niedziela, 12 września 2021

KOSMICZNA ODYSEJA

Szok i niedowierzanie, ponieważ pewnych komiksów w polskiej wersji językowej to już za swojego życia nie spodziewałem się doczekać, a wśród nich był ten zatytułowany KOSMICZNA ODYSEJA, który niedawno ukazał się nakładem Egmontu. Oczywiście w ramach linii DC Deluxe, bo to jedyne słuszne i adekwatne dla niego miejsce. Uwielbiam, kiedy polski wydawca sięga po klasyki z lat 80-90 i za każdym razem z szerokim bananem na twarzy przystępuję do "pochłaniania" swojego egzemplarza. Chociaż akurat tą historię doskonale znam, bo posiadam już od kilku lat widoczne na umieszczonym niżej zdjęciu wydania zeszytowe. Jedni sięgną po omawiany dziś album ze względu na nazwisko Jima Starlina, większa część ze względu na Mike'a Mignolę, ale jedna rzecz już na samym początku wydaje się pewna - każda z tych grup powinna czuć się usatysfakcjonowana po zakończonej lekturze.

KOSMICZNA ODYSEJA zaliczyła premierę 33 lata temu i była trzecim dużym eventem od zakończenia przełomowego KRYZYSU NA NIESKOŃCZONYCH ZIAMIACH. W 1988 roku ukazywał się jeszcze jeden ważny i zakrojony na szerszą skalę event, ale o ile MILLENNIUM nie zachwyciło pod względem wykonania, o tyle krótszy i bardziej hermetyczny komiks Jima Starlina i Mike'a Mignoli raczej sprostał oczekiwaniom ówczesnych czytelników. Scenarzysta kojarzony bardziej z Marvelem i zarazem twórca m.in. słynnej trylogii związanej z rękawicą nieskończoności udowodnił w czasie swojej kariery nie raz i nie dwa, że czuje się w kosmicznych klimatach jak ryba w wodzie. Jak mało kto nadawał się do rozpisania intrygi z udziałem Darkseida oraz pozostałych Nowych Bogów w rolach głównych, oddając tym samym hołd uwielbianym przez siebie kreacjom Jacka Kirby'ego, bawiąc się wymyślonymi przez niego zabawkami i wymyślając dla nich nowe przeznaczenie.

Darkseid jako pierwszy spostrzega, że zapomniane od setek czy nawet tysięcy lat zagrożenie znane jako Antyżycie znów daje o sobie znać i zagraża istnieniu całego wszechświata. Rządny wiedzy Metron nieświadomie sprowadza cztery aspekty Antyżycia do DCU, a te obierając sobie za cel cztery konkretne planety, których zniszczenie ma doprowadzić do uwolnienia oznaczającego destrukcję całego wszechświata równania. Tym razem władca Apokalips musi szukać sprzymierzeńców pośród swoich dotychczasowych wrogów, czyli ziemskich superbohaterów oraz Highfathera i mieszkańców nowej Genezy. Cztery oryginalne dwuosobowe zespoły przystępują do wykonania trudnych i niebezpiecznych misji, a w tym samym czasie Darkseid oraz Highfather doprowadzają w tajemnicy do stworzenia jeszcze jednego, znanego i niewidzianego od dawna duetu, który odegra w tej batalii niezwykle ważną rolę.

Akcja toczy się dosyć szybko i sprawnie, bez zbędnych i przeciąganych na siłę wątków pobocznych. Nie jest to zbyt długa opowieść (składa się z 4 zeszytów o powiększonej objętości), a co za tym idzie nie ma przeświadczenia, iż ciągnie się i ciągnie, a końca nie widać. Pierwszy rozdział jest bardziej przegadany, ale dzięki temu czytelnik zostaje dobrze wprowadzony w otaczające naszych bohaterów realia, a do tego dowiaduje się ważnych informacji związanych z historią Apokalips oraz Nowej Genezy. Później ruszamy z kopyta i obserwujemy na przemian wydarzenia rozgrywające się w tym samym czasie na pięciu różnych frontach. W poszukiwaniu aspektów Antyżycia Superman oraz Orion udają się na Thanagar, Lightray oraz Starfire na Rann, Martian Manhunteri John Stewart na Xanshi, zaś Batman i Forager na Ziemię. Sposób poradzenia sobie z tym samym zadaniem wygląda w każdym z tych przypadków inaczej, a czytelnik dostaje przy okazji możliwość dowiedzenia się więcej na temat postępowania konkretnych postaci, różnic między nimi, wartości którymi na co dzień się kierują. Osobiście najbardziej przypadły mi do gustu fragmenty rozgrywające się na Thanagarze oraz Ziemi, zwłaszcza wymiana poglądów pomiędzy eSem oraz synem Orionem, czy też emocjonalne zachowanie Batmana pod koniec komiksu.

Polskiego czytelnika - zwłaszcza fanów świata Zielonych Latarni - zaciekawić powinien głównie wątek dotyczący zniszczenia planety Xanshi, który przez lata wielokrotnie był przywoływany, jeśli pojawiał się na pierwszym planie John Stewart. Tutaj można się wreszcie przekonać, w jaki sposób doszło do tragedii oraz jak Zielony Latarnik próbuje sobie z tym poradzić. To jedna z nielicznych postaci (jedna poniosła bohaterską  śmierć) która wychodzi z tej kosmicznej batalii w poczuciu odniesionej porażki. A, nie muszę też chyba dodawać, że jakikolwiek sojusz z Darkseidem wiąże się z dużym ryzykiem i łatwo przewidzieć, że będzie on próbował z danej sytuacji wyciągnąć jak najwięcej dla siebie korzyści.

Dużym plusem jest fakt, że opowieść ta stanowi zamkniętą całość i do jej zrozumienia nie potrzebna jest znajomość innych wydarzeń, idealna lektura dla każdego rodzaju odbiorcy. Najważniejsze rzeczy wyjaśnione zostają w pierwszym zeszycie, a w przeciwieństwie do MILLENNIUM nie ma tutaj dodatkowych zapychaczy w postaci tie-inów. Nie jest też zbyt tłoczno, gdyż w walkę z Antyżyciem zaangażowanych zostaje tylko, w porównaniu do dzisiejszych standardów, kilkunastu herosów. Całość kończy się w satysfakcjonujący sposób i stanowi jednocześnie punkt wyjściowy do snucia dalszych losów Nowych Bogów, ale już na kartach serii ongoing (i z zupełnie innymi twórcami), jaka wystartowała automatycznie po finale KO.

Za warstwę wizualną odpowiada znany i lubiany Mike Mignola, a zatem nie ma co się obawiać, że będzie na tym polu jakaś wtopa i rozczarowanie. No i nie ma, gdyż ilustracje trzymają równy poziom i nadają opowieści fajnego, dosyć nietypowego jak na historie rozgrywające się w kosmicznym zakątku DC, specyficznego klimatu. Wiele scen narysowanych zostaje w bardzo efektowny i widowiskowy sposób, przez co mocno oddziałują na czytelnika. Oczywiście już od samego początku widać, że mamy do czynienia z początkowymi pracami Mignoli, który cały czas szlifuje swoją kreskę i jest w trakcie poszukiwania ostatecznego jej, niezwykle charakterystycznego kształtu, co zobaczymy kilka lat później na kartach HELLBOYA. Nie będę jednak ukrywał, że do scenariusza Starlina i tego konkretnego miejsca rozgrywania akcji znacznie lepiej pasowałby akurat inny rodzaj ilustracji, bardziej klasyczny, jak chociażby brylującego w tamtym okresie George'a Pereza.

Egmont postanowił zaserwować swoim czytelnikom taką małą trylogię odnośnie pobytu Mignoli w DC. Pierwszym etapem był zbiór UNIWERSUM DC MIKE'A MIGNOLI, drugim jest KOSMICZNA ODYSEJA, zaś trzecim i ostatnim zapowiedziane na koniec października BATMAN NOIR: GOTHAM W ŚWIETLE LAMP GAZOWYCH. Nastał zatem idealny czas dla kogoś, kto fascynuje się wczesnymi pracami tego artysty i z przyjemnością obserwuje kształtowanie oraz rozwój jego warsztatu.

Album został wydany w twardej oprawie i obwolucie, pod względem druku wszystko na tip top, a co najważniejsze nie wyłapałem w środku jakichś literówek. Dodatków nie ma co szukać, no chyba że uwzględnimy te trzy grafiki na końcu zbioru, z czego jedna jest powtórzeniem obrazka z okładki. Aż prosi się o jakiś wstęp autorstwa scenarzysty czy rysownika, ale skoro nie było tego w wydaniu oryginalnym, to i u nas nie miało prawa się pojawić.

Czy warto przeczytać i posiadać omawiany komiks? Odpowiedź będzie jak najbardziej twierdząca. Nie jest to jedna z tych najwybitniejszych pozycji wydanych u nas pod szyldem DC Deluxe, ale jakościowo naprawdę dobra i ciekawa. Część elementów składowych tej historii wprawdzie się już mocno zestarzała i momentami siłą rzeczy trąci oldskulem oraz stylem retro, ale mimo wszystko całość nadal mocno się broni i nawet dziś potrafi dostarczyć sporą dawkę przyjemnych doznań. Miłośnicy twórczości Jacka Kirby'ego, archaicznego już sposobu prowadzenia fabuły, klimatów sciene-fiction oraz wczesnej kreski Mignoli będą najbardziej zadowoleni, a i statystyczny, przeciętny fan komiksów DC nie powinien moim zdaniem żałować, iż po ten komiks sięgnął. Skoro jest już ODYSEJA w wersji PL, to może teraz czas Egmoncie na LEGENDS?

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów COSMIC ODYSSEY #1 - 4.

Klasyczne dzieło od duetu Starlin/Mignola znajdziecie na Egmont.pl oraz w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz