Poprzednie
przygody Hala Jordana i spółki w ramach inicjatywy DC ODRODZENIE szczególnie
mnie nie porwały. Reprezentowały poziom poprawnego czytadła, czasami zaskakując
jakimś miłym wątkiem na trzecim planie albo sceną bazującą na długoletnim
budowaniu naszego przywiązania do konkretnych postaci (głównie przez Geoffa
Johnsa). Czy jednak tomowi numer 4 będącemu kulminacją głównego wątku — który
przewija się w tej serii od pierwszego tomu — udało się wyrwać z kosmicznego
sektora fabuł średnich i choć na chwilę zabrać nas w podróż do naprawdę
ciekawych obszarów przestrzeni kosmicznej?
Opisywany tom
zawiera w sobie dwie historie: tytułowy ROZŁAM oraz UPADEK BOGÓW. Pierwsza z
nich stanowi kulminację historii o zjednoczeniu dwóch korpusów – Sinestro i
Zielonych. Soranik dowiaduje się o sekrecie, który skrywał przed nią Kyle Rayner.
Równocześnie zaś na jaw wychodzi prawda o występku Tomara-Tu związanym z losem
Romata-Ru. Obie informacje wstrząsają kruchym sojuszem i doprowadzają do
otwartej wojny między latarnikami… Ledwo jednak wojenny kurz opadnie, a nasi
galaktyczni stróże prawa zostaną wmieszani w konflikt pomiędzy Nowymi Bogami a
tajemniczymi istotami stworzonymi uwolnienia potężnego Yuga Khana z Nth metalu.
Ktoś na chwilę umrze, Hal spotka się z duchem(?) swojego ojca, a czytelnik
ziewnie raz na stronę czy dwie.
Właśnie… lekturze
całego albumu towarzyszyło mi lekkie ziewanie. Pierwsza historia z zasady
powinna być interesująca. Oczywiście od samego zawarcia tego nietypowego
sojuszu można było się spodziewać jego rozpadu. Jednakże trochę mało czasu dano
nam na nacieszenie się nim i kolejnymi interakcjami pomiędzy dawnymi wrogami.
Wpływ na odczuwanie tego w ten sposób ma na pewno też to, że tytuł ten ukazuje
się u nas tylko w wydaniach zbiorczych. Dla czytelników zeszytówek całe to
małżeństwo z rozsądku trwało zdecydowanie dłużej. Rozpad sojuszu został zaś
ukazany w sposób niebudzący wielkich emocji. Oczywiście Zieloni Latarnicy
popełnili kilka błędów i odpowiedzialni za nie osobnicy powinni ponieść karę,
ale połączone korpusy pełniły ważną funkcję we wszechświecie. Zaprzepaszczenie
tego wszystkiego z przedstawionych powodów wydaje się trochę pójściem na zbyt
dużą łatwiznę ze strony scenarzystów (pragnących za wszelką cenę wrócić do
statusu quo).
Druga historia
zaś nie wnosi nic ciekawego do świata DC. Nie dowiadujemy się niczego nowego o
Nowych Bogach ani o tajemniczym metalu. Powraca wątek postać Yugo Khana
(przewijającego się w komiksach DC, co jakiś czas od 1990 roku), ale sama
fabuła jest dość odtwórcza (nie wprowadza nic, czego wcześniej byśmy już nie
wiedzieli, chociażby o Halu Jordanie), a jej finał mało klimatyczny.
Ostatecznie istoty, których nie mogli pokonać Nowi Bogowie, zostają pokonane
szybciej, niż Guy Gurdner jest wstanie wypić piwo.
Prace Rafa
Sandovala oraz Ethana Van Scivera mogą się oczywiście podobać. Natomiast dla
mnie dalej (4 tom z rządu) są synonimem rzemieślniczej roboty wykonanej pod
komiks superhero. Nie są złe, ale nie ma w nich żadnego polotu. Utrzymane są
zaś w aktualnie popularnej stylistyce komiksu amerykańskiego głównego nurtu,
zatracając przy tym większość śladów indywidualizmu obu autorów.
HAL JORDAN I
KORPUS ZIELONYCH LATARNI to idealny komiks superbohaterskiego środka. Niektóre
tomy czyta się przyjemnie. Inne zaś wyparowują z głowy po kilku minutach od
lektury. ROZŁAM plasuje się bliżej tej drugiej kategorii. Niby zmienia status
quo Latarników, ale większość detali ginie w naszej pamięci szybciej niż pamięć
o wczorajszym lunchu. To komiksowy fast food, który czyta się lekko, ale nikt
też za kilka lat emocjonować się nim nie będzie (wydane u nas do tej pory 4
tomy wywołały u mnie mniej emocji niż jeden zeszyt GREEN LANTERNA Granta
Morrisona).
Powyższe wydanie
zawiera materiał z komiksów HAL JORDAN AND THE GREEN LANTERN CORPS #22-29.
Omawiany komiks
znajdziecie w ofercie sklepu ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz