niedziela, 2 października 2022

DC BOHATEROWIE I ZŁOCZYŃCY TOM 30 - LEX LUTHOR: CZARNY PIERŚCIEŃ TOM 2

Pierwsza część sagi poświęconej Lexowi Luthorowi na kartach ACTION COMICS ukazała się w tomie 19 kolekcji, a zatem trzeba było się sporo naczekać na dokończenie historii napisanej przez Paula Cornella. Taka kilkumiesięczna przerwa i oczekiwanie na dalszy ciąg ma jednak swoje plusy i minusy. Minusem jest to, że trzeba było jeszcze raz sięgnąć po album z numerem 19 i przypomnieć sobie chociaż pobieżnie wydarzenia z tego komiksu, bo przecież to naturalne, że część rzeczy mogła wylecieć z pamięci. Plusem z kolei to, że... można było ponownie sięgnąć po pierwszą odsłonę i odświeżyć pamięć odnośnie rozgrywających się tam wydarzeń, co przecież należy traktować w tym przypadku jako przyjemnie spędzony czas :) Sprawdźmy zatem, czy i tym razem towarzyszyć będą nam pozytywne wrażenia, jakie pozostawiła po sobie pierwsza połowa CZARNEGO PIERŚCIENIA.

Rozpoczynając lekturę tomu 30 spodziewamy się oczywiście kontynuacji wątku dotyczącego poszukiwania przez Lexa niezwykłej mocy. Nic bardziej mylnego, gdyż tak jak to było w oryginale, tak i tutaj umieszczony został dwuczęściowy przerywnik pochodzący z ACTION COMICS ANNUAL, cofający nas do przeszłości Luthora i rzucający nowe światło na jego wcześniejsze lata działalności. Nie powinno chyba nikogo dziwić, że Cornell postanowił wykorzystać sytuację i dodać coś od siebie do originu złoczyńcy, nawet jeśli pewne elementy wydają się mało wiarygodne.

Pierwsza historia zabiera Lexa aż na Apokalips, gdzie młody człowiek o wielkim ego i ponadprzeciętnym intelekcie odważa się stawić czoła samemu Darkseidowi. Gościnnie pojawia się też Pery White. Dziwna, ale jednocześnie bardzo przyjemna opowiastka, dobrze podkreślająca cechy charakteru Lexa. W drugiej, krótszej historii, Luthor pobiera lekcje u samego Ra's Al Ghula, a złamanie zasad kończy się dla niego w bardzo bolesny sposób. Tutaj też było trochę dziwnie, średnio pasujące klimatycznie do tej konkretnej postaci, ale jakoś całość nie wywarła na mnie większego wrażenia i jest to fragment do szybkiego zapomnienia. 

Główna opowieść przenosi nas ponownie do Luthora i towarzyszącej mu androidki Lois, która jak się z czasem okazuje ma do odegrania w całej intrydze nieco inną rolę, niż się na to zapowiadało. Ogólnie dokooptowanie robo-Lois do Lexa okazało się trafionym pomysłem i dostarczyło kilku fajnych scen. Lex kontynuuje swoją niezwykłą podróż w poszukiwaniu nieskończonej mocy, a na jego drodze ponownie pojawiają się gościnnie różne postacie z Uniwersum DC, jak Joker (bardzo fajnie poprowadzona rozmowa obu złoczyńców), Larfleeze, Mr. Mind, czy Brainiac. Chwilami, poprzez skakanie do różnych miejsc i osób może się wydawać, że to nie jest jednolita opowieść, tylko zlepek luźnych fragmentów, ale przynajmniej ja po przewróceniu ostatniej strony miałem poczucie, że te porozrzucane fragmenty stworzyły jednak finalnie jeden spójny obraz.

Konsekwentnie realizujący swój plan i dążący do założonego celu, Luthor przemienia wreszcie wszystkie sfery energii Czarnych Latarni i dzięki zawartym wcześniej sojuszom oraz odebranym ludzkim życiom, staje się kimś na kształt boga. I nawet, jeśli po drodze wydaje się, że był kontrolowany i nieświadomie wykonywał plany innych liczących się graczy, to finalnie udowodnił, ze to on tak naprawdę pociągał za sznurki i trzyma w ręku najmocniejszą kartę. Im bliżej końca, tym więcej efektownej wymiany ciosów, ale na szczęście starcie z Supermanem nie jest zdominowane przez bezmyślną młóckę. Kal-El pokazuje po raz kolejny, że najbardziej zależy mu na losie innych. Lex z kolei nie wykorzystuje otrzymanej szansy i zachowuje się tak, jak zachowywał się do tej pory. Dla niego najważniejszy jest przecież on sam, a nie cały wszechświat. 

Przez większą część (a może i do samego końca) lektura nie wymaga od odbiorcy sięgania po inne komiksy i uzupełniania swojej wiedzy odnośnie innych wydarzeń, jakie chwilę wcześniej rozgrywały się supermanowym zakątku DCU. Pewne pytania i wątpliwości mogą pojawić ewentualnie w ostatnim rozdziale, gdzie dla szerszego kontekstu warto wiedzieć, jakie problemy spotkały Człowieka ze Stali i skąd właśnie powrócił. Ale na całe szczęście i bez tego komiks powinien być zrozumiały dla okazjonalnego czytelnika.

Komiks czyta się stosunkowo szybko, a po jego zakończeniu pojawia się poczucie dobrze spożytkowanego czasu. Końcówka może niektórych rozczarować, ale dla mnie była od początku do przewidzenia. Pewne rzeczy nie mogą przecież ulec drastycznym i trwałym zmianom, odpowiednie status quo musi być zachowane, a najdziwniejsze nawet rozwiązania prędzej czy później "wyprostowane", przywracając w dużej mierze punkt startowy. Taka już od lat rzeczywistość panuje w świecie DC. 

Szata graficzna ponownie nie powoduje u odbiorcy opadnięcia szczęki z wrażenia, ale jednocześnie ani przez moment nie rozczarowuje. Najwięcej do powiedzenia ponownie ma Pete Woods, oferując czytelnikowi wyraźne, dokładne i stojące na równym poziomie rysunki. Taki uniwersalny styl, który nikogo szczególnie nie zachwyci, ale też raczej nie sprawi, że zyska nowych zagorzałych fanów. Brakuje w jego ilustracjach czegoś oryginalnego, przez co wybiłby się ponad tzw. artystyczną superbohaterską przeciętność. Swoją rękę do wizualnej strony albumu przyłożyło też kilku innych artystów, przez co trudno mówić o jakiejś spójności i jednolitości, co niektórym osobom może popsuć trochę odbiór historii. Największy mix artystyczny mamy w ostatnim rozdziale, ale mnie to akurat nie dziwi, gdyż wiąże się to z jubileuszowym 900-nym zeszytem serii ACTION COMICS, do którego zaproszono Merino, Jurgensa, Syafa, czy Moralesa. Inni, niż Pete Woods twórcy zilustrowali też annual, gdzie na uwagę zasługują zwłaszcza prace wykonane przez Marco Rudy'ego.

Jeszcze tradycyjnie słowo o dodatkach. Składają się na nie akurat dla mnie średnio ciekawy wstęp, krótkie rozważania Pete'a Woodsa na temat kwestii projektowania konkretnych postaci, czy scen, a także dłuższy, kilkustronicowy tekst autorstwa Nicka Jonesa. W tym ostatnim autor porusza ciekawą kwestię związaną ze zmianą wizerunku oraz zachowania Lexa Luthora na przestrzeni minionych dekad.

CZARNY PIERŚCIEŃ nie jest jakimś szczególnie wybitnym tworem, który na długie lata będzie się pamiętało, i do którego inni scenarzyści będą się odwoływali. To po prostu przyjemna, stanowiąca zamkniętą całość, kompletna i trzymająca w napięciu, dobra, a momentami nawet bardzo dobra historia, powstała na krótko przed nastaniem restartu w postaci New 52. Lex Luthor dostał od Paula Cornella swoje przysłowiowe pięć minut, aby zabłysnąć i ukazać czytelnikom, dlaczego jest jednym z najważniejszych i najciekawszych czarnych charakterów DCU. I okazję tę dobrze wykorzystał. Warto się z tą historią zapoznać i posiadać dwutomowe wydanie w kolekcji.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów ACTION COMICS vol. 1 #897 - 900 oraz ACTION COMICS ANNUAL #13.

Dawid Scheibe

---------------------

Tom 31 oznaczać będzie kolejne już w Polsce wydanie FLASHPOINT, czyli automatyczny pas z mojej strony. Historia ta była w przeszłości recenzowana na DCManiaku (klik, klik). Za to już tom 32 przyniesie ze sobą przygody Slade'a Wilsona autorstwa Marva Wolfmana z początku lat 90-tych, a tej okazji absolutnie przegapić nie zamierzam :)

1 komentarz:

  1. Dzięki za recenzję! Właśnie czytam,bo mam też tom1 i rzeczywiście szybko i przyjemnie to idzie;). Choć też jak dla mnie to spoko komiks i historia,ale bez szału większego.
    Flashpoint i Deathstroke to kolejno 31 i 32 tom chyba,jak dobrze kojarzę. Tego Deathstroke'a jestem ciekaw i czekam na recenzję! Pzdr!

    OdpowiedzUsuń