wtorek, 4 maja 2021

BATMAN: KLĄTWA BIAŁEGO RYCERZA

Jeśli pamiętacie moją recenzję komiksu BATMAN: BIAŁY RYCERZ, to być może jesteście świadomi tego, że nie dołączyłem do chóralnego śpiewu pochwał wobec pozycji wymyślonej przez Seana Murphy’ego. Uznałem ten komiks za taki w sumie ok, ale nic ponadto. Mocarnie narysowany, tak sobie napisany. Po kontynuację miałem w zasadzie nie sięgać, ale jednak to zrobiłem, bo mam słabość do postaci Azraela, a w KLĄTWIE BIAŁEGO RYCERZA wszystko wskazywało na to, że dostanę go w takiej wersji, jaką najbardziej lubię – nie do końca zrównoważonego, lecz przekonanego o słuszności swoich ruchów antybohatera. W gruncie rzeczy to dokładnie dostałem, ale oprócz tego jest to dla mnie powtórka z rozrywki i jeśli Egmont zdecyduje się na wydanie tomu o Harley Quinn z uniwersum Białego Rycerza, to przysięgam, że go nie dotknę. W dalszej części tekstu napiszę pokrótce dlaczego tak uważam, aczkolwiek jestem więcej niż pewien, że żadnego Batmanożercę nie przekonam do tego, by po komiks nie sięgał.

Jacka Napiera już nie ma, a jego miejsce ponownie zajął Joker. Jednakże dziedzictwo tego pierwszego jest nadal żywe, co tylko udowadnia, iż ścieżka działań Mrocznego Rycerza nie do końca jest słuszna  Bruce Wayne doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego planuje ujawnić swoją tożsamość światu oraz zmienić oblicze Gotham jako on, a nie zamaskowany mściciel. Jednakże Joker ma w zanadrzu jeszcze jeden plan, który może ujawnić bardzo niepokojące fakty z historii rodziny Wayne’ów. Starcie z Azraelem może przynieść Batmanowi oraz jego bliskim nie tylko liczne rany fizyczne, ale również i psychiczne. Co w sumie brzmi jak fabuła większości komiksów z Gackiem w ostatnich latach, ale cicho tam.

Sean Murphy świetnym rysownikiem jest i to dla mnie nie podlega żadnym negocjacjom. Każdorazowo jednak mam obawy, gdy uznany artysta zaczyna przejawiać scenopisarskie zamiłowania, gdyż wszyscy znamy wiele przypadków, w których szybko wyszło na jaw, iż nie każdy rysownik musi być z miejsca równie sprawnym scenarzystą. Przypomnijmy sobie chociażby eksperymenty Francisa Manapula przy serii THE FLASH czy też Briana Hitcha podczas swojego runu w LIDZE SPRAWIEDLIWOŚCI. Murphy na szczęście nie przejawił ambicji trzęsienia posadami głównego uniwersum DC, tylko wynegocjował, by dano mu stworzyć swój własny elseworld. Dla mnie spoko opcja, bo automatycznie zakłada to nieco większą swobodę, a dzięki temu mogą się narodzić bardzo ciekawe pomysły. No i w końcu przyszedł czas wydania miniserii BATMAN: BIAŁY RYCERZ, która w moich oczach obfitowała w ciekawe idee, na które jednak Murphy’emu zabrakło umiejętności, by posklejać to w naprawdę dobry oraz sprawnie napisany komiks. Tytuł ten był na pewno przepiękny pod kątem graficznym, ale fabularnie zwyczajnie w wielu miejscach wyraźnie nie domagał, a całość, chociaż miała między innymi fajne odniesienia do kultowego BATMAN TAS, była dla mnie posklejana na słowo honoru. I nie tylko ja to zauważyłem, tylko co z tego? Batman na okładce, Batman w tytule, czyli z miejsca mamy +5 do statystyki sprzedaży.


Przejdźmy jednak do komiksu BATMAN: KLĄTWA BIAŁEGO RYCERZA. Jak już wspomniałem, nie miałem zamiaru po niego sięgać, dopóki nie połapałem się, iż Murphy sięgnął w nim po Azraela. No cóż, mam słabość do tej postaci. I cóż mogę powiedzieć? Dla mnie jest to nieco dłuższa i bardziej nudna powtórka z poprzedniej odsłony. Jak dla mnie Murphy jasno tu pokazuje, że przy pracy nad scenariuszem jak najpierw wypisał sobie sceny, które koniecznie chciałby zaprezentować czytelnikom (walki piratów, Alfred z szabelką, wysadzenie w powietrze pewnego znanego budynku, pojazdy, duuuuużo pojazdów), a dopiero potem zaczął się zastanawiać nad tym, jak tu je ułożyć w miarę sensowną całość. No i sorry, dla mnie nie dał rady, bo cała historia jest tu naciągnięta co guma w gaciach narzuconych na tyłek słonia. W końcu gdzie można odkryć największą tajemnicę miasta Gotham, jeśli nie w formie napisanej kilkaset lat wcześniej (przy użyciu krwi) wiadomości w podziemiach azylu Arkham? Jak ogarnąć środki do realizacji swojego planu, jeśli nie dzięki tajemniczym elitom Gotham, których Batman przez kilkanaście lat potrafił jakimś cudem nie dostrzec? I wiele, wiele więcej. No ale hej – strzelają, machają szabelkami, biją się, pościgi są, wybuchy są, zgony znanych postaci też, ładnie narysowane, więc kto by się tam przejmował fabułą? Nie no, przepraszam wszystkim Batmanofili, lecz ja po prostu nie kupuję cukierków których nie lubię tylko dlatego, bo mają ładne opakowanie. Bycie komiksowym elseworldem nie oznacza automatycznie, iż można w scenariuszu przepchnąć absolutnie wszystko. Chociaż z drugiej strony, patrząc na niezwykle ciepłe opinie o BIAŁYM RYCERZU, chyba jestem w totalnej opozycji, czy jak to tam się dzisiaj mówi. Zawieszenie niewiary w przypadku tego komiksu po prostu nie działa w moim przypadku. Ten komiks jawi mi się jako grupka posklejanych, naprawdę niegłupich pomysłów, które po prostu nie działają jako całość.

Azrael był, bo był i w sumie dobrze, że był ;) Akurat co do jego kreacji przyczepić się nie mogę. Jak najbardziej przypominał tego starego, dobrego, świrniętego i srogo zaślepionego naukami zakonu św. Dumana Jean-Paula. Wyglądał też mocarnie, a okładka drugiego rozdziału tego komiksu od jakiegoś czasu wisi mi jako tapeta na telefonie.

Skoro już o rysunkach mowa. Tutaj to wspomniane wcześniej opakowanie cukierka jest wyśmienite, bo warstwa graficzna w wykonaniu Murphy’ego to klasa sama w sobie. Mało który artysta na rynku w USA dysponuje takim dynamitem w łapie, którym totalnie lubi się chwalić. I ewidentnie ma też swoje ulubione sekwencje, więc absolutnie mnie nie zdziwiło, iż dostaliśmy w komiksie tym przegląd różnych wersji Batmobili, gdyż Murphy raz za razem udowadniał we wcześniejszych swoich dziełach, iż rysować pojazdy uwielbia, a im dziwniejsze, tym nawet lepiej. Największa dla mnie zaleta komiksu BATMAN: KLĄTWA BIAŁEGO RYCERZA to fakt, że znakomicie się go ogląda, a dodatkowo Murphy powrzucał tu i ówdzie masę rysunkowych easter-eggów.

Gdzieś tam na horyzoncie tli się komiks z Harley Quinn z uniwersum Białego Rycerza. Ilustrował go Matteo Scalera, więc kolejny mocny zawodnik, ale biorąc pod uwagę to, jak nie przypadły mi do gustu obie części głównej linii fabularnej tego elseworlda, a z postaci Harley Murphy w moich oczach zrobił absolutnie fatalną postać (niestety, musiałbym tu sporo spoilerować, by rozwinąć tę mysl), to ja z tego pociągu jednak wysiadam. Ale Wy się bawcie dobrze.

Krzysztof Tymczyński

BATMAN: KLĄTWA BIAŁEGO RYCERZA zawiera zeszyty #1-8 miniserii BATMAN: CURSE OF THE WHITE KNIGHT oraz one-shot BATMAN: WHITE KNIGHT PRESENTS - VON FREEZE.

Wcześniejsza i znacznie bardziej pozytywna recenzja autorstwa Dawida do przeczytania TUTAJ.

BATMAN: KLĄTWA BIAŁEGO RYCERZA do kupienia między innymi w sklepach Egmontu oraz ATOM Comics. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz