"Do You have any last words, Jaime Reyes?"
"Just Two. Khaji Da!"
Bohaterem dzisiejszej recenzji jest Blue Beetle, a konkretnie trzecia osoba nosząca ten pseudonim w komiksowej historii DC - Jaime Reyes. Dla jednych postać dobrze znana, dla innych nieco mniej albo wcale, ale zapewniam, że prędzej czy później warto zainteresować się jego losami, gdyż od czasu swojego debiutu w roku 2006 stał się integralnym elementem urozmaicającym nam DCU. Niedługo po swoim debiucie otrzymał własną serię ongoing, która zamknęła się w 36 zeszytach, zebranych później w sześć trejdów. Niedawno odświeżono serię w formie tzw. integrali w miękkiej oprawie (każdy zawierający materiał z dwóch trejdów), z czego ukazały się już pierwsze dwa, a być może w przyszłości pojawi się i finałowy trzeci. Ja skupiam się właśnie na krótkim omówieniu BLUE BEETLE: JAIME REYES BOOK ONE & BOOK TWO, czyli tych rozdziałach, do których swoją rękę przyłożyli Keith Giffen oraz John Rogers.
Tajemniczy błękitny skarabeusz wybiera na swojego nowego gospodarza młodego chłopaka z El Paso w Teksasie - Jaime Reyesa. Nadprzyrodzone moce oraz niezwykłe możliwości, jakimi niespodziewanie obdarzył go los, niosą ze sobą jednak zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo. Uczeń szkoły średniej bardzo szybko zostaje wrzucony na głęboką wodę i zabrany na 'wycieczkę' w kosmos. Próbuje odkryć wszystkie swoje moce oraz sposób, jak ich skutecznie używać, a przy okazji zachować swoje życie, uratować rodzinę oraz Ziemię przed obcą rasą znaną jako Reach i znaleźć dla siebie trwałe, wygodne miejsce pośród licznych herosów świata DC.
Giffen, Rogers oraz rysownik Cully Hamner stworzyli nowego Blue Beetle'a na potrzeby NIESKOŃCZONEGO KRYZYSU, gdzie najpierw widzimy go w cywilu podnoszącego skarabeusza (zeszyt 3), a potem w już w swojej okazałej zbroi (zeszyt 5). Zakładam, że większość osób czytających ten tekst czytało wspomniany event i kojarzy te fragmenty, zwłaszcza że w ostatnich latach wydarzenie to dwukrotnie ukazało się w polskiej wersji językowej. Jeśli nie, to zachęcam w wolnej chwili taki ruch wykonać :) Po udanej akcji u boku Ligi Sprawiedliwości Jaime nagle znika w dziwnych okolicznościach, a dalsze jego losy pokazane zostają już w ramach nowej serii BLUE BEETLE, którą powołali do życia twórcy postaci. Giffen i Hamner pożegnali się z tytułem wraz z zeszytem dziesiątym, zaś Rogers wytrwał w roli kreatora przygód Reyesa do zeszytu 25. Stąd też oba powiększone tomy, całe 25 numerów, można śmiało potraktować jako swego rodzaju zamkniętą całość, z wyraźnym początkiem, trzymającym w napięciu rozwinięciem i satysfakcjonującym zakończeniem. Ongoing dotrwał pod wodzą innych gościnnych twórców do zeszytu 36, po drodze oferując dalej dobrą rozrywkę, ale już nie zachwycając tak mocno, jak za sterami Rogersa. BLUE BEETLE został skasowany w wyniku niezbyt satysfakcjonującej sprzedaży (Jaime pojawiał się potem w ramach back-upów do BOOSTERA GOLDA Dana Jurgensa) , w czym dużą winę ma samo DC, gdyż nie mieli na tego bohatera wyraźnego pomysłu i na dłuższą metę nie wykorzystali sporego potencjału, jaki tkwił w Jaime Reyesie. Co zresztą widać też w kolejnych latach, gdzie co jakiś czas pojawiają się solowe tytuły w tym bohaterem modyfikujące w jakimś stopniu jego origin, np. przy okazji New 52 czy Rebirth, ale są to wszystko próby delikatnie mówiąc niezbyt udane. Przede mną jeszcze lektura zakończonej przed chwilą mini serii BB: GRADUATION DAY, która jak się właśnie okazało doczeka się dalszego ciągu we wrześniu jako część Dawn of DC, może tam poziom okaże się satysfakcjonujący. Na tą chwilę jednak pierwsza seria z lat 2006 - 2009 nadal pozostaje tą najlepszą, niedoścignioną, do której najchętniej się wraca i którą można śmiało każdemu polecić.
Dan Garret skorzystał z ułamka mocy, jaką posiada skarabeusz, jego następca - Ted Kord wcale z niej nie korzystał, natomiast Jaime Reyes wręcz przeciwnie - czerpie z niej całymi garściami i dokonuje niesamowitych, niezwykle efektownych rzeczy. Zamiast wejść w buty Teda i spróbować wypełnić po nim lukę, nowy Blue Beetle absolutnie nie ma takiego zamiaru, obiera własną, indywidualną drogę. Z miejsca budzi sympatię, zaraża czytelnika pozytywną energią i chyba nie sposób mu nie kibicować. Przeżywa woje wzloty i upadki, nabiera doświadczenia, ale przede wszystkim nawiązuje niezwykle silną więź ze swoim skarabeuszem, który nie jest bezwzględnym pasożytem, tylko czymś/kimś na kształt dobrego kumpla. Fabuła napakowana jest dosyć pokaźnie w bardzo widowiskowe sceny pojedynków, ciekawe zwroty akcji, trzyma w napięciu do samego końca, a finał starcia z Reach okazuje się jak najbardziej udany i satysfakcjonujący. Takie happyendy lubię, zwłaszcza że trochę przypomina mi to tradycyjną ucztę u pewnych znanych i lubianych Galów na koniec każdej ich przygody.
Ważnym elementem jest ukazanie relacji rodzinnych, możliwość zapoznania się z nieco inną kulturą i zwyczajami, jakie panują w społeczności amerykańskiej o hiszpańskojęzycznych korzeniach. Ta kwestia zresztą zawsze się już będzie pojawiać, jeśli mowa o przyszłych komiksach z solowymi przygodami Reyesa. Wsparcie ze strony przyjaciół, czy też ciepłe słowo ze strony gościnnie pojawiających się przedstawicieli świata DC z pewnością pomagają chłopakowi w stawianiu pierwszych kroków na nowej, wymagającej drodze, gdzie świat wokół niego nagle zaczyna pędzić jak szalony i nie wszystko z tego jest dla niego zrozumiałe. Wszyscy znajomi Jaime wiedzą, że został superbohaterem, co jest dosyć nietypową sprawą, jak na realia DC i pozwala inaczej spojrzeć na działalność superbohaterską głównego bohatera i stosunek, jaki mają do całej sytuacji jego bliscy. Prywatne problemy i rozterki Jaime oraz jego bliskich są równie ciekawe, co walka ze złoczyńcami oraz podróże po kosmosie. Ważną rolę drugoplanową odgrywa należący do supporting cast Peacemaker, który wprawdzie nie przypomina tutaj tego charakterystycznego gościa z hełmem na głowie, ale trzeba przyznać, że ta wersja ma w sobie coś ciekawego, co czyni go wartościowym dodatkiem do serii i okazuje się udanym zabiegiem ze strony władz DC.
Wejście w serię może być dla części osób trochę kłopotliwe i pojawią się pewne znaki zapytania, ale wszystko zostaje w trakcie moim zdaniem dobrze wyjaśnione, przywołana i uzupełniona/poszerzona zostaje kwestia zniknięcia Blue Beetle'a w trakcie NIESKOŃCZONEGO KRYZYSU. Nie trzeba siedzieć głębiej w komiksach DC z tamtego konkretnego okresu, aby rozeznać się w sytuacji. Tie-in do WOJNY Z KORPUSEM SINESTRO rozgrywa się gdzieś na uboczu głównych wydarzeń i też nie wymaga znajomości całego eventu. Oczywiście idealnie byłoby znać szerszy konspekt, ale bez obaw, seria dobrze broni się jako samodzielny twór, rozgrywający się we własnym zakątku DCU.
Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to nie ma tutaj jakichś przypadkowych artystów z łapanki, tylko dwaj znani komiksowi wyjadacze. Są wprawdzie małe fragmenty zilustrowane gościnnie przez kogoś innego, ale poza tym pole do popisu dostają Rafael Albuquerque oraz Cully Hamner. Ilustracje idą nieco bardziej w stronę kreskówki, czy też nawet może mangi, dobrze sprawdzając się zarówno w ukazywaniu dynamicznych scen akcji, jak i dodając sporej dawki humoru oraz podkreślając niezwykle żywe emocje na twarzach poszczególnych postaci. Wszystko wystarczająco czytelne, szczegółowe i dopracowane. Naprawdę fajnie się to ogląda i szybko można się do takiego stylu przyzwyczaić, a najlepiej wypadają w mojej ocenie zeszyty narysowane przez Albuquerque, którego poziom im dalej brniemy w serię, tym jest wyższy.
Muszę się przyznać, że wychowałem się na Blue Beetle'u Tedzie Kordzie, opłakiwałem jego śmierć z rąk Maxa Lorda i ładnych kilka lat minęło, aż się przełamałem sięgając po pierwszą serię z Jaime Reyesem w roli głównej. Ale jak już to uczyniłem z miejsca polubiłem tego nowego, innego Błękitnego Skarabeusza, różniącego się pod wieloma względami od swojego poprzednika, ale jednocześnie posiadającego wiele innych zalet, niezwykle sympatycznego i pozytywnie zakręconego. A to wszystko właśnie dzięki pracy takich ludzi, jak Giffen, Rogers, Hamner, czy Albuquerque, których to wizję przygód nowego BB przyjemnie się czytało i oglądało, których historie okazały się wciągające, emocjonujące i po latach zdecydowanie chce się do nich wracać. Sprawdźcie w wolnej chwili serię BLUE BEETLE z roku 2006. Być może akurat Wam podpasuje i dołączycie do grona fanów tego bohatera.
Dodam jeszcze na koniec, że nie łudzę się, iż komiks ten ukaże się kiedyś nakładem Egmontu, chociaż byłaby to bardzo miła niespodzianka. Liczę jednak na to, iż chociaż kawałek/początek serii ukaże się w ramach kolekcji Hachette, gdzie znacznie lepiej by pasował.
Opisywane wydania zawierają materiał z komiksów BLUE BEETLE v7 #1 - 25.
Oba komiksy znajdziecie m.in. w ofercie sklepu ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz