czwartek, 18 marca 2021

CATWOMAN: W BLASKU KSIĘŻYCA

Był już na DCManiaku tekst związany z MŁODZI TYTANI: RAVEN, czas zatem przyjrzeć się trochę bliżej drugiej lutowej nowości, skierowanej w zamyśle przede wszystkim do nastolatków. Ponieważ zdecydowanie nie zaliczam się do grupy docelowej, moje wrażenia z omawianego komiksu chcąc nie chcąc mogą się w pewnych punktach różnić od tego, co powiedzieć mogłyby o CATWOMAN: W BLASKU KSIĘŻYCA osoby znacznie później ode mnie urodzone. Kobieta-Kot to jednak jedna z moich ulubionych postaci z DC, a zatem nie mogłem sobie odpuścić sprawdzenia również tej, mniej wymagającej, stanowiącej zamkniętą całość, alternatywnej wersji początkowych perypetii Seliny.

Gotham to miasto pełne potworów. Niektóre przyjmują postać mordującego kolejne osoby tajemniczego Growlera, inne zaś zamieszkują pod jednym dachem ze swoimi ofiarami, uprzykrzając im życie każdego dnia. Przemoc domowa ze strony nowego partnera matki sprawia, że młoda dziewczyna postanawia uciec z tego okropnego miejsca. Selina decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce, zapomnieć o przeszłości i rozpocząć nowe, lepsze życie. Staje się bezdomną, okrada sklepy i poznaje grupę osób, które stają się rodziną, jakiej nigdy nie miała. Czy odważne decyzje podjęte przez Selinę okażą się trafione? Jaki udział w jej nowej przyszłości odegra Bruce Wayne?

Niby komiks o Catwoman, ale tak naprawdę tytuł ma na celu jedynie wygenerowanie większego zainteresowania oraz zysków. Jeśli nastawiacie się na komiks superbohaterski z zamaskowanymi pogromcami zła na pierwszym planie i ukazanie stopniowej przemiany Seliny w Kobietę-Kota, to nie mogliście się bardziej pomylić. Niby oczywista sprawa, ale niektórzy rzeczywiście oczekiwali jakiegoś alternatywnego originu tytułowej postaci. To jest opowieść nastawiona na podkreślenie i wypunktowanie kilku ważnych tematów/problemów, z którymi na co dzień zmaga się wielu nastolatków (pośrednio lub bezpośrednio), a umieszczenie słowa "Catwoman" w tytule, przeniesienie akcji do Gotham, czy gościnny udział Bruce'a to jedynie dodatki (Wayne wciśnięty totalnie na siłę), pozwalające osadzić całość w realiach DCU. Znęcanie się fizyczne i psychiczne nad dziećmi, wyobcowanie, znęcanie się nad zwierzętami, brak tolerancji wobec osób o innej orientacji, zastraszanie, samookaleczanie i ucieczka z domu - to część kwestii poruszanych przez twórców. I to cieszy, bo takie komiksy są potrzebne, o takich sprawach trzeba mówić głośno i je piętnować. Inna sprawa, że sposób, w jaki problemy te zostają przez główną bohaterkę rozwiązane, bardzo mocno mija się z tym, co spotkamy w normalnym życiu.

Pierwsze rozdziały stoją na wysokim poziomie, a czytelnik współczuje i zarazem kibicuje Selinie, żeby udało jej się wyrwać z tej tzw. rodziny, aby jej sytuacja się poprawiła. Akcja utrzymana jest w dosyć pesymistycznym tonie, niektóre sceny dosyć szokujące dla co bardziej wrażliwych osób (np. kwestia kotka) i czasem aż strach pomyśleć, ilu takich Dernellów może mieszkać również w naszej okolicy. Naprawdę nie ma się co dziwić, że dziewczyna zdecydowała się zamieszkać na ulicy, zamiast dać się dalej traktować jak popychadło, a z czasem pewnie również wylądować w jego łóżku. Niestety im dalej, tym zaczęło się z tego robić co raz większe science fiction, gdyż perypetie Seliny potoczyły się mało realnym i spotykanym torem. Zbyt łatwo jak na mój gust zostaje członkiem nastoletniego gangu i problem bezdomności, głodu czy biedy zostaje praktycznie rozwiązany. Wszystko układa się w jakiś dziwny, mało realny i trudny do łyknięcia przez odbiorcę ciąg wydarzeń. Spodziewałem się, że akcja potoczy się w bardziej logicznym i sensownym kierunku, że młodym ludziom łatwo się będzie utożsamić z postacią Seliny, a tak nie jest. Dziewczyna szybko wychodzi na prostą, a w dodatku zawsze może liczyć na czyjąś pomoc, w razie potrzeby alternatywą jest też zaniepokojony jej losem, znany i lubiany bogaty kolega. Ucieczka z domu ukazana zostaje jako zachęta oraz fajne, pełne przygód i spotkanych na swojej drodze ciekawych osób, pozbawione smutnych konsekwencji rozwiązanie. Zawsze jakoś wszystko się ułoży, wszak za rogiem już czekają tłumy chętnych, którzy się o takiego uciekiniera zatroszczą. Wyszło pięknie jak w jakiejś bajce, ale czy takie powinno być prawdziwe przesłanie tego komiksu?

Spore oczekiwania, jakiem miałem wobec tego komiksu uleciały jeszcze przed dobrnięciem do połowy. Wątek seryjnego zabójcy, jaki rozgrywał się gdzieś w tle, okazał się w sumie niepotrzebny, a scenarzystka totalnie go zepsuła głupim zakończeniem. Myracle zdecydowała się wprowadzić sporo postaci, ale niestety żadna z nich (no, może poza małą niemową) nie została wystarczająco rozwinięta, aby czytelnik się jej losami poważniej przejął. Kilka wątków zostało zainicjowanych, ale chyba żaden nie doczekał się adekwatnego i wyczekiwanego zakończenia. A jeśli już, to nastąpiło to nagle, po łebkach, na odwal, bez stosownego wytłumaczenia. Miałem przeczucie, jakby scenarzystka nie potrafiła zakończyć tej powieści graficznej i w pewnym momencie po prostu urwała fabułę zostawiając mnie z wieloma pytaniami, na które nie dostałem odpowiedzi.

Jak na komiks dla Young Adults/młodych dorosłych, jest w tej historii sporo wulgaryzmów, a przynajmniej w czytanej przeze mnie wersji oryginalnej. Egmont na szczęście zdecydował się w wielu miejscach zastąpić popularne słowa na F, czy też wymieniane z nazwy narządy płciowe, nieco łagodniejszymi synonimami, co uważam za dobrą decyzję.

Osoby częściej sięgające w oryginale po komiksy DC skierowane dla młodszych odbiorców nie są zaskoczone faktem, iż oprawa wizualna oparta jest na często oszczędnej, żeby nie powiedzieć bardzo skąpej palecie barw. W tym konkretnym przypadku dominuje wyblakły błękit, a oprócz niego pojawia się głównie biel oraz czerń. Nieliczne flashbacki są pozbawione niebieskiej barwy jeszcze bardziej wyblakłe. Ma to oczywiście swój specyficzny klimat i w moim przypadku łatwo się do takiej odmiany przyzwyczaiłem, która absolutnie nie przeszkadza. Szkice oraz tusz to dzieło Isaaca Goodharta, jednego z mniej znanych artystów, który nie ma w swoim dorobku jeszcze zbyt wielu komiksowych projektów. Od pierwszych plansz widać, że ilustracje przygotowane są dla mniej wymagających komiksomaniaków, którzy nie są aż tak wymagający, jeśli chodzi o poszczególne detale. Jego kreska jest dosyć prosta, czysta i chyba dla większości docelowych czytelników przyjemna w odbiorze. Goodharta spotkać można jeszcze w innych, późniejszych komiksach z linii Young Adults i DC Kids, a konkretnie w VICTOR AND NORA: A GOTHAM LOVE STORY oraz we FLASH FACTS. Jeśli ktoś lubi tego typu kreskę, to warstwa graficzna powinna spełnić wszelkie oczekiwania. Mi w każdym razie nie przeszkadzała w śledzeniu fabuły, wręcz przeciwnie.

Na przedniej i tylnej okładce, a także na ostatniej stronie podkreślane jest wyraźnie, iż Lauren Myracle to autorka licznych bestsellerów. Omawiany komiks jej autorstwa również do takowych się podobno zalicza, ale to nie znaczy wcale, że jakościowo jest to świetna i pozbawiona wad opowieść. CATWOMAN (a jak już to powinno być RACZEJ CATGIRL): W BLASKU KSIĘŻYCA to początkowo dobre, a później jedynie przeciętne czytadło, poruszające ważne problemy dotyczące nastolatków, ale niestety cierpiące na brak spójności, czy logiki, urywane i niedokończone wątki, zmarnowany potencjał tkwiący w poszczególnych bohaterach oraz zakończenie, którego w rzeczywistości brakuje. Szkoda, bo zapowiadało się świetnie, a wyszło jak wyszło i pozostał pewien niesmak. Z dwóch dostępnych na naszym rynku pozycji z egmontowej linii 13+, ta z Raven w roli głównej przypadła mi do gustu znacznie bardziej.

CATWOMAN: W BLASKU KSIĘŻYCA ukazało się w oryginale jako osobna powieść graficzna UNDER THE MOON: A CATWOMAN TALE.

Omawiany komiks możecie nabyć m.in. w sklepie Egmontu oraz na ATOMComics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz