czwartek, 6 listopada 2025

GREEN ARROW VOL. 4: FRESH WATER KILLS

Szkoda życia na śledzenie przeciętnych lub wręcz słabych serii komiksowych, których za oceanem ukazuje się całe mnóstwo. Lepiej poświęcić swój wolny czas na lekturę czegoś wartościowego, co nie jest tradycyjną superbohaterską papką, tylko do zaoferowania coś znacznie więcej. Na szczęście od pewnego już czasu w ofercie DC Comics znajdziemy sporo wysokiej jakości historii obrazkowych, a zalicza się do nich bez wątpienia seria GREEN ARROW, która od listopada ubiegłego roku trafiła w ręce nowego zespołu kreatywnego. Scenarzysta, którego nazwisko niewiele mówi. Rysownik, o którym zapewne mało kto słyszał. Bohater, który nie jest jakoś przesadnie mocno popularny, nie posiada żadnych supermocy, a jego głównym atutem jest umiejętne posługiwanie się łukiem oraz strzałami. Komiks, który można łatwo przegapić w zdominowanej przez Batmana i Supermana ofercie wydawnictwa DC, a który jak mało który ukazujący się aktualnie ongoing zasługuje, aby dać mu szansę.

"Można zakopać odpady, można zakopać ciała, ale nie można zakopać prawdy"

W Star City pojawia się nowy seryjny morderca, który eliminuje wpływowych ludzi powiązanych z konkretna firmą, wlewając im do ust skażoną chemikaliami wodę. Green Arrow wspólnie z pewną panią detektyw prowadzą śledztwo, chcąc zapobiec kolejnym zabójstwom oraz schwytać sprawcę ochrzczonego jako Fresh Water Killer. W trakcie na jaw wychodzą zakopane - dosłownie i w przenośni - przed laty brudy, a także okazuje się, że cała sprawa w pewien sposób jest także związana z decyzjami, które kiedyś podjąć sam Oliver Queen. Czy sprawiedliwość zatryumfuje, winni zostaną właściwie ukarani, a wyrządzone krzywdy mogą zostać jeszcze w jakiś sposób naprawione?

Seria, którą zainicjował Joshua Williamson jeszcze w ramach Dawn of DC okazała się całkiem udanym komiksem, ale jak każdy projekt, tak i ten musiał kiedyś się zakończyć. I co ważne podkreślenia - zakończył się w bardzo zadowalający, porządny i wdzięczny sposób, co nie każdy twórca potrafi zrobić. Od listopada 2024, już jako część inicjatywy DC All In, pałeczkę po Williamsonie przejął Chris Condon, a wraz z nim odpowiedzialni za stronę graficzną Montos oraz Adriano Lucas (kolory). Pasowałoby zmienić w tym momencie numerację i wrócić do "jedynki", ale to nie miłujący się w takich praktykach Marvel i wydawnictwo DC postanowiło inaczej. Z początku miałem obawy, czy akurat taki zestaw twórców zagwarantuje, że przygody Szmaragdowego Łucznika nadal będą warte śledzenia. Jednakże obawy te szybko zniknęło i już sam prolog (8 stron) umieszczony w GREEN ARROW #17 okazał się na tyle dobrą reklamą nowego runu, że z miejsca zostałem kupiony do tej nowej wizji. Wizji kompletnie różnej od tego, co widziałem w poprzednich kilkunastu numerach, ale nie oznacza to w żadnym wypadku, że gorszej. Ba, poziom wywindował nawet mocno w górę!

Chris Condon nie wyprawia żadnych cudów na kartach przeciętnego ULTIMATE WOLVERINE, ale za to szybko pokazał, że w Green Arrowa to on umie i dobrze wie, jak powinno się pisać tę postać oraz podkreślić jej największe atuty. Można żartobliwie powiedzieć, że okazał się strzałem w dziesiątkę, jeśli chodzi o zaopiekowanie się ongoingiem poświęconym Green Arrowowi. Zmiana klimatu i scenerii jest drastyczna, stąd też komiks ten wydaje się wręcz idealnym punktem startowym dla kogoś, kto nie śledził wcześniejszych perypetii tego bohatera. Koniec z kosmicznymi wojażami, podróżami w czasie, czy ratowaniem całego multiwersum. Koniec z głośnymi eventami oraz towarzystwem wielu znanych herosów i złoczyńców. Odkładamy na bok wszelkie kontrowersje związane z udziałem Olliego w ABSOLUTE POWER i zaczynamy zupełnie nowy rozdział. Condon dosłownie i w przenośni sprowadza Olivera na Ziemię, na ulice Star City, gdzie jego miejsce, gdzie czuje się najlepiej, gdzie jest potrzebnym i integralnym elementem. Jest to swoisty powrót do korzeni, nawiązanie do najlepszych historii z udziałem tego bohatera sprzed lat, gdzie nie ma zbyt wielu (lub wcale) okraszonych wizualnymi fajerwerkami starć superbohater-superzłoczyńca, i gdzie akcja nie pędzi do przodu z prędkością wystrzelonej z łuku strzały, a jedna epicka scena goni drugą.

Green Arrow działa teraz sam, z dala od reszty Ligi Sprawiedliwości, z odświeżonym kostiumem oraz zieloną maską zakrywającą dolną część twarzy, przez co trudniej skojarzyć go na pierwszy rzut oka z Oliverem Queenem. Jedni krzywo i niechętnie spoglądają w jego stronę, inni są nawet skłonni mu zaufać (jak np. stanowiąca ciekawy dodatek do serii detektyw Benitez), a on skupia się przede wszystkim na zwykłych problemach zwykłych mieszkańców swojego miasta. Świetnie i z nieskrywaną przyjemnością śledzi się perypetie Olivera, gdzie mamy do czynienia z dramatami całych rodzin, gdzie dotykamy kwestii tego, jak osoby sprawujące władzę traktują przedstawicieli z niższych klas społecznych, gdzie trudno o sprawiedliwość, gdzie wszystko można zamieść pod dywan i udać, iż problem nie istnieje. To, co z początku wyglądało jak rutynowe śledztwo i poszukiwanie seryjnego mordercy, szybko zaczyna się rozwijać w coś znacznie poważniejszego, z czym wiąże sie tajemnica zakopana w ziemi.

Akcji z latającymi w powietrzu zielonymi strzałami i pojedynkami na pięści nie brakuje, ale siłą komiksu są przede wszystkim te spokojniejsze i przegadane momenty, wiele wnoszące flashbacki, gęsty i mocno pesymistyczny klimat, pytanie o szanse maluczkich w starciu z potentatami finansowymi oraz frustracja i wściekłość Olivera, który jednoznacznie opowiada się po jednej ze stron. Historia wciąga, angażuje, skłania do refleksji nad zasadami panującymi w świecie, który tak postępuje z ludźmi, gdzie złudne marzenia o bajkowym życiu szybko ulatują, zastąpione egzystencją w czymś, co można śmiało nazwać piekłem na ziemi. Dostajemy też wgląd w to, co czuje i co myśli główny bohater, jakie ma przekonania polityczne, jakie reprezentuje wartości i jak jest zdeterminowany, aby winni zostali ukarani. Finał tego thrillera z polityką w tle jak najbardziej dowiózł, domykając przyjemną klamrą przesłanie, jakie niesie ze sobą ten komiks.

"Okazje pojawiają się i znikają. Technologia się zmienia. Nauka się rozwija. Ale ludzie zostają. To właśnie ludzie są przyszłością"

Za ilustracje odpowiadają ci sami fachowcy, co przy niedawnym GREEN LANTERN: WAR JOURNAL. Pochodzący z Kuby Osvaldo Pestana Montpeller, lepiej znany jako Montos, trochę zmodyfikował swój styl na potrzeby nowej serii, ale są to zmiany na plus, pozwalające czytelnikowi jeszcze bardziej poczuć się, jakby przeniósł się do przełomu lat 80/90 ubiegłego wieku, gdy za przygody Green Arrowa odpowiadał legendarny Mike Grell. Bardzo trafił do mnie sposób, w jaki rysownik komponuje poszczególne panele, a szczególnie fenomenalnie i często zaskakująco potrafi oddać dynamikę działań Green Arrowa. Są takie sekwencje pozbawione tekstu, gdzie same ilustracje opowiadają przebieg wydarzeń i trzeba uczciwie przyznać, że to wtedy Montos błyszczy najbardziej i udowadnia, że po pierwsze zna się na swojej robocie, a po drugie idealnie potrafi oddać ponury, mroczny i poważny klimat opowieści napisanej przez Condona. To nie jest styl, który zawsze i wszędzie się sprawdzi, ale w tym konkretnym przypadku okazuje się mistrzowskim dopełnieniem fabuły. Na pochwałę zasługuje również tempo pracy Montosa przy jednoczesnym zachowaniu jakości. Artysta ten nie miał problemu, aby zilustrować cały story arc, a przecież większość dzisiejszych rysowników miała by z tym problem.

Adriano Lucas dokłada swoje trzy grosze zapewniając adekwatną do sytuacji, bardziej stonowaną kolorystykę, z trafnie dobraną, wybijającą się na pierwszy plan zielenią kostiumu tytułowego bohatera. Dla mnie rewelacja. Peany głoszone w stronę osób odpowiedzialnych za oprawę plastyczną zakończę wspomnieniem stosunkowo prostych, kameralnych, ale jednocześnie urokliwych i wymownych okładek do poszczególnych rozdziałów, za które odpowiada Taurina Clarke'a.

Na koniec jeszcze raz powtórzę, że wcześniejszy run Joshuy Williamsona uważam za dobry, oraz że miałem spore obawy odnośnie przejmującego po nim pałeczkę scenarzysty. Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Chris Condon nie tylko dał radę, ale jednocześnie dał mi takiego Olivera Queena/Green Arrowa, na jakiego dawno czekałem. Kawał naprawdę bardzo dobrej, momentami wręcz świetnej superbohaterszczyzny w wersji street-level, którą niezwykle przyjemnie się czyta i równie wybornie się ogląda. Dla mnie ścisła topka serii wydawanych przez DC, pomimo że nie jestem i ni gdy nie byłem jakimś wielkim fanem głównego bohatera. Jedno co mnie boli to fakt, że seria zostanie skasowana wraz z końcem drugiego story arcu, czyli wraz z 31 zeszytem, ale jak widać nie wszyscy miłośnicy DC wiedzą co dobre i wartościowe. Szkoda.

Nie, nie czekam na polskie wydanie, gdyż jestem w tej kwestii realistą i wiem, że taki bohater z takimi twórcami to dla Egmontu nie jest łakomy kąsek. Akurat w pełni to rozumiem, bo przecież statystyczny polski czytelnik komiksów chętniej zainwestuje swoje złotówki w kolejnego Batmana (nawet, jak będzie słaby), niż wyda je na Green Arrowa (nawet, jak jest rewelacyjnie napisany i narysowany), którego zna słabo albo nie zna wcale. Ale na szczęście jest wersja oryginalna, w którą gorąco zachęcam zainwestować. W dzisiejszych czasach znajomość języka angielskiego to przecież podstawa podstaw i nie ma sensu ograniczać się jedynie do polskojęzycznych wydań.  W przeciwnym razie ominie was poznanie wiele komiksowych perełek, jakie ma do zaoferowania DC Comics, a jakie u nas mają znikome lub zerowe szanse ukazania się. Przykładem takiej perełki jest właśnie GREEN ARROW: FRESH WATER KILLS.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów GREEN ARROW #17 - 24. Znajdziecie je w ofercie sklepu ATOM Comics.

Autor: Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz