wtorek, 3 grudnia 2019

PROMETHEA TOM 2

Alan Moore to twórca legendarny i co do tego nie ma nawet możliwości posiadania jakichkolwiek wątpliwości. Jest też człowiekiem, którego zdecydowanie można uznać za osobę dość specyficzną w swoich poglądach, zachowaniach czy zainteresowaniach. Wszak mówimy tu o osobie, która uważa się za maga. Z kolei PROMETHEA to komiks jego autorstwa, który udowadnia każdemu czytelnikowi, jak mocno Moore jest zajarany tematem. Jednocześnie zarazem, mamy tu do czynienia z tytułem, który jak mało który w wykonaniu tego autora, jest po prostu ciężki. Ale czy to oznacza, że mamy do czynienia z kiepskim komiksem? Tak daleko bym nie wybiegał, wszak sam mocno chwaliłem pierwszą odsłonę tego cyklu. Myślę, iż zdecydowanie lepiej do PROMETHEI pasuje słowo ”specyficzna”.

Pierwszy tom PROMETHEI na DCManiaku również recenzowałem ja, a ponieważ będę się trochę do wcześniejszego tekstu odwoływać, to przypomnę iż jest do znalezienia TUTAJ.
 
Nie ukrywam, że dałem się nieco nabrać Alanowi Moore’owi. Ten liczący sobie już 66 lat Brytyjczyk w pierwszym tomie cyklu PROMETHEA zrobił wszystko tak, bym czuł się wciągnięty jak diabli i z niecierpliwością wyczekiwał ciągu dalszego. Ten wreszcie ukazał się w naszym kraju i… jestem mocno zmieszany, zwłaszcza po tym, jakimi superlatywami obrzuciłem premierową odsłonę przygód Sophie. Tym razem fabuła podąża w mocno innym kierunku. Oto bowiem główna bohaterka wyrusza wraz z Barbarą - jedną z wcześniejszych wersji Promethei do świata magii, bóstw i niemożliwego, by odnaleźć zmarłego męża przyjaciółki. Tam dowie się wielu szczegółów na temat Promethei, magii czy swojej przeszłości, a także odkryje na nowo porządek istnienia. Ziemia jednak nie może istnieć bez swojej obrończyni i dlatego Stacia przejmuje obowiązki Sophie. Promethea w jej wykonaniu jest jednak znacznie bardziej dzika, nieokrzesana oraz nieostrożna, co szybko wychodzi na jaw w starciu z demonicznym burmistrzem.

Poprzednim razem napisałem w swojej ocenie, że dwunasty i zarazem ostatni rozdział zawarty w pierwszym tomie PROMETHEI jest bardzo specyficzny, ponieważ Alan Moore praktycznie całych dwadzieściakilka stron poświęcił na przybliżenie nam znaczenia tajemnic kart Tarota. Widziałem w kilku innych recenzjach, a także na Facebookowych grupach tematycznych, że część czytelników odbiła się od tego zeszytu i to dość mocno. Ja sam nie ukrywam, że bardziej pasjonował mnie w nim sam fakt wyraźnej zajawki Moore’a i wyobrażam sobie, że scenarzysta ten musiał mieć co nieco radości podczas pisania scenariusza. Jako osoba w Tarocie niezaznajomiona i tak z treści zrozumiałem niewiele, ale przyznam, że nawet szczególnie mocno nie próbowałem. Najważniejsze było dla mnie to, by przedrzeć się przez ten konkretny rozdział i na koniec mniej więcej wiedzieć w którym miejscu jest główna fabuła. No to wyobraźcie sobie, że w stylu tego jednego zeszytu dostajemy teraz cały tom :)

Bo widzicie, fabuła w drugim tomie PROMETHEI leci dwutorowo. Tym nieco mniej istotnym wątkiem są wydarzenia z udziałem Staci w roli kolejnej obrończyni świata. Tutaj większych kłopotów nie ma, kolejne wydarzenia są dość proste w odbiorze i stanowią mieszankę klasycznego superhero z elementami magii. No ale jednak też zajmują one zdecydowanie mniej miejsca. Najważniejsza w drugim tomie serii jest jednak podróż Sophie i Barbary, a tu jest już naprawdę różnie. Moore przeprowadza czytelnika przez totalnie zmiksowane ze sobą elementy magii, kabały, wierzeń, legend, mitologii, postaci historycznych, literackich i religii. Całość zaś przedstawia przede wszystkim w formie dialogów głównych bohaterek z kolejnymi, napotykanymi postaciami, a także między nimi samymi. Przyznam, że nie jest to szczególnie porywające, ponieważ teoretycznie dostajemy tu około trzysta stron wypełnionych kolejnymi rozmowami, gdzie Moore snuje swoją opowieść i raz za razem coraz mocniej rozbudowuje swój fantastyczny i wypełniony magią świat. Przez większość czasu oczywiście jest to autentycznie fascynujące i trudno nie chylić czoła przed ogromem wyobraźni tego niesamowitego twórcy. Są jednak w drugim tomie PROMETHEI miejsca, gdzie się zwyczajnie gubiłem. I nie wiem do końca czy to Moore tak mocno pokomplikował to, co chciał przekazać (niewykluczone), coś uciekało w tłumaczeniu (wątpię) czy też po prostu ja jestem zbyt głupi (jest na to duża szansa), ale fakty są dla mnie proste – były takie momenty podczas czytania tego tomu, gdy musiałem wracać się kilka stron do tyłu, bo nie byłem pewien czy coś mi tu nie ucieka. Drugi tom PROMETHEI to także komiks, który w dzisiejszych, śmiesznych czasach może u co bardziej delikatnych duszyczek wywołać niemały szok także ze względu na treść. Moore bez krępacji opowiada o ludzkiej seksualności i dość wyraźnie optuje za swobodą w tej kwestii. Skoro w komiksie wymieszane są najróżniejsze religie, to nie mogło zabraknąć Chrześcijaństwa, a to przecież papierek lakmusowy dla osób mogących poczuć się urażonymi przez wszystko. Nawet jak na standardy komiksów Egmontu z linii Vertigo, PROMETHEA wyróżnia się swobodą poruszania najróżniejszych wątków, a Moore, jak to on, świętości za bardzo nie ma. Ja z tym naturalnie problemów nie miałem.

PROMETHEA to jednak nie tylko bardzo dobra, chociaż momentami trochę zbyt nieprzystępna praca Alana Moore’a. W tej serii poszaleć mógł sobie także J. H. Williams III, co nie mogło mnie ucieszyć bardziej. Po dziś dzień jestem ogromnym fanem jego rysunków w BATWOMAN: ELEGY czy też SANDMAN: UWERTURA, ale wszystko wskazuje na to, że PROMETHEA przebije oba te komiksy. Absolutnie rozumiem, dlaczego lata temu w USA pomiędzy kolejnymi numerami tej serii występowały znacznie większe przerwy niż miesiąc. Nie tylko dostajemy tutaj kapitalne splashe czy też pojedyncze strony, ale część komiksu (niewiele, dokładnie 16 stron) została przez tego artystę nie tylko naszkicowana, ale i namalowana w kolorze. Komiks ten to ogromna i prawdziwa uczta dla oczu, ale w tym oceanie miodu jest jedna mała łyżka dziegciu. Otóż na niektórych stronach zmienia się kolejność czytania kadrów i nie zawsze niestety jest to widoczne na pierwszy rzut oka.

Czapki z głów należą się jeszcze pani Paulinie Braiter, która przy tłumaczeniu tego komiksu łatwej roboty nie miała, ale wybrnęła z postawionego przed nią zadania znakomicie, co w Egmoncie do codzienności niestety nie należy. Jakość wydania niezmienna – twarda oprawa, standardowy format, cena okładkowa w wysokości 99,99zł.

Czy warto? Pomimo tego, że kilka razy podczas lektury gubiłem się i z całą pewnością nie wszystko pojąłem tak, jak życzyłby sobie tego Alan Moore, jestem zafascynowany tym komiksem i już nie mogę doczekać się trzeciego i zarazem finałowego tomu.



Krzysztof Tymczyński
 
-----------------------------------------------------

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów  PROMETHEA #13-23.

PROMETHEA TOM 2 do kupienia w sklepach Egmontu oraz ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz