Od czasu zakończenia pisania przez Scotta Snydera serii BATMAN, nie miała ona łatwego życia. W erze DC Odrodzenie tomy pisane przez Toma Kinga były jak jazda kolejką górską — raz w górę, kiedy wątki fabularne zapierały dech, zwłaszcza przed antycypowanym ślubem z Catwoman, a innym razem spektakularny spadek, który zostawiał czytelników rozczarowanych. Po zakończeniu historii Kinga nie byłem przekonany do kolejnego scenarzysty, a kiedy James Tynion przejął stery, czekałem na kogoś innego. W końcu doczekałem się na Chipa Zdarsky’ego, scenarzystę znanego z rewelacyjnego SPIDER-MAN: HISTORIA ŻYCIA oraz niedawno ukończonego DAREDEVILA. Wydawał się wręcz idealnym wyborem dla świata i uniwersum związanego z Batmanem. Mając w pamięci jego wcześniejsze osiągnięcia z dużymi oczekiwaniami czekałem na stworzone przez niego historie z Mrocznym Rycerzem. Po przeczytaniu BATMAN: FAILSAFE czułem się jednak rozczarowany, zawiedziony, szczególnie patrząc właśnie pod kątem wcześniejszych osiągnięć tego autora.
Zacznijmy od plusów, bo mimo negatywnej myśli na końcu wstępu, ten komiks nie jest fatalny, ale niestety nie dorównuje poziomem pozostałym komiksom Zdarsky’ego. Jednym z jego warsztatowych atutów jest lekkość dialogów, które zawsze były dla niego charakterystyczne. W FAILSAFE też to mamy. Postacie nie przemawiają długimi monologami wypełnionymi obcymi słowami, ale są przedstawione w prosty sposób, co sprzyja szybkiemu tempu czytania. Możemy być zaskoczeni, jak sprawnie lektura komiksu się toczy.
Dodatkowo warto zauważyć zmianę, która przyciągnęła moją uwagę, a mianowicie stałe wprowadzenie (mam taką nadzieję, że na stałe) Robina/Tima Drake’a do serii. Jego obecność jako przeciwwagi dla Batmana zmienia dotychczasowe relacje z mentorem na rodzicielskie. To subtelne podejście do pokazania, że Batman nie jest samotnikiem, co szczególnie potrzebne było po seriach Kinga i Snydera, gdzie aspekt samotności oraz cierpienia postaci był centralny. Zdarsky umiejętnie prezentuje siłę Batmana poprzez jego rodzinę, a momenty, gdy Bruce staje się ojcem dla Tima, dodają do postaci nowych, dojrzałych wymiarów. Przeciwwagą do dojrzałego Bruce’a jest powrót jego alternatywnej osobowości znanej jako Batmana Zur-En-Arhh. Jest on bardziej brutalny, agresywny i nieprzewidywalny, Zdarsky świetnie oddaje, jak Batman mógłby się zachowywać bez swojej rodziny i przyjaciół. Pomysł na reintegrację tej postaci zyskał moje uznanie.
Jeśli chodzi o moją największą pretensję do Zdarsky’ego, to dotyczy ona motywu wątku fabularnego w tym tomie, czyli tytułowego wroga - Failsafe’a. Powód jego pojawienia się wynika z kontynuacji aspektu Batmana jako wiecznie kontrolującego sytuację, genialnego stratega, którego plany mają... zapasowe plany. Chodzi o to, że jeden z wrogów, poprzez swoje samobójstwo zaplanowane tak, aby wskazywało, że Batman jest mordercą, uruchamia androida Failsafe’a, który był zapasowym planem Batmana. Konkretnie chodzi o wspomnianego Batmana Zur-En-Arhh, mającego na celu unieszkodliwienie Bruce’a na wypadek jego potencjalnej transformacji. Bardzo nie podoba mi się ten motyw, który od momentu JLA: WIEŻA BABEL jest często nadużywany, stając się wyświechtany i dla wielu scenarzystów łatwym sposobem na załatanie fabularnej dziury, do której dopuścili się wcześniej.
Szczerze mówiąc, bardziej podobały mi się teorie niektórych fanów, że Bat-rodzina istnieje po to, aby w razie potrzeby, gdyby Batman stał się złym lub złamał własne zasady, mogli się nim zająć. Nie spodziewałem się od Chipa Zdarsky’ego takiego rozwiązania fabularnego. Ta fabuła wydaje się bardziej odpowiednia dla tzw. scenarzystów-rzemieślników, niż dla twórcy jego kalibru. Dodatkowo mam zastrzeżenia do faktu, że rzadko wykorzystano motyw, iż Batman nie jest już bogaty. Choć raz wspomina się o tym, gdy musi wejść na bankiet dla bogatych ludzi, wolałbym, aby zamiast tego Batman napotykał trudności i musiał stać się kelnerem lub szoferem. Byłoby interesujące zobaczyć, że Batman to nie tylko drogie gadżety, ale także umiejętność zarabiania. Niestety tego tutaj nie ma.
Rysunki wykonane na potrzeby tomu BATMAN: FAILSAFE przez artystów doskonale komponują się z tonem i historią. Są przepełnione akcją, ale układ jest przejrzysty i czytelny. Tła mają niewiele detali, ale w gąszczu walk nie zwracamy na nie uwagi. Szczególnie dobrze narysowane są ekspresje twarzy postaci – doskonale widzimy, jak Batmanowi jest ciężko, gdy jest ranny, albo jak biegnie wprost na wroga. Moim zdaniem nawet jeden kadr z tekstem może przejść do historii jako kwintesencja zmiany priorytetów życiowych Bruce’a.
BATMAN: FAILSAFE to nie do końca to, czego oczekiwałem po przygodach Mrocznego Rycerza od Chipa Zdarsky’ego, ale relacje z Robinem (Timem Drakem) mogą się wielu podobać. Nawet wątek główny, czyli walki z androidem Failsafe'em jako podkreślenia toksyczności kontrolowania, może zyskać fanów w Polsce. Niestety ja oczekiwałem czegoś innego, ale mimo to z ręką na sercu mogę powiedzieć, że warto to przeczytać. Nawet dla nowych czytelników może to być dobry start, pomijając kilka wątków, jak Bruce bez fortuny, ale to nie jest zbyt odczuwalne.
Egzemplarz recenzencki otrzymany od Egmontu, który nie miał wpływu na treść powyższego tekstu. Komiks możecie kupić w internetowym sklepie Egmontu, lub np. w ATOM Comics.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BATMAN v3 #125 - 130.
Autor recenzji: Maciej Matusz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz