Brian Michael Bendis to jeden z najbardziej znanych współczesnych scenarzystów komiksowych. Przez wiele lat pracował on dla Marvela, gdzie był między innymi jednym z architektów świata Ultimate, jednak po około 18 latach pracy tamże ogłosił przejście do DC Comics. Pierwszym bohaterem nowego pracodawcy, którego dostał pod swoje skrzydła był sam Super-Man, jednak pisane przez Bendisa przygody Człowieka ze Stali... no, delikatnie mówiąc, nie zachwycały. Mimo to, dwa lata temu dostał on szansę tworzenia tytułu jeszcze bardziej prestiżowego - mowa oczywiście o LIDZE SPRAWIEDLIWYCH, której pierwszy tom będę niniejszym recenzował. Zapraszam.
Recenzja ta nie będzie jednak długa, bo poziom zbioru jest taki, że, cytując znanego pana Zbigniewa: "szkoda gadać, szkoda strzępić ryja". To po prostu najbardziej nudna, najbardziej typowa historia o Lidze, jaką można sobie wyobrazić, w której brak jest chociaż malutkiego elementu mającego odróżnić ją od dziesiątek innych, które już widzieliśmy. Ot, pewnego pięknego dnia w naszym świecie - najpierw w Kahndaq, później na Themiscyrze - z portalu wyłazi sporych rozmiarów humanoid (którego design jest tak niekreatywny, że Rogol Zaar to przy nim majstersztyk), który tłucze się z naszymi herosami, ale zaczynając przegrywać, ucieka. Superman, Batman i spółka postanawiają mu uniemożliwić przyszłe teleportacje i zamknąć tę możliwość od jego strony - a tak się składa, że ma on tę samą sygnaturę energetyczną, co niejaka Naomi McDuffie. Nuuuda.
Jednak mimo to, że scenariusz potocznie mówiąc nie dostarcza, nie jest tak, że komiks ma same wady. Po pierwsze i najważniejsze: jest krótki, bo zbiór ten zawiera zaledwie pięć zeszytów, nie pochłonął więc zbyt wiele mojego cennego czasu. Po drugie, same postacie nie są rozpisane tak kiepsko jak fabuła i nawet można je tutaj polubić - zwłaszcza tych z drugiego szeregu, jak Green Arrowa, Black Canary czy Hawkgirl. Poza tym, dodanie do składu Ligii Black Adama może w przyszłości skutkować interesującymi rozwiązaniami; swoją drogą ciekawe, czy po premierze pierwszych numerów z tomu ludzie zaczęli shipować Supermana z Teth-Adamem, bo rzucają sobie tutaj takie długie spojrzenia, że aż szkoda tego nie wykorzystać. (Drugim dodatkiem do grupy jest Hippolita - ale tu widać, że to po prostu budżetowa Wonder Woman, która przebywa teraz na krańcu czasu czy coś - a trzecim Naomi, którą DC wydaje się mocno promować - i w sumie dobrze, że starają się dodać do świata kogoś nowego zamiast zmieniać już istniejącego.) Po trzecie, bardzo podobały mi się rysunki (zwłaszcza te przedstawiające Black Canary :redface:) i kolory, muszę więc pochwalić zarówno Davida Marqueza, jak i Tamrę Bonvillain i Ivana Plascencię.
Te parę zalet nie zmieniło jednak mojej opinii o komiksie, który uważam za boleśnie typowy, a przez to nudny. Po raz kolejny dziwi mnie podejście DC Comics do LIGII SPRAWIEDLIWOŚCI, jest to bowiem jedna ze zdecydowanie najważniejszych superbohaterskich drużyn w historii, a wydawnictwo raz po raz pozwala, by jej przygody pisane były na kolanie. Może nastepne tomy Bendisa będą lepsze, sam jednak niezbyt bym na to liczył.
Opisywany zbiór zawiera materiały pierwotnie opublikowane w zeszytach JUSTICE LEAGUE #59-63.
Ten i inne komiksy z linii UNIWERSUM DC możecie kupić w sklepie wydawcy lub na ATOM Comics.pl.
Tragicznie napisana recenzja
OdpowiedzUsuńWiem, że odpowiadam po niemal roku, ale nie widziałem wcześniej.
UsuńCo Ci się nie podobało w recenzji? Styl? Słownictwo? Ocena?
Jestem chętny na konstruktywną krytykę. Na razie jej tu nie ma.