niedziela, 28 czerwca 2020

YOU BROUGHT ME THE OCEAN

Ze względu na swoje poglądy słyszałem o sobie określenie ”lewak” tak często, że już nawet nie chce mi się z tego powodu przewracać oczami. Sam jednak lubię myśleć o sobie, a także nierzadko sam sobie robię z tego żarty, że jest ”lewicowy na 90%”, bo nierzadko znajduje się w moich opiniach to mityczne ”ale”. Wiecie, przykładowo coś typu – nie mam nic przeciwko obecność przedstawicieli środowisk LGBT w komiksach, no ALE z tym Icemanem to jednak przegięli. Nie oznacza to jednak, że skóra mnie parzy, a oczy wypływają, gdy widzę potencjalnie interesującą pozycję komiksową o gejach czy lesbijkach. Ba, trzymam wówczas mocno kciuki, by dana rzecz nie okazała się być czymś, czego jedynym punktem zaczepienia będzie właśnie wątek LGBT. Z takimi też nadziejami podchodziłem do YOU BROUGHT ME THE OCEAN – pozycji od DC z linii skierowanej do tak zwanych ”young adults” i chociaż parę rzeczy z tytule tym mi zazgrzytało, to jednak daleki jestem od tego, by nazywać tytuł ten słabym.

Jack Hyde to młody chłopak żyjący w miasteczku Truth or Consequences w Nowym Meksyku (jakby ktoś pytał, miasteczko istnieje naprawdę i liczy sobie niecałych 6 tysięcy mieszkańców). Nasz bohater jest kompletnie pogubiony w swoim życiu – wychowuje go nadopiekuńcza matka, z którą nie ma najlepszego kontaktu, ojciec utonął zanim ten przyszedł na świat, jego najlepsza przyjaciółka skrycie się w nim podkochuje, zaś on sam chciałby wyjechać do Miami, uczyć się w college’u oraz badać oceany, lecz ma na to niezwykle małe szanse. Co więcej, jego ciało pokrywają tajemnice znamiona, które w kontakcie z wodą zaczynają świecić. Jakby tego wszystkiego było mało, Jack powoli uświadamia sobie, że podziw, jaki wzbudza w nim Kenny Liu – otwarcie przyznający się do własnego homoseksualizmu kolega z klasy, który dzielnie znosi obrzucanie obelgami – może być czymś zdecydowanie więcej. Dorzućmy do tego odkrycie, że Jack posiada nadludzkie moce i potrafi kontrolować wodę. Krótko mówiąc: chaos pełną gębą. I wszystko to na głowie dojrzewającego nastolatka.

Jak to DC ma w zwyczaju, do kolejnej pozycji z linii skierowanej do młodszych odbiorców skierowano nieprzypadkowych ludzi. Alex Sanchez – scenarzysta YOU BROUGHT ME THE OCEAN – sam jest gejem I we wstępie do niniejszego komiksu wyjaśnił w paru zdaniach to, że w jego życiu zdecydowanie najtrudniejszym momentem było nie znoszenie obelg, lecz przyznanie się przed samym sobą oraz najbliższymi, że faktycznie kocha się osobę tej samej płci. I właśnie głównie o tym jest ten komiks – Jack, gdy odkrywa iż jest gejem, najpierw próbuje się wypierać, ponieważ boi się reakcji swojej matki oraz Marii, najlepszej przyjaciółki. Chłopak obawia się, że będąc takim sobą zawiedzie ich oczekiwania, rozczaruje czy też utraci. Jednocześnie z czasem znajduje w sobie siłę, by na przekór wszystkiemu, nie wstydzić się tego jaką osobą przyszedł na ten świat. I to wszystko zostało przez twórcę pokazane bardzo przekonująco, przynajmniej na tyle, na ile umiem sobie wyobrazić to, jak może wyglądać zachowanie nastolatka odkrywającego swoją właściwą orientację. Ogólnie uważam, że siłą komiksu jest fajne rozpisanie NIEMAL wszystkich relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami, na czele z bardzo przyjemną dynamiką pomiędzy Jackiem i Marią. Ta ostatnia, moim skromnym zdaniem, jest cichą gwiazdą YOU BROUGHT ME THE OCEAN – to charakterna dziewczyna o tak złotym sercu, że nic dziwnego iż główny bohater najbardziej na świecie boi się tego, że może jakoś ją zranić.

Napisałem powyżej ”niemal”, bo jednak nie wszyscy bohaterowie w YOU BROUGHT ME THE OCEAN przypadli mi do gustu, lecz od razu dodam, iż zgrzyty to głównie drugi plan. Jest tu bowiem ojciec Marii – sympatyczny, starszy pan, który generalnie ma wyrąbane na problemy tego świata – który robi tutaj jedynie za takiego strasznie klasycznego ”wujka dobra rada”. Jest i Zeke, który przez cały komiks jest najbardziej kliszowym ujęciem nieporadnego homofoba. Oznacza to, że mniej więcej za każdym razem, gdy widzimy go w akcji, to najwyżej rzuci jakimś głupim hasełkiem, po czym dostaje pstryczka w nos i ostatecznie wszyscy się z niego śmieją. Pomimo tego, iż YOU BROUGHT ME THE OCEAN liczy sobie około 180 stron samego komiksu, to jednak Sanchez nieco poległ na rozpisaniu części postaci i nadaniu im bardziej wyrazistego charakteru. Mam też wrażenie, że pewne rzeczy (głównie na poziomie interakcji między bohaterami) dzieją się tu zdecydowanie zbyt szybko, lecz może nie będę tutaj w żaden sposób wchodzić w szczegóły, ponieważ musiałbym sporo naspoilerować, a przecież nie o to tu chodzi.

Oczywiście wciąż jest to komiks od DC, w dodatku dotyczący przyszłego Aqualada (komiks tego nie sugeruje, sam sobie dopisałem), więc siłą rzeczy wspomniane elementy superbohaterskie również są tu obecne i chociaż może nie od początku, to jednak w pewnym momencie stają się one równie ważne, co wątek samoświadomości Jacka na temat swojej orientacji seksualnej. W dalekim tle pojawiają oczywiście Superman (scena z nim jest bodaj jedną z najbardziej uroczych w całym omawianym komiksie), Aquaman czy Black Manta, lecz nie zawaham się przy tym stwierdzić, iż YOU BROUGHT ME THE OCEAN od początku do końca jest pod tym względem bardzo kameralne. Nie znajdziecie tu zatem licznych pojedynków i przysłowiowych laserów z tyłka. Ale myślę, że to w sumie dobrze, bo tego typu rzeczy byłyby tu kompletnie nie na miejscu oraz jedynie zaburzałyby spójność dzieła, do której nie mam żadnych zarzutów.

Za warstwę graficzną w komiksie odpowiedzialna jest pochodząca z Francji Julie Maroh, która dotąd nie doczekała się zbyt obszernej obecności na rynku w USA. Naliczyłem bowiem, że pojawiły się tam anglojęzyczne wersje trzech jej komiksów, w tym tego najsłynniejszego, a więc ”Blue is the warmest color” o dziewczynie, która odkrywa i godzi się za tym, iż jest lesbijką. Brzmi… podobnie, prawda? Tytuł ten we Francji został zekranizowany, a film ten wygrał Złotą Palmę w 2013 roku w Cannes. To tak w ramach ciekawostki. I o ile rysunkowo YOU BROUGHT ME THE OCEAN broni się znakomicie, to zastanawiałem się przez niemal całą lekturę nad tym, jak musiała czuć się autorka, rysując niejako superbohaterską wersję własnego, uznanego dzieła. Ale w sumie nieważne. Jak wspomniałem, Pani Maroh ma niezłą moc w rękach, co samo w sobie jest już super, ale zdecydowanie najmocniej w omawianej pozycji ujęło mnie to, jak działała z kolorami. Te przez większość czasu są mocno stonowane, niemal wyblakłe, ale gdy zachodzi taka potrzeba i – przede wszystkim – jest to fabularnie uzasadnione, robią się zdecydowanie żywsze. Lubię komiksy, w których kolory również, nazwijmy to umownie, opowiadają historię. 
YOU BROUGHT ME THE OCEAN to pozycja z linii będącej, nazwijmy to umownie, spadkobiercą DC Ink. Oznacza to, że dostajemy komiks w miękkiej oprawie i pomniejszonym względem standardowego formacie, jednocześnie będącym nieco większym iż rzeczy z dawnego DC Zoom, a obecnie nazywanych luźno ”kids” (zdjęcie powyżej). Całość to trochę ponad 200 stron, na które składa się sam komiks, ale także i garść dodatków. Jest wstęp Alexa Sanchezja, posłowie Julie Maroh, porcja szkiców z odautorskim komentarzem, parę reklam, a także kilkustronicowa zajawka zapowiedzianego na jesień VICTOR AND NORA – A GOTHAM LOVE STORY (już zamówione). Całość kosztuje niecałe siedemnaście dolców, a więc tyle samo, co wydania zbiorcze od DC o wyraźnie mniejszej objętości, ale też zarazem w większym formacie.

Podsumowując, ale i zarazem spoilerując nieco jedną z najbliższych recenzji, YOU BROUGHT ME THE OCEAN to komiks, który wpadł mi w ręce razem z SUPERMAN SMASHES THE KLAN z tej samej linii i… historia z Supkiem była moim zdaniem lepsza. Lecz nie żałuję kupna i tej pozycji, ponieważ pomimo kilku niedociągnięć w sferze scenariusza, spędziłem z tym komiksem kilkadziesiąt przyjemnych minut plus drugie tyle zachwycając się samymi rysunkami. Na pewno jest to kolejna pozycja plasująca się zdecydowanie powyżej ”średniej trykociarskiej”, więc nie widzę powodu, by nie polecić Wam rozważenia kupna YOU BROUGHT ME THE OCEAN.

Krzysztof Tymczyński
  
YOU BROUGHT ME THE OCEAN do kupienia w sklepie ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz