wtorek, 20 września 2022

ACTION COMICS: THE ARENA

Kiedy go ostatnio spotkaliśmy, Superman dowiedział się, że w Świecie Wojny więzieni są przedstawiciele rasy, która ma powiązania z Kryptonem. Niebędący w pełni swoich sił, pozbawiony wsparcia Ligi Sprawiedliwości, Kal-El decyduje się utworzyć nowy zespół, opuścić Ziemię i wyruszyć w niebezpieczną misję. Misję, której celem jest detronizacja nowego Mongula oraz całkowite wyzwolenie Warworldu. Zadanie okazuje się jednak już na samym początku znacznie trudniejsze, niż można było przewidywać. Po ciekawym prologu w postaci tomu WARWORLD RISING, drugi etap zakrojonej na szeroką skalę historii wymyślonej przez Phillipa Kennedy'ego Johnsona zapowiadał się naprawdę obiecująco i nie mogłem się doczekać, aż ACTION COMICS: THE ARENA wpadnie w moje ręce.

Zamieszanie wywołane pojawieniem się na Ziemi statków powietrznych z Warworldu i Phaelosian było jedynie ciszą przed burzą, jaka rozpętała się w drugim wydaniu zbiorczym serii ACTION COMICS, do którego scenariusz napisał PKJ. Lukę pomiędzy tomem pierwszym i drugim wypełnia mini seria SUPERMAN AND THE AUTHORITY Granta Morrisona i Mikela Janina, gdzie poznajemy szczegóły formowania się nowej Authority pod przywództwem Supermana. Czy jest to lektura niezbędna do delektowania się ACTION COMICS: THE ARENA? Nie, ale niektórym być może pozwoli lepiej zrozumieć obecność w zespole eSa poszczególnych postaci. Ja przeczytałem, ale raczej nie będę polecał, gdyż wiele istotnych/nowych rzeczy z tego komiksu nie wyniosłem. Zresztą, na początku omawianego tomu DC umieściło dwie strony wstępu, gdzie bardzo króciutko przybliża czytelnikowi każdego z członków nowego zespołu uderzeniowego Supermana.

Zaczyna się od mocnego uderzenia. Superman wpada w oczekiwaną pułapkę, dochodzi do masakry drużyny, a organizacja Zjednoczone Planety (korupcja i powiązania z panem M wyczuwalne na przysłowiowy kilometr) decyduje się pozostać bierna w zaistniałej sytuacji. Z każdym kolejnym rozdziałem robi się co raz ciekawiej, nie brakuje widowiskowej akcji, a główny bohater upada na samo dno i musi nauczyć się żyć w nowych realiach. Realiach, gdzie z różnych względów nie może już polegać na swoich mocach, przez co zmuszony jest, choć niechętnie, dostosować się do nowych warunków. Od tej pory staje się jednym z gladiatorów walczących na arenie i aby przetrwać, potrzebuje kogoś, kto nauczy go walczyć jak wojownik. Nie można narzekać na nudę, bo cały czas dzieje się coś interesującego, są efektowne starcia i nieoczekiwane zwroty akcji. Każdy z członków tej misji (najbardziej wymiata Midnighter) stanowi ważne ogniwo, każdemu poświęcona jest stosowna uwaga, każdy przeżywa swój osobisty dramat. Ale ani przez moment nie da się zapomnieć, że to komiks o Supermanie i to on stanowi centralną postać, wokół której wszystko się kręci. Chociaż czasami wygląda to jak jakaś mieszanka JOHN CARTER WARWORLD OF MARS i HE-MANA, to jednak nadal historia o Supermanie.

Scenarzysta zgodnie z oczekiwaniami i przewidywaniami serwuje sporo ciekawych pojedynków na arenie Warworldu, ale co ważne - dodaje także od siebie kilka nowych, interesujących elementów do całej mitologii związanej z tym miejscem. Struktura planety, hierarchia oparta na tym, kto jaką ilość żelaza/jakiej długości łańcuch na sobie nosi, tajemnice kryjące się daleko pod powierzchnią Warworldu. To początek rewelacji, jakie pojawią się jeszcze w finałowym tomie, ale nie ukrywam, że dotychczas zainicjowane wątki i cała kwestia rozbudowania/pogłębienia królestwa Mongula i jego mieszkańców przykuły moją uwagę na tyle, że nie mogę doczekać się kontynuacji.

Pomimo trudnej sytuacji Superman nadal pozostaje Supermanem. Nadal liczy się dla niego los słabych i pokrzywdzonych. Jest uosobieniem współczucia, empatii i przede wszystkim symbolem nadziei. Widzi nadzieję tam, gdzie inni już dawno ją bezpowrotnie porzucili. W Świecie Wojny taka postawa wydaje się totalnie nie na miejscu, ale jak pokazuje przebieg historii, z czasem, stopniowo udaje mu się zarazić innych swoim sposobem myślenia, optymizmem i wiarą w sukces.

A jak prezentuje się całość od strony graficznej? Zupełnie inaczej, niż w poprzednich rozdziałach, co ma swoje plusy i minusy. Tym razem trzeba zapomnieć o jednolitym stylu, gdyż do pracy nad THE ARENA zaangażowanych zostało kilku różnych twórców. Chwalony przeze mnie wcześniej Daniel Sampere narysował pierwszy rozdział, a także większość okładek, po czym opuścił serię, gdyż dostąpił zaszczytu ilustrowania DARK CRISIS ON INFINITE EARTHS. Wielka szkoda, ale też i zasłużony awans. Tym samym okazję do pokazania swoich prac na łamach dwóch kolejnych zeszytów dostał Miguel Mendonca, którego wielu czytelników powinno kojarzyć z gościnnego rysowania różnych serii DC. Trochę podobna do Sampere, czysta i wyraźna kreska, dobrze pasująca do klimatów superbohaterskich. Jeden rozdział poświęcony Midnighterowi przypadł w udziale duetowi Dale Eaglesham/Will Conrad. Są to znani i chyba ogólnie lubiani artyści, a przynajmniej ja nigdy nie narzekam, kiedy mam styczność z ich pracami. Sprawdzone nazwiska i tutaj też nie zawiedli.

Najbardziej drastyczna zmiana następuje jednak w momencie, gdy pałeczkę przejmuje Riccardo Federici. Włoski artysta wspólnie z Johnsonem pracował wcześniej nad maksi serią THE LAST GOD w ramach Black Label, znany jest również z tworzenia licznych wariantów okładkowych. I to właśnie rysunki wykonane przez Federiciego są tym, co najmocniej, najdłużej zapada w pamięci po zakończonej lekturze. Te niezwykle oszczędne w tusz, pięknie pokolorowane, niezwykle oryginalne i hipnotyzujące niemal ilustracje pozwalają lepiej wczuć się w klimat, wynoszą opowieść na inny poziom, odcinając się od klasycznych superbohaterskich obrazów. Początkowo byłem w szoku, ale bardzo szybko przyzwyczaiłem się do plansz Riccardo - coś wspaniałego.

W przeciwieństwie do WARWORLD RISING, tym razem do wydania zbiorczego dołączono back-upy stworzone przez gościnnych twórców. Ten z Guardianem (scen. Sean Lewis/rys. Sami Basri) ratującym dzieci w innym wymiarze to taka typowa jednorazówka do szybkiego zapomnienia. Znacznie więcej miejsca otrzymuje Martian Manhunter (scen. Shawn Aldridge/rys. Adriana Melo) w opowieści o włamaniu do muzeum, zaginionych dzieciach  i powrocie organizacji Vulture, przypominającej mocno Trybunał Sów. Autorzy szukają odpowiedzi na pytanie kim tak naprawdę jest/powinien być J'onn J'onzz. Taka sobie przeciętna historyjka z cyklu tych, po które nigdy bym nie sięgnął, gdyby nie wciśnięto jej do omawianego tomu.

ACTION COMICS: THE ARENA tylko podkreśla, jak dobrze Johnson rozumie postać głównego bohatera. W niezwykle ciekawy i wciągający czytelnika sposób potrafi na tle rozgrywających się w odległym kosmosie dramatycznych wydarzeń ukazać cechy, jakie czynią eSa tak wielkim i wyjątkowym. Jak na razie jesteśmy po 2/3 całej sagi i szczerze przyznam, że śledzę ją z wielką przyjemnością, bo to kawał dobrze napisanej i do tego zacnie zilustrowanej opowieści. Oby tak było do samego końca, a przecież za rogiem już nadchodzi kierowana przez Człowieka ze Stali rewolucja.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów ACTION COMICS #1036 - 1042.

Wydanie zbiorcze ACTION COMICS: THE ARENA można nabyć m.in. w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

3 komentarze:

  1. Orientuje się ktoś czy Egmont ma w planach wydać Warworld Sagę?

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Ktoś przed chwilą tak samo pytał o run Hickmana z X-Men w Marvela i tak mu odpisałem. Co do Action Comics, to czemu NIE MIELIBY wydać?

      Usuń