Tom King stał się ostatnio bardzo płodnym scenarzystą. Aktualnie fani jego twórczości mogą na bieżąco śledzić: quasikontynuację jego runu o Człowieku Nietoperzu, czyli miniserię BATMAN/CATWOMAN; zmierzającą ku końcowi, pisaną na modłę MISTER MIRACLE i utrzymaną w takowym klimacie, dwunastozeszytówkę STRANGE ADVENTURES; enigmatyczny spin-off WATCHMEN pt. RORSCHACH oraz dołączającą właśnie do tego grona SUPERGIRL: WOMAN OF TOMORROW, która premierę zaliczyła we wtorek. Jako osoba bacznie patrząca Kingowi na ręce, a zarazem fan Ostatniej Córki Kryptona, ekspresowo postanowiłem dostarczyć na DCManiaka krótkie przemyślenia na temat pierwszego z ośmiu numerów najnowszego komiksu autora.
Jeżeli kliknęliście szybko w rozwinięcie tego posta, zapewne zależy Wam przede wszystkim na konkretnej informacji: czy warto sięgać po tę pozycję? Odpowiedź nie będzie niestety jednoznaczna. WOMAN OF TOMORROW to tytuł, który spodziewam się, że spotka się z dość mieszaną reakcją odbiorców. Już tłumaczę dlaczego tak może być i dlaczego wiele zależy od tego, w jakim kierunku potoczy się historia w kolejnych zeszytach.
Tak, jak napomknąłem w początkowym akapicie, lubię Supergirl i uważam, że jako postać ma naprawdę spory potencjał, który niekoniecznie udawało się do tej pory należycie wykorzystywać. Dlatego też z zaciekawieniem przyjąłem wieści o tym, że powierzono jej losy w ręce Kinga. Nawet jeśli w ostatnim czasie nie było mi z jego twórczością po drodze - STRANGE ADVENTURES strasznie mi się dłuży, od RORSCHACHA chwilowo odpoczywam, a BATMAN/CATWOMAN uważam za jedno wielkie nieporozumienie - to ucieszył mnie sam fakt, że wydawnictwo przypomniało sobie o Karze i zaangażowało do dedykowanego jej komiksu tak głośne nazwisko. Na gorąco po lekturze SUPERGIRL: WOMAN OF TOMORROW #1 obawiam się jednak, że nie znajdę tu nic dla siebie.
I nie chodzi wcale o to, że mamy do czynienia z kiepskim czytadłem, a o to, że na ten moment King nie jest zainteresowany Karą, co mnie, jej fana, trochę rozczarowuje. Nie dość, że na pierwszym planie stawia anonimową dla czytelnika nową postać, Ruthye, której przyświeca zemsta na mordercy ojca i z perspektywy której śledzimy wydarzenia, to dodatkowo na drugim, zamiast Supergirl, dostajemy kogoś, kto na pierwszy rzut oka nie ma z nią za dużo wspólnego. Niektórzy dobierają argumenty pod tezę, King zaś ponownie dobiera sobie bohatera pod historię, nie przywiązując zbytnio wagi do jego osobowości i do tego na ile wiernie może wpisać go w fabułę. W przypadku Scotta Free czy Adama Strange'a, którzy nie są tak popularni można było to wybaczyć. Tutaj oczekiwałbym większego poszanowania postaci.
Wystarczy wspomnieć, że w scenie, którą witą się z tytułem, Kara bardziej niż protagonistkę niezłej serii pisanej niedawno przez Marca Andreyko przypomina dziwny miks Thora z Avengers: Endgame z kapitanem Jackiem Sparrowem. Być może King zdoła mnie przekonać, że ta zblazowana, szukająca pocieszenia w alkoholu Supergirl to sensowny i naturalny krok w rozwoju tej bohaterki, ale będzie musiał się nad tym napracować.
Dokąd to wszystko będzie zmierzać? Czemu autor upatrzył sobie kuzynkę Supermana, a nie dowolnego innego kosmitę? Sprawa wydaje się oczywista - po to, żeby znów przerobić w nieco pozmienianych okolicznościach motyw mierzenia się z traumami i depresją. Czy to źle? Gdyby za skrypt nie odpowiadał King, byłbym ciekaw jak to się rozwinie. Z nim u steru podejrzewam powtórkę z rozrywki. Szanuję go jako scenarzystę, ale nie da się ukryć, że oprócz coraz mocniej odczuwalnych manieryzmów, w jego komiksy zaczyna wkradać się także zwyczajna monotematyczność. Martwię się, że tak, jak dobiło to odrodzeniowy run w BATMANIE i pozbawiło świeżości STRANGE ADVENTURES, tak i w SUPERGIRL: WOMAN OF TOMORROW stanie się problemem nie do przeskoczenia... Pamiętacie akcję ze ślubem Bruce'a i Seliny? King już w pierwszym numerze stara się podobnie unieszczęśliwić Karę i po cichu liczę, że w kolejnych wycofa się z tych decyzji.
Jeżeli dobrze bawicie się przy RORSCHACHU czy STRANGE ADVENTURES, jego najnowszą miniserię jak najbardziej możecie sprawdzić - SUPERGIRL na pewno nie dowodzi spadku poziomu, a i graficznie prezentuje się fenomenalnie. Szacunek za zwrócenie się do Bilquis Evely, której fanem jestem od czasu świetnego epizodu w WONDER WOMAN Grega Rucki. Na razie to w jej delikatnej, pasującej do baśniowych, fantastycznych historii kresce dostrzegam największy atut WOMAN OF TOMORROW. Co do Kinga, liczyłem jednak, że zrobi wreszcie krok naprzód i spróbuje czegoś nowego.
Zeszyt do kupienia na ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz