W maju 2023 roku wystartowała nowa seria ongoing z Green Lanternem w tytule, za którą w ramach inicjatywy Dawn of DC odpowiada od początku duet Jeremy Adams (scenariusz) oraz hiszpański artysta znany pod pseudonimem Xermanico. I jest to zestaw twórców, jaki daje nadzieję na co najmniej solidnej jakości serię, po którą warto będzie sięgnąć. Zwłaszcza, że Adams jest tutaj świeżo po zakończonej przygodzie z serią THE FLASH, którą wyniósł na wyższy poziom i oczekuję, że również z Halem Jordanem uda mu się osiągnąć podobnych rozmiarów sukces. Z okazji premiery pierwszego wydania zbiorczego czas sprawdzić, czy rzeczywiście - jak wskazują na to wszystkie znaki na niebie i ziemi - jest to tytuł godny uwagi.
Strażnicy Wszechświata zniknęli, a pod ich nieobecność Korpusem Zielonych Latarni zarządza Organizacja Zjednoczonych Planet. Ta ostatnia obejmuje niespodziewanie sektor 2814 kwarantanną, w tym oczywiście planetę Ziemia, uznając ją za główne źródło wielu problemów i kryzysów we wszechświecie. Nikt nie może się tam dostać oraz nikt nie może tej strefy opuścić. Wszyscy ziemscy Latarnicy zostali przydzieleni do innych miejsc i zadań. Po dramatycznych wydarzeniach, jakie zaszły później na planecie Korugar, Hal Jordan decyduje się wrócić na Ziemię i zacząć wszystko od nowa, prowadząc normalne życie. Bez Korpusu, bez pierścienia, bez mocy. Pech chciał, że w tym samym miejscu utknął również jego największy wróg - Sinestro.
Jordan powraca w naprawdę dobrym stylu, a wszystko na kartach ośmiu napakowanych po brzegi akcją, z domieszką pewnych przyziemnych problemów, numerów. Nie trzeba znać innych wcześniejszych serii ze świata GL, aby wejść w nakreślony tutaj świat. Jest to świeże otwarcie dla głównego bohatera, który przywrócony zostaje do swoich korzeni, aby dać się lepiej poznać nowym czytelnikom. Hal zostaje przez Adamsa uziemiony, a wszystko jakby trochę znajome, wracamy do dawnego punktu wyjścia, nawet kostium noszony przez Jordana przypomina ten sprzed kilku dekad. I ta dziecięca niemal, czysta radość, kiedy znów może sobie polatać, pomagać innym oraz tworzyć z pomocą pierścienia nowe konstrukty.
Nasz bohater zwalnia i ma czas na przemyślenia odnośnie własnego losu, tego co niedawno zaszło oraz tego, co powinien teraz zrobić. Zamiast latać razem z innymi członkami Korpusu po kosmosie i przeżywać niezwykłe przygody, próbuje wieść normalne życie jako pilot, oczywiście kręcąc się w pobliżu swojej ukochanej Carrol Ferris. Który to już raz, kiedy próbuje naprawić ich skomplikowaną relację, pełną wzlotów i upadków niczym w telewizyjnej telenoweli? W tym wypadku nie oszuka się przeznaczenia. Jordan ze względu na swoją naturę prędzej czy później musi nabroić, zmarnować daną mu szansę, ale jednocześnie kto jak nie on znajdzie wreszcie jakiś szalony sposób, aby odzyskać moce i postawić na swoim. Podkreślone i uwydatnione zostają w pigułce zarówno pozytywne, jak i negatywne cechy charakteru Hala. Scenarzysta z jednej strony wrzuca nas w znane dobrze realia, co ma swój urok, ale z drugiej zdajemy sobie sprawę, że to wszystko chwilowe, bo prędzej czy później wszystko musi wrócić do znanego nam dobrze status quo i Hal znów będzie walczył u boku Korpusu.
Skoro do jednego worka wrzucono Jordana i Sinestro, to kwestią czasu pozostawało, kiedy dojdzie do kolejnego starcia pomiędzy tą dwójką. Następuje to w finale pierwszego tomu, na zakończenie inauguracyjnego story arcu, a całość cieszy oko gdyż odbywa się w sposób niezwykle widowiskowy. Sinestro jest zdeterminowany, aby wydostać się z dziury o nazwie Ziemia i gotowy poważnie narozrabiać, żeby osiągnąć cel. Pojawia się też w trakcie zaskakujący, oryginalny kolorystyczny twist, który jeszcze bardziej podsyca zainteresowanie dalszymi losami Thaala.
Sporo pojawia się niewiadomych/pytań odnośnie sytuacji Korpusu, prawdziwych przyczyn kontrowersyjnej decyzji Organizacji Zjednoczonych Planet, wydarzeń na Korugar, nowego pierścienia, czy też problemów dotyczących spektrum emocji. Scenarzysta zamierza powoli odkrywać karty i utrzymywać tym samym zainteresowanie czytelnika, aż z czasem wszystko ułoży się w jedną logiczną całość. Podoba mi się taki sposób kreślenia fabuły, chwilowe wyhamowanie, stopniowe budowanie napięcia i sygnalizowanie, że to cisza przed burzą, jaka już za chwilę zapewne rozpęta się w przestrzeni kosmicznej z udziałem wielu graczy.
Gościnnie pojawia się Flash (Barry Allen), co okazuje się idealną okazją, aby nawiązać do łączącej obu bohaterów od wielu przyjaźni i zaserwować warte przeczytania dialogi z ich udziałem. Zarówno wymienić się życiowymi doświadczeniami, jak również poplotkować. Zarówno tutaj, jak i w paru innych miejscach Adams przemyca trochę humorystycznych momentów, aby przełamać trochę poważną i pełną przemyśleń nad życiem atmosferę. I to się jak najbardziej udaje.
Główna historia zostaje przedzielona poprzez event KNIGHT TERRORS, gdzie za sprawą Insomni ludzie zapadają w sen i mierzą się ze swoimi największymi koszmarami. Również superbohaterowie. Hal także wystawiony zostaje na próbę i trafia na pogrzeb własnego ojca, spotyka Abina Sura, czy Parallaxa. Szybko jednak odkrywa, że ktoś nim manipuluje i to on sam staje się koszmarem dla tego, kto próbował go przestraszyć. Tie-iny są oczywiście bardzo widowiskowe, pozwalają ponownie odtworzyć kultowe sceny i stanowią pewną miłą odskocznię, ale jak w przypadku większości pozostałych mini serii powiązanych z KT, również ta z udziałem Green Lanterna, czy też back-up poświęcony Sinestro, praktycznie nic nie wnosi.
Xermanico już przy kilku wcześniejszych projektach zdążył udowodnić, że zasługuje na coś więcej, niż pełnienie funkcji zastępcy/pomocnika dla innych rysowników. Facet ten słusznie otrzymuje od DC kolejne szanse, gdyż jest wręcz stworzony do ilustrowania przygód różnych superbohaterów oraz superzłoczyńców. Jego kreska jest z gatunku tych uniwersalnych, dzięki czemu trafia w gusta niemal każdego odbiorcy. Ilustracje spełniają swoją rolę zapewniając jednolitą, przejrzystą i ogólnie przyjemną do śledzenia szatę graficzną. Xermanico zachwyca i daje z siebie najwięcej w scenach napakowanych rozbłyskami, kolorowymi wybuchami, czy pojedynkami, których w komiksie z udziałem Jordana nie może przecież zabraknąć. Najwięcej frajdy miał zapewne z tworzenia zeszytu szóstego. Naprawdę dobry wybór rysownika. Gościnnie pojawiają się znany większości i sprawdzony w boju (również jeśli chodzi o ilustrowanie perypetii Latarników) Eduardo Pansica oraz mało znany Mario Foccillo. Obaj pokazują swoje umiejętności w rozdziałach stanowiących część eventu KNIGHT TERRORS. Pansica jak zwykle daje radę, natomiast Foccillo jakoś mnie do siebie nie przekonał.
GREEN LANTERN VOL. 1 to udany zbiór zapewniający solidną porcję prostych, przyjemnych i oczekiwanych w takim tytule wrażeń. Twórcy mieszają tutaj znane i oklepane elementy z nowymi pomysłami, a wszystko podane jest w taki sposób, że łatwo się wciągnąć i aż chce się poznać odpowiedzi na postawione przez scenarzystę liczne pytania. Po szalonych, absurdalnych, dziwacznych i zagmatwanych kosmicznych przygodach autorstwa Granta Morrisona, a także po słabych jakościowo wyczynach zafiksowanego na punkcie uczynienia z Johna Stewarta boskiej istoty Geoffreya Thorne'a, wreszcie dostajemy serię z latarniowego zakątka DCU, na jaką od kilku ładnych lat czekaliśmy. Stanowiącą całkiem dobry punkt startowy dla nowego czytelnika, jak również powodującą uśmiech na twarz osób mocno w temacie siedzących. Ja jestem zadowolony i polecam, bo dalej jest jeszcze lepiej.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów GREEN LANTERN #1 - 6 oraz KNIGHT TERRORS: GREEN LANTERN #1 - 2.
Omawiany pierwszy tom nowej serii Adamsa i Xermanico, w dwóch wersjach okładkowych, znajdziecie w ofercie sklepu ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz