wtorek, 21 października 2025

TALES OF THE MULTIVERSE: BATMAN - VAMPIRE

Od kilu ładnych już lat powtarza się dokładnie ta sama sytuacja, jeśli chodzi o moje oczekiwania w stosunku do Egmontu i oferty wydawnictwa przygotowanej na koniec roku kalendarzowego. A mianowicie chodzi o to, że w grudniowych zapowiedziach cały czas bezskutecznie wypatruję idealnie skrojonej pod klimat Świąt powieści graficznej BATMAN NOËL Lee Bermejo, natomiast w okresie październikowo-listopadowym (w sam raz na halloween) wampirzej trylogii od duetu Doug Moench/Kelley Jones. Zarówno jednak Tomasz Kołodziejczak, jak i jego następczyni z niezrozumiałych dla mnie względów nie mogą, albo nie chcą wykorzystać okazji do wydania po polsku wspomnianych komiksów, skrojonych pod te konkretne pory roku, i które powinny się dobrze sprzedać, bo to przecież Batman. W każdym razie mam obie te pozycje w oryginale, często do nich w ostatnich miesiącach roku wracam i zawsze robię to ze sporą przyjemnością. O historii napisanej i narysowanej przez Bermejo wielokrotnie już wspominałem (ostatnio chyba nawet w ubiegłym roku), a zatem dziś słów kilka na temat Mrocznego Rycerza, który w alternatywnym świecie stał się wampirem.

Batman bada sprawę morderstw, jakie mają miejsce w jego mieście. Ciała znalezionych na ulicy ludzi (a ofiar wciąż przybywa) noszą tajemnicze ślady, jakby ktoś rozszarpał im gardła. Szybko okazuje się, że zagadka jest poważniejsza, niż się wydawało, a sprawcami są rządne krwi wampiry, na których czele stoi nie kto inny, tylko sam Drakula. W dodatku Bruce miewa co noc te same niepokojące i tajemnicze sny, w których nawiedza go piękna kobieta. Okazuje się, że istnieje ona naprawdę i należy do tych dobrych wampirów, którzy wypowiedzieli wojnę Drakuli, a teraz łączą swoje siły z Batmanem. Ten ostatni musi jednak przejść przemianę i znacząco zwiększyć swoją siłę, aby jako wybraniec stanąć do finałowej batalii jeden na jednego z potężnym władcą wampirów. Zwycięstwo okupione jest jednak dużym poświęceniem, a dla Gotham i jego mieszkańców nic już nie będzie takie, jak przedtem. Prawdziwe kłopoty dopiero się zaczynają, a deszcz krwi pada co raz mocniej...

O komiksie BATMAN & DRACULA: RED RAIN, czyli jednym z najpopularniejszych elseworldów z udziałem Człowieka-Nietoperza, przeczytałem po raz pierwszy w którymś ze wstępów Arka Wróblewskiego do TM-Semicowego BATMANA. Rozbudziło to mój apetyt, gdyż opowieść ta była w planach na jedno z przyszłych wydań specjalnych. Niestety plany te spaliły na panewce, dlatego poznałem tę historię dopiero w roku 2007 w ramach wydanego wtedy w USA zbioru TALES OF THE MULTIVERSE: BATMAN - VAMPIRE. Album ten zawierał całą wampirzą trylogię, czyli oprócz starcia z Drakulą (oryginalnie powstała w 1991 roku) także bezpośrednią kontynuację w postaci BATMAN: BLOODSTORM (1994) oraz BATMAN: CRIMSON MIST (1999). W roku 2016 DC wznowiło tę trylogię jako ELSEWORLDS BATMAN VOL. 2.

Skrzyżowanie dróg Batmana i Drakuli wydaje się naturalnym i oczywistym rozwiązaniem, do którego prędzej czy później musiało dojść. Elseworld BATMAN & DRACULA: RED RAIN z 1994 roku określany jest jako jeden z tych najpopularniejszych, który miłośnik tego typu osadzonych w alternatywnym świecie opowieści od DC powinien kiedyś w końcu sprawdzić. Z czasem świat ten nawet doczekał się własnego miejsca na mapie Multiwersum, a Ziemia, na której rozgrywa się akcja została oznaczona liczbą 43, o czym przeczytamy w THE MULTIVERSITY GUIDEBOOK #1 Granta Morrisona. Historia wymyślona przez Douga Moencha korzysta mocno właśnie z tego, że jest to alternatywny świat, przez co można co nieco bez żadnych konsekwencji wysadzić w powietrze, a np. Drakula odbiega od tego, jakiego spotkamy w książkach, czy filmach. Może nawet za bardzo, gdyż przypomina on po prostu jednego z randomowych wampirów. Nie czuć w każdym razie i nie widać jakoś szczególnie, aby była to tak potężna, legendarna i ciekawa postać, jaką znamy z innych opowieści. Nie jest też do końca wyjaśnione, dlaczego przybył do Gotham. Ogólnie historia zawiera trochę oryginalnych i mocno... specyficznych rozwiązań, jak np. wyrastające skrzydła, niezbyt logicznie dobrany ubiór Tanyi, czy używana przez nią i towarzyszy broń wypluwająca drewniane kołki. Ale ok, jak się przymknie oko na pewne głupotki, to jest całkiem dobrze, a głównym celem jest tak naprawdę to, aby Batman skończył jako wampir.

Pierwsza opowieść jest tą najlepszą i spokojnie można było na tym etapie całość zakończyć. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, dlatego po sukcesie RED RAIN powstały dwie kontynuacje. Najsłabsza jakościowo jest ostatnia część cyklu, gdyż jest to już praktycznie jedna wielka rzeź w wykonaniu Batmana. Owszem, fajnie się na to patrzy, ale jednocześnie cały czas ma się przeświadczenie, że lepiej było zostawić Bruce'a tam, gdzie trafił pod koniec BLOODSTORM.

Zagłębiamy się w nieodwracalny proces przemiany fizycznej i psychicznej Batmana, który wcześniej odniósł pyrrusowe zwycięstwo nad Drakulą. Jest silniejszy, zwinniejszy i staje do walki z pozostałymi na boju wampirami, których lista wzrasta dzięki wojnie wypowiedzianej przez ich nowego przywódcy - Jokera. Okazuje się jednak, że pokonanie Drakuli to był przysłowiowy pikuś w porównaniu do walki, jaką ze samym sobą i swoim pragnieniem krwi musi toczyć każdej nocy Batman. Rośnie gniew, frustracja i pragnienie skosztowania prawdziwej krwi, co może doprowadzić do szaleństwa. W kolejnym etapie widzimy już w akcji tylko jednego wampira, Ultimate Predatora i jednocześnie największy koszmar, jaki widziało kiedykolwiek Gotham City. Będzie żałowanie podjętej wcześniej decyzji, nieoczekiwane połączenie sił oraz konieczne poświęcenie.

Obserwujemy tak naprawdę bolesny upadek Mrocznego Rycerza i związaną z nim dramaturgię. W pewnym momencie, w konfrontacji z Jokerem, po wcześniejszej dotkliwej stracie, przekracza ostatnią postawioną sobie granicę. Od tej pory Gotham już nie pokrywają krople czerwonego deszczu, tylko miasto wręcz zalewa czerwona rzeka krwi. Na samym końcu ciężko go już nazywać bohaterem, gdyż upadając na samo dno stał się tak naprawdę tym, którego na początku próbował powstrzymać. A może nawet kimś gorszym.

Chyba nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że najmocniejszym punktem jest oprawa wizualna tego komiksu. Nawet specyficzna czcionka użyta do narracji, chociaż może nie zawsze wygodna dla czytelnika, służy nadaniu odpowiedniego klimatu. Za szkice odpowiada Kelley Jones, którego - będę się powtarzał, bo już wielokrotnie wspominałem o tym przy różnych okazjach - uważam za jednego z najlepszych rysowników przygód Mrocznego Rycerza. Z naciskiem na "Mrocznego". Po raz pierwszy spotkałem się z jego pracami na dzięki wydawanej u nas przez TM-Semic serii BATMAN (tworzył okładki do KNIGHTFALL), a potem zakochałem się wręcz w tym, co pokazywał w batmanowym runie współtworzonych z Dougiem Moenchem, i co częściowo dostałem w ramach ukazującej się w Polsce pod koniec lat 90-tych serii BATMAN/SUPERMAN. Zakochałem się, ponieważ mam słabość do nietypowego przedstawiania postaci Człowieka Nietoperza, a wersja Jonesa (podobnie jak np. Sama Kietha) jak najbardziej do takich należy. Jedni uwielbiają, a innych może to odrzucać, mi akurat takie rysunki pasują, a zwłaszcza ten wczesny Jones z ostatniej dekady ubiegłego wieku.

Przedstawiony przez Kelleya Jonesa Batman zdecydowanie odbiega wizerunkiem od typowych, klasycznych portretów tej postaci. Posiada nienaturalnie długie uszy, spiczasty nos, rękawice zakończone pazurami oraz przede wszystkim przesadnie wielką pelerynę, która przyjmuje różne kształty i często zajmuje większą część kadru. Dla równowagi ma jednak bardzo małe oczka. Obrońca Gotham jest wysoki, przygarbiony, często szczerzy zęby i ma nieodłączny grymas niezadowolenia na twarzy. Zdecydowanie wieje od niego chłodem oraz grozą, jest przerażający i budzi w swoich przeciwnikach oczekiwany strach. Strach większy, niż potrafi wygenerować słynący z tego atrybutu sam Jonathan Crane. Jednym krótkim zdaniem - Mroczny Rycerz w pełnym znaczeniu tych słów. A kiedy główny bohater przechodzi w tryb wampira, Jones ma jeszcze większe pole do popisu i pozbawiony zahamowań oraz wszelkich ograniczeń odpala Batmanowi czerwone oczy, ukazują go w szalonej wręcz wersji, jak nigdy wcześniej. Wygląda świetnie!

Artysta wypracował sobie styl, który jest mocno charakterystyczny, od razu rozpoznawalny, idealnie skrojony pod konkretny rodzaj opowieści. Naturalnym dla niego środowiskiem, gdzie czuje się jak ryba w wodzie są historie z gatunku horroru, noir, przesiąknięte zjawiskami nadprzyrodzonymi, magią, czy - jak w tym konkretnym przypadku - napakowane wampirami. Postacie przez niego kreowane są niejednokrotnie celowo przerysowane, groteskowe, nieproporcjonalne, a przez to czasami śmieszne (mnie np. najbardziej zawsze śmieszy Pingwin w jego wykonaniu). Im dalej brniemy w ten komiks, tym szalonych i absurdalnych rozwiązań wizualnych dostajemy więcej.

Powyżej kilka różnych bat-komiksów narysowanych przez Kelleya Jonesa.

Warto też dodać, że rysunki w pierwszej historii różnią się trochę od tych, jakie możemy podziwiać w kolejnych dwóch częściach, gdyż inkerem jest tutaj wyjątkowo Malcolm Jones III. Dopiero później tusz nakłada bardziej kojarzony ze współpracy z Jonesem John Beatty. Nie zmienia to faktu, że cała szata graficzna jest cudowna, od pierwszej do ostatniej strony.

To nie jest komiks pozbawiony wad i oczywiście fabularnie można to było znacznie lepiej ułożyć, wyrzucić trochę absurdalnych rozwiązań, czy np. lepiej zarysować samego Drakulę i oddać horrorowy klimat towarzyszący tej postaci. Ale jeśli nie oczekujecie czegoś strasznie ambitnego, lubicie styl Kelleya Jonesa i szukacie czegoś, co niekoniecznie przerazi, za to dostarczy sporej radochy podczas czytania, to jest to pozycja dla was. Mi się podobało, dlatego z czystym sumieniem polecam sprawdzić, chociażby dla samych ilustracji.

----------------------------------------

Omawiany komiks znajdziecie w ofercie sklepu ATOM Comics.

Autor: Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz