"To był koniec życia jakie znaliśmy. Hałas był niewyobrażalny. Krzyki mieszały się z łoskotem fal, rykiem ziemi i śmiercią (...). A ci z nas, którzy przeżyli, przez resztę swoich dni budzili się z krzykiem".
Wszyscy już zapewne mają, od niedawna mam również i ja swój egzemplarz KRONIK ATLANTYDY w polskiej wersji językowej. Jest to kolejny z tych komiksów, po które ze względu na tematyką, okres w jakim się ukazał, czy też brak na okładce jakiejś znanej postaci, normalnie polski czytelnik raczej by nigdy nie sięgnął w oryginale. Tak naprawdę gdyby nie decyzja o publikacji tego tomu przez Hachette, mało kto wiedziałby o istnieniu tej historii, no chyba że mocno interesuje się wszystkim co dotyczy Aquamana i nie boi się poszerzać swojej wiedzy o nieco mniej oczywiste tytuły. Tom 43 już na pierwszy rzut oka kusi swoją objętością, a kiedy zacznie się pochłaniać kolejne strony i rozdziały pojawia się w głowie myśl, że mało brakowało, a ominęłaby mnie tak niesamowita komiksowa przygoda. Zgadza się - KRONIKI ATLANTYDY jak najbardziej zasługują, aby dać im szansę.
Setki lat przed tym, jak narodził się bohater znany jako Aquaman, istniała wspaniała, wysoko rozwinięta cywilizacja, która wprawdzie przetrwała uderzenie w Ziemię meteorytu, ale w konsekwencji Atlantyda na zawsze spoczęła w morskich głębinach. Miasta Posejdonis oraz Trytonis zastosowały niezwykłą kombinację nauki oraz magii, aby ochronić pozostałych przy życiu przedstawicieli ludzkiej rasy i przystosować ich do nowych warunków, z dala od słońca. Dwaj bracia - Orin i Shalako, obrali inną drogę, co doprowadziło do narodzin konfliktu, jaki rozwijać się będzie w kolejnych latach. Dzięki różnym kronikarzom burzliwa i krwawa historia Atlantydy, wszystkich jej wzlotów i upadków, zostaje dokładnie spisana i opowiadana kolejnym pokoleniom, a opowieść kończy się w momencie, gdy na świat przychodzi pewne blondwłose dziecko, które wyrośnie na jednego z najbardziej znanych ziemskich superbohaterów.
Mini seria napisana przez Petera Davida stanowi prolog i kładzie podwaliny pod udany ongoing z udziałem Aquamana, za jaki ten sam twórca odpowiadać będzie kilka lat później. Komiks powstał w ważnym momencie dla DC Comics, kiedy wydawnictwo dało zielone światło do licznych eksperymentów z formą, zupełnie innym, oryginalnym i skierowanym bardziej dla dojrzałego czytelnika formatem. To był bez wątpienia piękny okres dla fanów historii obrazkowych, a KRONIKI ATLANTYDY okazały się dobrym posunięciem, kontynuując dobrą passę rozpoczętą po KRYZYSIE NA NIESKOŃCZONYCH ZIEMIACH. Szerzej zresztą na ten temat można przeczytać w ramach ciekawych dodatków dołączonych to omawianego tomu.
Aquaman co prawda widnieje w tytule, ale bardziej ze względów marketingowych. W rzeczywistości uświadczymy tego bohatera jedynie na kilku ostatnich stronach, ale jako małego bobasa. Nie ma tutaj miejsca ani dla Arthura Curry'ego, ani dla innych superbohaterów, czy superzłoczyńców w formie jakichś gościnnych występów. Nie trzeba być też w żaden sposób obeznanym ze światem Aquamana i innymi komiksami DC, aby płynnie i bez żadnych problemów z marszu wejść w tą opowieść.
Saga o rodzinie królewskiej Atlantydy, jaka rozpoczyna się jeszcze na lądzie, napisana została z dużym rozmachem, co rzecz jasna robi wrażenie i szybko angażuje czytelnika, który siłą rzeczy kibicuje jednej stronie konfliktu, a życzy porażki drugiej. Dalsze losy wybitnej społeczności rodzą się w bólu, dochodzi do licznych konfliktów, podziałów, błędnych decyzji, wojen, przelana zostaje spora ilość krwi. Mamy sporo wątków miłosnych, zdrad, sekretów, politycznych zagrywek, morderstw, rodzinnych tragedii, kwestii związanych z wyznawaną religią, brakiem tolerancji wobec osób o innym wyglądzie, czy nawet gwałtów i kazirodztwa. Jednym słowem - na bogato. Nie sposób się nudzić, a wszystkie te elementy przywołują na myśl wiele innych znanych sag, czy seriali, gdzie pełno tego typu zwrotów akcji, gdzie każdy rozdział ma wiele do zaoferowania i kończy się z przytupem. A nie byłoby tak ciekawie, gdyby nie sposób, w jaki Peter David wprowadza poszczególne postacie, jak nakreśla łączące je relacje oraz jak tworzy dialogi. Każdy wnosi do opowieści coś interesującego.
Większa część poświęcona jest burzliwym relacjom na linii Orin-Shalako (jakieś 2/3 zbioru) i im potomkom, a zatem nie zdziwi nikogo, że te rozdziały czyta się z największą przyjemnością. Później też jest ciekawie, ale nie da się ukryć, że perypetie Honsu i jego synów, a następnie historia dotycząca Trevisa oraz Atlanny, nie robią już tak wielkiego wrażenia na odbiorcy, jak zapiski z tzw. pierwszej epoki Atlantydy.
David wykorzystał okazję, aby poukładać w logiczną całość pewne luźno rozrzucone od dłuższego czasu elementy, odpowiadając przy tym na pytania nurtujące fanów Aquamana, rozbudowując mitologię tej postaci i tworząc obowiązujące przez lata zasady. Dlaczego Atlantyda zatonęła i w jaki cudowny sposób jej mieszkańcy nie umarli pod wodą? Dlaczego umieją oddychać pod wodą? Skąd u części Atlantów pojawiły się rybie ogony zamiast nóg? Jaka klątwa wiąże się z posiadaniem włosów koloru blond u dzieci płci męskiej? Skąd u Aquamana zdolność porozumiewania się z morskimi stworzeniami? To część z zagadek, jakie scenarzyście udało się w umiejętny i ciekawy sposób wyjaśnić.
Wszystkie rozdziały zilustrował Esteban Maroto, dzięki czemu graficznie mamy do czynienia z komiksem jednolitym od samego początku do końca. Przyznaję bez bicia, że do tej pory nie słyszałem o tym artyście. Jego rysunki są dokładne, fajnie oddają wizję scenarzysty odnośnie tego, jak prezentuje się świat pod powierzchnią wody, architektura, a przede wszystkim poszczególne postacie, których przewija się tutaj całkiem sporo. Hiszpan zadbał o to, aby nie sposób było pogubić się w przebiegu akcji, żeby każda kobieta oraz mężczyzna posiadali własny, unikalny wygląd, a także umiejętnie obrazując emocje na ich twarzach. Nie poszedł tym samym na łatwiznę, jak to robi dzisiaj wielu artystów komiksowych, tylko włożył w ten projekt sporo czasu i talentu, a jego trud jak widać się opłacił. Niezwykle ważną rolę odgrywają w tym wypadku także kolory nałożone przez Erica Kachelhofera, bez którego wkładu całość nie prezentowałaby się wizualnie tak udanie. Oczywiście lata robią swoje i nie da się również tutaj nie zauważyć wyłaniającego się z różnych fragmentów oldskulu, ale o dziwo w przypadku KRONIK ATLANTYDY upływ czasu odnośnie rysunków nie razi jakoś mocno w oczy, a już na pewno nie psuje frajdy z lektury.
KRONIKI ATLANTYDY to najzwyczajniej kawał dobrego komiksu, który z pewnością zaskakiwał w momencie premiery ponad trzy dekady temu, i który po latach nadal ma w sobie to coś, co zachwyca kolejne pokolenia czytelników, zagłębiające się (hehe) w ten temat. W teorii może nie zapowiada się tak rewelacyjnie, a obawy może powodować brak obecności superbohaterów w kolorowych trykotach, ale jak tylko wciągniemy się w tą długą i niekoniecznie szybką lekturę, to gwarantuję, że nie będzie się łatwo od niej oderwać. Ciekawa, oryginalna, wartościowa i całkiem przystępnie zilustrowana historia, z którą miłośnik świata DC powinien się zapoznać. Nawet, jeśli tak jak ja nie jest szczególnym fanem Aquamana.
-------------------------------------
Jeśli chodzi o następne recenzje, to na pewno opiszę najbliższy tom, czyli wspólne przygody Flasha oraz Green Lanterna pisane przez Marka Waida. Nie będzie natomiast recenzji PTAKÓW NOCY (tom 45), bo to dubel, ani też BOOSTERA GOLDA (tom 46), bo akurat mam cały run w oryginale i przy okazji jak najbardziej polecam. Sięgnę dopiero z ciekawości po tom 47 z udziałem Ligi Sprawiedliwości, który jest dla mnie kompletną niewiadomą.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów ATLANTIS CHRONICLES #1 - 7.
Dawid Scheibe
Dzięki za recenzję! Wahałem się co do tego tomu,właśnie dlatego,że nie jestem jakimś wielbicielem Aquamana;) Ale zamawiam. W sumie ostatnimi czasy lubię komiksy,które nie są takie 100% superbohaterskie (jak z tej kolekcji Hawkman czy Green Arrow Łucznicy). Co do Ptaków Nocy (tom 45) to warto? Bo te poprzednie z kolekcji (chyba Polowanie) było całkiem spoko. Dzięki i pzdr!
OdpowiedzUsuńPtaki Nocy od Gail Simone są całkiem spoko, ale jak już to lepiej odpuścić sobie wersję od hachette i zainwestować w wydanie od egmontu :)
UsuńDzięki, to chyba ten tom sobie daruję i Boostera dopiero kupię.
Usuń