Pamiętam, jak wróciłem do czytania komiksów w okolicach 2011 roku. W
Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej we Wrocławiu mieli wtedy w Wypożyczalni
może z 3 półki poświęcone komiksowi. Można było na nich znaleźć i pierwsze
wydanie SANDMANA (oczywiście niepełne) oraz LUCYFERA, które wtedy był
publikowany z jakąś zawrotną prędkością (pierwszy to wyszedł bodajże w 2008
roku, a ostatni – jedenasty w 2015). Pamiętam moją fascynację tymi oboma
tytułami i jak mocno zmieniły one moje podejście do komiksu amerykańskiego.
Jak to się skończyło – dziś powoli nie wiem już, gdzie upakować kolejne kupione
komiksy, a w wolnym czasie produkuję się o nich, chociażby na tym blogu. Jak
ostatnio sprawdzałem tamte egzemplarze LUCYFERA, w których się zaczytywałem
przeszły już wiele. Dlatego tym bardziej cieszy, że Egmont zdecydował się wydać
tę serię u nas od nowa, w trzech tomach w twardej oprawie. Jeżeli sam fakt, że
LUCYFER może zmienić człowieka, który uważał, że wyrósł już z czytania komiksów
w komiksomaniaka nie przekonuje was do sięgnięcia po niego, to poniżej
znajdziecie kilka dodatkowych powodów.
Po opuszczenie piekła Lucyfer udał się do Los Angeles, gdzie otworzył klub
„Lux” (w końcu jest Niosącym Światło). Przeszłość dopada go, jednak gdy jakaś
tajemna siła zaczyna spełniać masowo życzenia ludzi. Siły niebios zaniepokojone
tym faktem zgłaszają się do byłego Władcy Piekła, aby pomógł im rozwiązać ten
problem. W zamian żąda on jednak „glejtu”. Konsekwencje tego żądania zabiorą go
jednak w podróż, która wpłynie na całe stworzenie...
Lucyfer to jedna z postaci pobocznych, która naprawdę udała się Gaimanowi.
Choć nie ma go w Sandmanie zbyt dużo, ale fani szybko go polubili, a on sam
odcisnął gigantyczne piętno na fabule tego tytułu. Dlatego nic dziwnego, że
doczekał się w końcu własnej serii. Najpierw mini THE SANDMAN PRESENTS LUCIFER,
a potem już regularnej (75 zeszytów – dokładnie tyle, co SANDMAN). Jej pisana
podjął się brytyjski scenarzysta komiksowy Mike Carey, który z każdym zeszytem
czyni Lucyfera coraz bardziej swoją postacią. Tworzy też wiele bardzo barwnych
postaci (chociażby Jill Presto, Basanos czy Elaine Belloc), które szybko kupują
sympatię czytelnika. Fabularnie mamy do czynienia z tytułem skierowanym
rzeczywiście do bardziej dojrzałego odbiorcy. I to bardziej z racji poruszanych
wątków dość ciekawego wymiaru filozoficznego niż tylko chociażby z uwagi na
graficzną przemoc. Warto być obeznanym choć trochę w mitologiach świata oraz
literaturze chrześcijańskiej (szczególnie tej dotyczącej Lucka), aby w pełni
docenić niektóre rozważania Careya na łamach tej serii.
Na pewno jeżeli chodzi o imprint Vertigo jest to jeden z tych lepszych,
bogatszych fabularnie tytułów, jakie powstały w jego ramach. Wydany właśnie
pierwszy integral zbierający wspomnianą miniserię oraz 20 pierwszych zeszytów
serii regularnej pięknie kładzie podwaliny pod resztę serii, oraz jej
fascynujący finał. Podobnie jak w wypadku Snu w SANDMANIE wszystkie decyzje
podjęte przez Gwiazdę Zaranną mają swoje konsekwencje. Czasami zauważalne
dopiero po naprawdę długim czasie, a tu widzimy zalążki tej bardzo gęstej sieci
zależności, która z czasem zacznie coraz gęściej oplatać głównego bohatera.
Komiksowy LUCYFER to bowiem gigantyczna saga, której każdy zeszyt prowadzi do
wybuchowego finału w przeciwieństwie do dość episodycznego (przynajmniej w
pierwszych sezonach) serialu lekko nim inspirowanego.
Graficznie mamy zaś tu pełen przegląd stylów popularnych w komisach Vertigo
w czasach, gdy go wydawano. Za rysunki w tym tomie odpowiadało 6 rysowników, 3
kolorystów i jedna osobo odpowiedzialna za nakładanie tuszu. Style kolejnych
rysowników można osadzić na skali od „jest brzydko, bo jest brzydko” po „jest
brzydko, ale ma być brzydko” aż do „o! Jest nawet ładnie”. Nawet w najgorszych
wizualnie momentach fabuła jest na tyle wciągająca, że ciężko oderwać od niej
uwagę.
Opisywany album to około 540 stron komiksu, dwa wstępy (Neila Gaimana oraz
Mike’a Careya) oraz dwie strony szkiców. Nie dziwi, że nie zlazło się w nim
miejsca na nic więcej, gdyż jego cena urosłaby pewnie wtedy do wartości
zaporowych (a już mała nie jest – 149,99 zł). Tłumaczenie zachowano z
poprzedniego wydania (i dobrze, bo odpowiada za nie Paulina Braiter). Poza tym
twarda oprawa oraz papier typowy dla wszystkich innych wydawanych ostatnio
pozycji Vertigo w naszym kraju (obecnie sygnowanych logiem DC BLACK LABEL).
Czyta się to nie do końca najporęczniej, ale miejmy nadzieję, że tym razem nie
rozpadnie się on jak stare wydawania w miękkiej oprawie, których klejenie
pozostawiało wiele do życzenia.
Długo czekaliśmy na porządne wznowienie LUCYFERA w naszym kraju. Od
pierwszego jego wydania zmieniło się w naszym kraju wiele. Wyrosło też
całkowicie nowe pokolenie czytelników komiksów, którzy być może na fali
popularności serialu (oj jak mogą się zdziwić tym, co przeczytają) chcieli po
niego sięgnąć, ale mogli mieć problemy z dostępem do pierwszego jego wydania.
Dlatego cudownie, że dostaliśmy kolejne wydanie tego wspaniałego tytułu (tym
razem wychodzące o wiele szybciej niż oryginalne). Jeżeli jeszcze po nie nie
sięgnęliście, to na co jeszcze czekacie? Jak najszybciej ten błąd
nadróbcie.
Omawiane wydanie zawiera zeszyty #1-20 serii LUCIFER oraz #1-3 THE SANDMAN PRESENTS LUCIFER.
Komiks ten
znajdziecie m.in. w internetowym sklepie Egmontu oraz ATOMComics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz