środa, 18 sierpnia 2021

ŁASUCH: POWRÓT

SWEET TOOTH/ŁASUCH to jeden z tych lepszych komiksów, jakie miałem okazję w swoim życiu przeczytać, i który przywołuje na myśl automatycznie całą masę pozytywnych wspomnień związanych z jego lekturą. Stworzona przez Jeffa Lemire'a w latach 2009-2013 postapokaliptyczna historia z sympatycznym pół-człowiekiem pół-jelonkiem w roli głównej miała w sobie to coś, co czyniło z niej dzieło unikatowe i wybitne. Całość zamknęła się w 40 zeszytach i trzeba przyznać, że finał okazał się wielce satysfakcjonujący dla mnie jako czytelnika, udanie zwieńczając wydawaną pod szyldem śp. Vertigo serię. W roku 2020 okazało się jednak dosyć niespodziewanie, że Lemire nie powiedział w tym temacie ostatniego słowa i zamierza powrócić do świata SWEET TOOTH.

ŁASUCH: POWRÓT to sześcioczęściowa mini seria, która wystartowała w listopadzie 2020 już w ramach imprintu Black Label, i na której potrzeby Lemire ponownie połączył siły z lubianym przez siebie kolorystą Jose Villarubią, zaś liternictwem zajął się Steve Wands. Minęło 300 lat od wydarzeń, jakie obserwowaliśmy na kartach SWEET TOOTH #40 i wydaje się, jakby historia zatoczyła koło. Mały chłopiec będący hybrydą człowieka i jelenia budzi się ze snu, gdzie spotkał po raz kolejny "dużego człowieka". Chatka, las, ogrodzenie i do tego on - wyjątkowy, jedyny, wobec którego tajemniczy Ojciec i jego wyznawcy mają wielkie oczekiwania. To właśnie chłopiec ma posłużyć jako narzędzie, dzięki któremu ukrywająca się gdzieś pod ziemią grupa ostatnich ocalałych ludzi ma zamiar odzyskać władzę na światem dzierżoną od lat przez hybrydy.

Podchodząc do lektury tego komiksu miałem bardzo mieszane uczucia. Zresztą, jak zapewne większość miłośników ŁASUCHA. Lemire miał oczywiście u mnie spory kredyt zaufania, ale seria o małym Gusie była przecież tworem zamkniętym, skończonym, wyjaśnionym i opowiedzianym do samego końca. Dlaczego zatem decyzja o dopisaniu jeszcze jednego rozdziału, który traktować można jako sequel, albo po prostu osobną historię osadzoną w uniwersum ST? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. A skoro na horyzoncie widać było już zbliżający się serial od Netflixa na motywach ST, to wręcz naturalną i oczywistą wydawała się decyzja, aby z tej okazji wyciągnąć coś więcej od tych, którzy miło wspominają swoją przygodę z tą serią i z pewnością, chociażby tylko ze zwykłej ciekawości, sięgną po ciąg dalszy.

Wizualnie mamy do czynienia praktycznie z taką samą sytuacją, jak w przypadku vertigowskiej serii sprzed kilku ładnych lat. Jeff Lemire nadal proponuje nam swoją, delikatnie rzecz ujmując, niezbyt ładną kreskę i dziwnie prezentujące się twarze poszczególnych bohaterów, a my to łykamy i nie wiedzieć czemu czujemy, iż właśnie tak to powinno wyglądać, że nikt inny nie ująłby tego lepiej, że ma to swój specyficzny klimat i całkiem dobrze uzupełnia się z wszechobecną atmosferą beznadziejności, zniszczenia, zarazy itp. Prac Kanadyjczyka nie da się pomylić z żadnym innymi i choć są mało realistyczne, to osobiście bardzo je lubię i są one według mnie tylko i wyłącznie wartością dodaną omawianego komiksu. Brzydkie? Tak. Pasują do tej historii? Jak cholera!

No to skoro szata graficzna ponownie daje radę, to czy tak samo jest w przypadku fabuły? Tutaj już akurat niekoniecznie. Owszem jest dosyć poprawnie i z kilkoma pytaniami, na które pragniemy otrzymać odpowiedzi, ale ogólnie poziom jest znacznie niższy, niż w przypadku ŁASUCHA. Nie czuć nigdzie tej magii, przeczucia że ma się do czynienia z dziełem jakościowo z najwyższej półki, ciężko też jakoś mocniej sympatyzować któremuś z bohaterów tej opowieści. Częściowo może to być spowodowane faktem, iż nowa seria ma tylko sześć odcinków i nie ma tutaj czasu na kreślenie bardziej skomplikowanych wątków, czy głębszego wgryzania się w osobiste perypetie poszczególnych postaci. Akcja toczy się dosyć szybko, nie brakuje brutalnych starć, trudnych decyzji oraz spełniających swoje zadanie cliffhangerów.

Większość rzeczy jest jednak mocno przewidywalnych i ani przez chwilę nie wątpiłem, że Gus na końcu znajdzie się tam (i w takim towarzystwie), gdzie się tego spodziewałem. To już gdzieś wcześniej było, tyle że ukazane w innym czasie i miejscu. Najbardziej spodobał mi się wątek kultu religijnego i podporządkowania sobie przez Ojca innych ocalałych, a także ten dotyczący Earla, który miał potencjał na coś większego, gdyby seria została pociągnięta dłużej. Swoją drogą oklepany temat szalonego naukowca, lata eksperymentów i finałowa scena bodajże z rozdziału trzeciego jakoś od razu przywołała mi na myśl niezbyt udaną, czwartą część filmowego OBCEGO. Co jest najlepsze w całym komiksie? Mówiąc nieco żartobliwie - ostatnia strona, tam gdzie Egmont poleca oryginalnego ŁASUCHA w trzech tomach, bo to ze wszech miar warta przeczytania opowieść. 

Pomimo tego, że omawiany komiks czysto teoretycznie można potraktować jako osobny twór i zamkniętą całość, to jednak nie widzę większego sensu w tym, aby zabierać się za tą opowieść bez znajomości wcześniejszych wydarzeń z udziałem oryginalnego Gusa. Scenarzysta w kilku miejscach wprowadza pomocne flashbacki oraz pojawiają się drobne nawiązania do ST, których przypadkowy czytelnik nie ma prawa skojarzyć, docenić i porównać ze znanymi już faktami.

Dodatków, zarówno w oryginalnej, jak i polskiej wersji językowej brak. Jest tylko na samym początku jedna alternatywna okładka do #1 autorstwa Jima Lee.

ŁASUCH: POWRÓT to takie przyzwoite czytadło, które jednym spodoba się bardziej, innym trochę mniej, ale ogólnie zapewne niewiele osób będzie chciało do niego wracać. Ja nie wrócę. Nie nastawiałem się na nic spektakularnego, stąd zbyt dużego rozczarowania nie ma, ale osoby liczące na podobnej jakości produkt, co oryginalna seria, mogą czuć się mocno zawiedzione. To jest trochę tak, jak z hitowymi produkcjami filmowymi. Sequele okazują się później często gęsto zrobione na siłę, niepotrzebne i psują dobre wrażenie, jakie mieliśmy po pierwszej części. ŁASUCH: POWRÓT nie był nikomu potrzebny, nie czuję się po jego przeczytaniu specjalnie usatysfakcjonowany, ale jednocześnie nie mam pretensji, że Lemire i DC Comics zdecydowali się na taki krok. Ten komiks i tak się sprzeda, niezależnie od poziomu zawartości, a miłośnicy Gusa sięgną po niego chociażby ze zwykłej ciekawości. Według mnie nie warto, a zamiast tego lepiej zainteresować się serialem na motywach ŁASUCHA.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SWEET TOOTH: THE RETURN #1-6

Komiks znajdziecie w sklepie Egmontu oraz w na ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz