Chip Zdarsky to jeden z tych autorów, którzy mają niewątpliwie bujną wyobraźnię i nie jest to wcale aż tak często spotykana wśród scenarzystów komiksowych cecha, jakby na pozór się to nam mogło wydawać. Branża cierpi na chroniczny przesyt historiami, które są nijakie, pozbawione kolorytu, czy chociaż elementarnej świeżości, a fabuły skrobane są na przysłowiowym kolanie. Tworzone na modłę powielanych po wielokroć schematów zaczerpniętych z wcześniejszych dzieł kultury. Myślę, że Zdarsky tak naprawdę gdzieś w głębi serca jest zamkniętym w ciele dojrzałego mężczyzny wesołym chłopcem w krótkich spodenkach i czapeczce okraszonej wiatraczkiem oraz dzierżącym w dłoni lizak. Chłopcem, który w odróżnieniu od korporacyjnych NPC najprawdopodobniej jara się wszystkim, co przed momentem naskrobał. Sposób w jaki kreuje fabuły jest bardzo kreatywny i bezpardonowy, a jego wyobraźnia nieszablonowa, plastyczna i bogata, dokładnie tak jak umysł dziecka. Nie jest to warsztat pozbawiony mankamentów i często słynie z pewnego przestylizowania, natomiast jego twórczość pod kątem holistycznym w odróżnieniu od produktów serwowanych przez wielu innych autorów jest po prostu „jakaś”. Z każdego kadru nie tylko czuć zapach świeżej farby drukarskiej, ale i ogrom pasji. Czuć rękę tego metaforycznego dzieciaka, który nerwowo zaciska ołówek sporządzając notatki z myślą: „O matko, dali mi pisać Batmana, muszę wymyślić coś ekstra! Ha! Teraz wam dam popalić!” Mogliśmy się przekonać o tym już w poprzednich komiksach Egmontu spod szyldu gacka, a czwarty tom tylko i wyłącznie moim zdaniem tą tezę potwierdza.
„Joker: Rok Pierwszy” bez wątpienia wpisuje się w konwencję „jazdy bez trzymanki” , która zapewnia czytelnikowi bardzo dużo rozrywki. Komiks prowadzi nas symultanicznie przez kilka wątków- od starcia Batmana z duetem Failsafe/Zur-En-Arrh, po perypetie Gordona na komisariacie związane z gangiem Kaptura, kończąc na onirycznych przygodach Jokera. Scenarzysta w dość zaskakujący sposób podchodzi do zagadnienia, jakim jest psychika klauna, dokonuje jej dekompozycji (dosłownie i w przenośni) oraz zgrabnie łączy jego losy z bardzo niebezpieczną postacią związaną z przeszłością Bruce'a. Komiks tłumaczy, dlaczego tak naprawdę to Joker jest najniebezpieczniejszym antagonistą Mrocznego Rycerza i jak paradoksalnie piekielnie inteligentny potrafi być, kiedy akurat nie zachowuje się jak zatracony w amoku świr (lub nie udaje zatraconego w amoku świra). Ten wątek zawiera sporo niespodzianek i zwrotów akcji, więc nie będę Wam psuł zabawy zdradzając więcej. W każdym razie- byłem pod naprawdę dużym wrażeniem tego, jak pewne trybiki fabularne zgrabnie tworzą całkiem logiczną, sensowną całość i jak sprytnie Zdarsky połączył koncept backup personality z postacią ów zielonowłosego dżentelmena.
Moim zdaniem najlepszym i zarazem najsłabszym elementem historii zaprezentowanej w nowości od Egmontu są liczne nawiązania do historii zaprezentowanej w serii Batman:The Knight, która wchodzi w katalog twórczości tego samego autora. Dla mnie to niewątpliwy atut, ponieważ to bardzo dobra, koherentna seria poszerzająca lore o wiele fascynujących bohaterów w postaci mentorów Bruce'a, którzy w końcu mieli okazję wyjść z ram mdłych retrospekcji i odegrać ważne role w aktualnych przygodach Mrocznego Rycerza. Dla polskiego czytelnika, który nie śledzi komiksów w oryginale niestety będzie to przeszkoda w holistycznym docenieniu kunsztu scenariusza zaprezentowanego w ''Joker: rok pierwszy'', ponieważ JESZCZE ( mam nadzieję, że to tylko kwestia czasu) wydawnictwo Egmont nie pokusiło się o wydanie tej konkretnej opowieści w Polsce.
Oczywiście nie jest to komiks pozbawiony pewnych mankamentów. Bez wątpienia można byłoby się przyczepić chociażby, do niektórych monologów wewnętrznych, które momentami silą się wręcz na kinowy rozmach rodem z blockbusterowego zwiastuna. Mroczny Rycerz podczas potyczki z symbiozą Zur-En-Arrh i Failsafe'a sunie po kadrach jak czołg i sam do siebie rzuca teksty, których nie powstydziłby się pewnie Rambo ani żaden inny protagonista retro filmów akcji klasy B, który trzyma w ręku karabin maszynowy M60. Usilne próby bycia cool niestety wywołują w czytelniku co jakiś czas lekki uśmieszek politowania, ponieważ stanowi to momentami swoisty przerost formy nad treścią. Jak sami pewnie się domyślacie porównanie scenarzysty do dziecka na początku mojego tekstu posiada dwie strony medalu- zarówno pozytywną płynącą z ogromnej kreatywności, jak i tą posiadającą mankamenty, czyli przesadne efekciarstwo.
---------------------------------------
Komiks otrzymany do recenzji od wydawcy, który nie miał żadnego wpływu na powyższą opinię.
Opisywane wydanie zawiera materiał z oryginalnych komiksów BATMAN v3 #139 - 144. Do kupienia w sklepie Egmontu lub na ATOM Comics.
Autor: Krystian Beliczyński

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz