali nad 12 odcinkowym runem w latach 70-tych. W każdym razie, pewnego razu rozmawiałem z Danem DiDio o pracy i on zasugerował, żebym razem z Alanem stworzył coś w stylu Engleharta i Rogersa. Ponieważ amerykańskie komiksy zaczęły się u was pojawiać dopiero w latach 90-tych pewnie nie mieliście okazji ich poznać, ale w swoim czasie byli oni istnym powiewem świeżego powietrza w bat-tytułach. Alan Grant był raczej oporny w tej kwestii, DC odrzucało jego pracę przez wiele lat i nie za bardzo chciał poświęcać temu czas, ale przekonałem go mówiąc, że to pomysł Dana DiDio naczelnego DC Comics i że to on wyszedł z propozycją. Myślałem, że to pewna sprawa, Grant miał pewien pomysł, ale ostatecznie został on odrzucony bez podawania jakiegokolwiek uzasadnienia, co jest zastanawiające, ponieważ od samego początku miała to być historia osadzona poza oficjalnym kontinuum Batmana, więc nie mógł on w żaden sposób znacząco wpłynąć na postać. Także znowu nie mam pojęcia o co chodziło i dlaczego został odrzucony. Namawiałem Alana na to żebyśmy przedstawili kilka różnych pomysłów, tak aby DC miało jakiś wybór, ale on nie miał na to ochoty, głównie dlatego że przez wiele lat DC odrzucało wszystkie jego propozycje, tak więc stanęło na jednym. Tak czy siak miała to być historia dziejąca się poza kontinuum i nie miała prawa namieszać w tym co aktualnie działo się w bat-uniwersum, tak więc nie wiem dlaczego ją odrzucili. Nie mogę wam powiedzieć zbyt wiele na temat tego o czym miał być ten komiks, głównie ze względu na to, że wciąż jest szansa na to że zostanie on kiedyś zrealizowany. Ograniczę się do tego, że była ona niekanoniczna i pozwalała mnie i Grantowi zrobić z postacią co nam się żywnie podobało i miała zawierać śmierć Batmana. Może był to jeden z powodów dla których DC wypięło się na ten pomysł, ponieważ sami planowali jego śmierć, ale u nas było to coś innego, nie był to koniec postaci, no i jak już mówiłem historia była niekanoniczna. Wciąż mógł to być główny powód, ale nikt mi tego nigdy nie powiedział wprost. Nie uważam, że są mi to winni, tak jak nie są winni zapewnić mi zatrudnienie, po prostu zżera mnie ciekawość. Przez długi czas byłem ich złotym chłopcem, a tu nagle „BUM!” nie mogę znaleźć pracy, wszystkie drzwi w DC Comics zamknięte, to naturalne że człowiek chce dostać jakiekolwiek wyjaśnienie. Ale nie męczy mnie to już tak jak kiedyś, lata minęły, wszystko się ułożyło i idzie ku dobremu, tak naprawdę po raz pierwszy od 20 lat nie potrzebuję DC i jest to bardzo miłe uczucie.

B: Czyli uważasz, że mógłbyś zrobić swój komiks i żyć z niego, bez pomocy DC i Marvela, na amerykańskim rynku? To jest możliwe?

N.B: Tak, właśnie to robiłem przez ostatnie 9 lat. Pracowałem dla Angel Gate Press nad tytułem „Black Tide”, rysowałem „Of Bitter Souls” dla Speakeasy Comics. Oczywiście rynek komiksów niezależnych pozwolił mi zarobić na życie, zacząłem też robić ilustracje do niekomiksowych przedsięwzięć na całym świecie. Znalazłem sobie agenta w Londynie, który prezentuje moje prace wielu klientom, większość tych prac daje mi lepszy dochód niż przemysł komiksowy. Ostatnio zacząłem też rysować dla Archie Comics, czego nigdy bym się nie spodziewał i nie wiedziałem, że da mi to tyle frajdy, to jest główny nurt, w USA ta marka jest rozpoznawalna na równi z Supermanem. Archie został powołany do życia jakiś rok, dwa po Batmanie i od tamtego czasu jest wydawany bez przerwy. Więc wygląda na to, że wróciłem do głównego nurtu w komiksie i nie mam czasu na żadną inną pracę, ponieważ w tym momencie rysuje 50 stron na miesiąc i mam ręce pełne roboty.

D: Czy jesteś zadowolony z reakcji polskich fanów?

N.B: Nigdy nie miałem żadnych konkretnych oczekiwań w tej sprawie, więc tak, jestem zadowolony. Wcześniej nie rozumiałem dlaczego zostałem tutaj zaproszony, dlaczego akurat moje prace są tak doceniane, miałem w planach wybadać tą sprawę zanim tu przyjechałem, ale nie starczyło na to czasu. Gdy już przyjechałem porozmawiałem z kilkoma ludźmi i - mimo że miałem o tym mgliste pojęcie – dowiedziałem się, że po tym jak zniknął komunizm i amerykańskie komiksy trafiły u was do sklepów akurat ja rysowałem „Batmana” – flagowy tytuł DC Comics z powodu wejścia na ekrany kin filmów z nim związanych. Zrozumiałem, że mogło to mieć duży wpływ na ludzi. Lubię tez myśleć o tym w ten sposób, że to przez to że moje rysunki były tak dobre. (śmiech)

B: Jaki był Twój wkład w historię „Knightfall”? Czy miałeś jakiś wpływ na scenariusz, czy odpowiadałeś wyłącznie za rysunki?

N.B: Nie, nie miałem żadnego wpływu na historię, byłem tylko rysownikiem.

K: Wczoraj powiedziałeś, że chciałbyś zobaczyć Anarky’ego w filmie w stylu „Batmana” autorstwa Nolana, bardziej realistycznym niż to co zrobił Tim Burton. Możesz powiedzieć coś więcej na ten temat?

N.B: Burton jest autorem kilku z moich ulubionych filmów i musicali wszechczasów – „Sweeney Todd”, wspaniała muzyka, wcześniej widziałem sztukę teatralną, która została sfilmowana, ale zupełnie o niej zapomniałem, a ten film świetnie to pokazał, ale ja w ogóle uwielbiam musicale. Tim Burton jest bardzo dobry, gdy przychodzi do filmowania rzeczy dziwnych, a „Batman” jest cholernie dziwny i widzę dlaczego tak dobrze do siebie pasują, ale mimo wszystko „Batman” jest jednak trochę bardziej realistyczny niż wizja Tima Burtona, jest tam dobry nastrój i wiele innych rzeczy, ale Tim trochę przeciągnął strunę. A potem schedę po nim przejęli inni… Jak nazywał się reżyser, który przyprawił Batmanowi sutki? Schumacher. Facet uznał chyba, że po tym co zrobił Burton uprawnia go to do zrobienia z postacią czego zechce. Cóż mogę powiedzieć, Batman jest bardzo trudny do przeniesienia na ekran, a ja jestem fanatykiem – mam więc prawo do narzekania. (śmiech) Nawet jeżeli to naprawdę dobry film, to nie jest doskonały, więc będę narzekał dalej. Nawet najnowsze filmy, pomimo tego że są na właściwej drodze w kwestii realizmu, mają świetnych aktorów, efekty specjalne no i kostium pozwalający Batmanowi ruszać głową, to wciąż nie jest idealnie i bardzo ciężko będzie komukolwiek zrobić idealny film z tą postacią. Może dzieje się tak dlatego, że z tego co wiem żaden z tych reżyserów nie był fanatykiem Batmana, ani komiksów z nim związanych? Aspekty tej postaci, które mnie uwiodły są bardzo ciężkie do przeniesienia na filmowy język. Wcześniej przytaczaliście wypowiedź Darwyna Cooke’a i myślę, że w przypadku Batmana te słowa są bardzo trafne, bardziej niż w przypadku innych super-bohaterów. Jeżeli zostanie narysowany bez wyobraźni to postać bardzo wiele na tym traci, w jego przypadku istotny jest efekt wizualny, bardziej niż w przypadku innych herosów, peleryna odgrywa tu ważniejszą rolę, cała atmosfera zagadkowości i mistycyzmu, może to zabrzmi głupio, ale prawie wszystko sprowadza się do jego peleryny. W rękach artysty stanowi ona wspaniałe narzędzie, tylko że artysta sam ustala w którą stronę wieje wiatr, w rzeczywistości, gdzieś w trakcie walki zawinąłby się w nią, a ludzie by ją łapali i ciągali tam i z powrotem, zaczepiałby się o gargulce i powiesił. Teraz to się zmieniło, ale kiedyś Batman nie korzystał tyle ze swojego pojazdu, był bardziej jak Spider-man, a przecież po pokonaniu w ten sposób jednej przecznicy powinien paść ze zmęczenia, ale nie obchodziło mnie to bo przecież chodziło o to, żeby uciec do innego świata. Super-bohaterowie generalnie są pełni sprzeczności, więc gdy przenosisz ich na ekran musisz sobie jakoś z nimi poradzić, rozwiązać ten problem w jakimś artystycznym zabiegiem, w przypadku Batmana te sprzeczności są wyjątkowo trudne do rozwiązania ponieważ jest tak bardzo ludzki, nie może wydawać się zbyt „super”. Zawsze podejmujesz ryzyko opowiadania o kolesiu, który biega po mieście w stroju nietoperza, co w rzeczywistości byłoby absurdem i nigdy nie wywołałoby żadnego strachu, nawet jeżeli byłby bardzo dobry w tym co robi i stłukł Cię na kwaśne jabłko, gdzieś w środku i tak byś się śmiał. Świetnie pokazała to scena w ostatnim filmie, gdy Batman bije Jokera, a on się tylko śmieje, to Joker tak naprawdę sprzedał ten film. 

Nawet jeżeli ta osoba w stroju nietoperza, spuszczałaby Ci srogi łomot, to i tak byś się śmiał...  Gdzieś w środku, bo na zewnątrz zapewne nie czułbyś się zbyt dobrze. Joker w najnowszym filmie Nolana świetnie to oddaje, gdy Batman go okłada on reaguje tylko śmiechem, to Joker tak naprawdę sprzedał ten film. To chyba Grant Morrison w „Arkham Asylum” określił niepoczytalność Jokera jako „hiper-poczytalność”, to określenie zupełnie mi się nie podoba, ale wiem o co Grantowi tak naprawdę chodzi. Wszystko sprowadza się do tego powiedzenia, nie pamiętam kto powiedział to pierwszy, które brzmi mniej więcej tak – W tym szalonym świecie, tylko szaleni ludzie są poczytalni. W tym przypadku Jokera można zaliczyć do grupy najbardziej poczytalnych ludzi. Jednak problem Jokera, czy jakiejkolwiek osoby, która twierdzi że dysponuje on „hiper-poczytalnością” ponieważ reaguje szaleństwem na szalony świat, leży w tym że jego reakcja nie jest w takim wypadku prawdziwym szaleństwem. Szalona reakcja na szalony świat to raczej oddanie życia za innych ludzi tak jak zrobił to Jezus – to jest szalone. Pozwolić się ukrzyżować, znosić tortury i mówić prawdę zdając sobie sprawę, że to tylko pogorszy Twoją sytuację, przecież wystarczyło powiedzieć – „Nie. Nie jestem synem Boga.” Oczywiście rozumiem to metaforycznie, zapewne tak jak On sam, wszyscy jesteśmy dziećmi Boga, tak? Szaleństwem było powtarzanie tego, wiedząc że spotka go za to śmierć. W tym rozumieniu Jezus jest zdecydowanie bardziej szurnięty niż Joker. Podsumowując – jeżeli naprawdę chcesz być „hiper-poczytalny”, czyli reagować szaleństwem na szalony świat… to najbardziej szaloną odpowiedzią na szalony świat jest pozostać normalnym – TO jest szalone i ja uznaje siebie za szczęśliwego szaleńca.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz