niedziela, 14 listopada 2021

BATMAN TOM 2: WOJNA JOKERA

Aktualnie życie Człowiekowi Nietoperzowi w komiksowym świecie DC mocno zatruwa, dosłownie i w przenośni Strach na Wróble, natomiast u nas wracamy do wcześniejszego, dużego story arcu, gdzie pierwsze skrzypce gra znany wszystkim dobrze klaun.

Po prologu i wstępie, jakim okazał się w rzeczywistości album ICH MROCZNE PLANY, stało się jasne, że to Joker od początku pociąga za sznurki, planując szczegółowo kolejną z cyklu niezapomnianych, szalonych i spektakularnych potyczek ze swoim odwiecznym wrogiem. Tym razem klaun postanowił rozpętać istne piekło oraz wprowadzić jeszcze większy chaos w i tak mocno pokiereszowanym ostatnimi wydarzeniami mieście Gotham, wykorzystując fortunę oraz zabawki odebrane podstępnie swojemu przeciwnikowi. Balonik oczekiwań został odpowiednio nadmuchany przez scenarzystę, a WOJNA JOKERA miała być spektakularną pod każdym względem historią, po której, a jakże, nic już w relacjach Batman-Joker nie będzie takie samo. No właśnie - miała, bo w praktyce okazało się, że sfinalizowana na łamach jubileuszowego, setnego numeru BATMANA opowieść nie była tym, co czytelnikom w zapowiedziach obiecywano.

Dosyć szybko okazało się, że o ile Tynion dobrze sprawdził się w roli scenarzysty DETECTIVE COMICS, o tyle niekoniecznie musi się to przełożyć na podobny sukces w przypadku nieco bardziej prestiżowego tytułu, jakim jest BATMAN. Może i mniej wymagający odbiorca zadowoli się tego typu superbohaterską rozrywką, ale duża część osób, w tym ja, odczuwa spory niedosyt. WOJNA JOKERA skupia się na wielu postaciach i od pierwszych stron rzuca nas w wir różnych problemów, które za sprawą Jokera spadły na Gotham. Tytuł całej historii i omawianego albumu jest dosyć mylący, nie do końca oddając to, co zastaniemy w środku.  W rzeczywistości porachunki na linii klaun-Bruce są jedną z kilku kwestii, jakie porusza w tym komiksie James Tynion IV. Trochę wygląda to tak, jakby twórca dopiero pod koniec przypomniał sobie o czym miała być ta historia i zaserwował nam - nie mogło być inaczej - trochę krwawej oraz brutalnej wymiany ciosów pomiędzy dwoma głównymi aktorami tego dramatu.

Tak, jak jeszcze przed New 52 Tony Daniel miał dziwną manię wprowadzania do BATMANA "egzotycznych", dziecięcych sidekicków (np. Catgirl), tak teraz James Tynion postanowił zarzucić nas nowymi postaciami, które mają w teorii ubogacić i tak już upchany do maksimum różnymi zbirami oraz samozwańczymi pogromcami zła Gotham City. Punchline w swoim debiucie nie zachwyciła niczym oryginalnym, podobnie podczas całej najnowszej, zaplanowanej przez Jokera intrygi, dając się poznać jako uboższa wersja Harley. Epilog z jej udziałem daje jednak jakąś nadzieję na to, że w przyszłości postać ta rozwinie się w nieco innym, ciekawszym kierunku. Clownhunter/Łowca Klaunów z kolei dodany został niepotrzebnie i na siłę. Jeszcze jeden dzieciak, który doświadczony wcześniejszą traumą bierze sprawy w swoje ręce i ubrany w cudaczny kostium wyżywa się na złoczyńcach. Już to gdzieś widziałem, już o czymś podobnym czytałem i nie widzę tu nic nowego, co warto ciągnąć w następnych zeszytach. Niestety ten temat wróci i to nie jeden raz.

Najmocniejsze strony omawianego komiksu to według mnie występ Harley Quinn, a także sceny z udziałem Alfreda. Scenarzysta dosyć dobrze czuje postać HQ, pokazuje pewne rzeczy z jej perspektywy, tworzy ciekawe dialogi pomiędzy nią a Batmanem. Z kolei trochę kontrowersyjne sięgnięcie po zamordowanego przez Bane'a Pennywortha to szansa dla Bruce'a, aby po raz kolejny zmierzyć się z problemem straty swojego przybranego ojca, przyjaciela i towarzysza w boju. Początkowo wydawało mi się to trochę niesmaczne, ale w szerszej perspektywie taki zabieg uznaję za udaną zagrywkę. Rozczarowujący jest natomiast przede wszystkim ogólny pomysł na tą wojnę, gdzie chodzi jedynie o bezsensowną wymianę ognia, rozlew krwi, halucynacje, eksplozje, użycie i niszczenie różnych bat-pojazdów, naparzanie się po facjatach itp. Bez jakiejś większej głębi, w moim odczuciu tak naprawdę bez pomysłu, byle jakoś się toczyło samo do przodu, byle było aż zbyt gęsto od różnych postaci, a finalnie i tak nie otrzymaliśmy nic specjalnego i wyjątkowego.

Nie ma co się oszukiwać - od początku można było się spodziewać jak w ogólnym zarysie cała ta opowieść ostanie sfinalizowana, stąd większego zaskoczenia po prostu być nie mogło. Pewne rzeczy muszą w DC pozostać niezmienione, a odwieczna walka pomiędzy Batmanem i Jokerem musi toczyć się dalej, bo przecież na tym ten komiksowy biznes między innymi polega. Jeśli ktoś łudził się, że tym razem będzie jakiś przełom w utartym od lat schemacie, to zapewne wynika to ze zbyt małego jeszcze doświadczenia, jeśli chodzi o ilość przeczytanych komiksów superhero. Po Tynionie przyjdzie inny twórca i w pewnym momencie sam postanowi napisać własną, "ostateczną potyczkę pomiędzy tymi dwoma postaciami, po której nic nie będzie już takie, jak wcześniej". Czytając i przeglądając ostatnie plansze tego "epickiego" starcia czułem się, jakby uznano mnie za debila, który bez problemu łyknie zaproponowane rozwiązania. Wyczuwalne jest także to, iż setny zeszyt miał być w pierwotnym zamierzeniu zwieńczeniem kilkunastoczęściowego runu dotychczasowego scenarzysty, ale jak wiadomo w między czasie zapadła decyzja o pozostawieniu go na tym stanowisku i trzeba było dodać jeden czy dwa epilogi ekstra.

Duże pole do popisu dostaje odpowiadający za narysowanie głównej historii artysta, który w pełni wykorzystuje otrzymaną szansę i pokazuje się z jak najlepszej strony. Za szatę graficzną w BATMAN #95-100 w całości odpowiada niezwykle utalentowany Jorge Jimenez. Zarówno te większe, jak i te mniejsze kadry są wystarczająco dopracowane, a niektóre naprawdę robią fenomenalne wrażenie. Hiszpan pokazał, że jest wręcz stworzony do rysowania komiksu superbohaterskiego, a zwłaszcza takiego, gdzie akcja toczy się w szybkim tempie, gdzie mamy do czynienia w licznymi wybuchami, pojedynkami, zniszczeniami itp. Gwarantuję, że miłośnicy twórczości Jimeneza z pewnością i tym razem się nie zawiodą. Chociażby dla jego ilustracji warto sięgnąć  po ten komiks, ponieważ stanowią one jeden z nielicznych atutów omawianego albumu. Dobra informacja jest taka, że Jimenez na dłużej zakotwiczył w BATMANIE i będzie można podziwiać jego wersję Mrocznego Rycerza w kolejnych trzech tomach, co w żadnym wypadku mi nie przeszkadza.

W przypadku WOJNY JOKERA Egmont zdecydował się bazować na tym grubszym wydanym w USA zbiorze, czyli THE JOKER WAR SAGA, co zresztą podkreśla dopisek 'SAGA' na okładce. Dzięki tej decyzji polski czytelnik może szerzej spojrzeć na całe to wydarzenie, poznać lepiej kilka wątków pobocznych i perspektywę innych bohaterów. Z punktu widzenia bat-fana decyzja bardzo słuszna, tyle że jak każdy dobrze zdaje sobie sprawę, z wszelkimi tie-inami jest tak, iż przeważnie (choć są wyjątki, jak np. z DEATH METAL) są to zbędne zapychacze wyciągające z kieszeni czytelnika dodatkowe złotówki czy dolary. Tutaj jest podobnie. Dobrze czytało mi się tak naprawdę pierwszą część z udziałem Barbary Gordon, rozdział poświęcony trio Catwoman/Pingwin/Riddler, a dla samych ilustracji także krótki fragment poświęcony Clownhunterowi (fenomenalny James Stokoe) oraz zeszyt z Batwoman (Kenneth Rocafort). Czy gdyby nie dołączono do albumu tie-inów coś ważnego i istotnego byśmy stracili? Absolutnie nie, a do tego zaoszczędzilibyśmy sobie chociażby obserwowania żałosnych poczynań Dickusia i sięgania na siłę po zapomnianą już przez większość Joker's Daughter. A jak ktoś lubi się czepiać szczegółów technicznych, to Egmont pomylił tytuł serii z Jasonem Toddem, gdyż ta od pewnego momentu zmieniła się na RED HOOD OUTLAW.

WOJNA JOKERA nie oferuje miłośnikom przygód Batmana czegoś nowego, nie rzuca również nowego światła na odwieczną batalię nietoperza i klauna. W teorii wydarzenie to potężnie wstrząsa murami Gotham i jego mieszkańcami, ale ja osobiście okazałem się na te wstrząsy oraz zabiegi scenarzysty odporny, momentami nawet ziewając z nudy. Opowieść ta cierpi na taką samą przypadłość, co inauguracyjna odsłona autorstwa Jamesa Tyniona IV, czyli dzieje się sporo widowiskowych rzeczy, ale tak naprawdę ciekawych, zaskakujących i pamiętanych na dłużej scen czy dialogów jest jak na lekarstwo. O ile oprawa graficzna daje radę i uprzyjemnia lekturę, o tyle fabuła zdecydowanie nie jest taką, do jakiej będzie się chciało później wracać. Miało być lepiej, a jednak jest gorzej i okazuje się, że to pierwszy tom był tym lepszym. Przyczyną takiego stanu rzeczy pewnie i jest w jakimś stopniu brak swobody, chaos i narzucone przez redaktorów w ostatniej chwili wytyczne, o czym Tynion szeroko wypowiadał się w mediach społecznościowych. W każdym razie z przykrością muszę napisać, że to nie jest komiks wysokich lotów, godny polecenia. Jeśli szukacie w nim czegoś bardziej ambitnego, niż wybuchy, zniszczenia i mordobicia, to szukajcie gdzieś indziej, bo tutaj spotka Was bardziej niedosyt i rozczarowanie. Teraz pozostaje czekać na konfrontację z Ghost Makerem, gdzie nie ma innej opcji i poziom musi powędrować już tylko w górę.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BATMAN #95 - 100, BATGIRL #47 - 48, DETECTIVE COMICS #1025, CATWOMAN #25, RED HOOD OUTLAW #48, NIGHTWING #74 oraz BATMAN: THE JOKER WAR ZONE #1.

Omawiany komiks znajdziecie m.in.w sklepie Egmontu oraz w ofercie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz