Postawmy sprawę jasno: to nie będzie pozytywna recenzja. W ostatnich latach podobnie dłużył mi się tylko BATMAN Toma Kinga i AMAZING SPIDER-MAN Nicka Spencera. Sam jestem zaskoczony, bo oryginalny METAL (o czym pisałem w recenzjach polskiej edycji) podobał mi się w swym rdzeniu, tj, głównej mini serii, a wszelkie moje utyskiwania tyczyły się tie-inów. DEATH METAL czytałem na bieżąco - gdy wychodził w USA - z ogromnym niesmakiem, co było zwrotem o 180 stopni w stosunku do tego jak podobał mi się pierwszy METAL. W przypadku tego sequela moje wszelkie zarzuty skierowane są jednak wobec serii wiodącej, a czytelnicze męki umilały mi zaskakująco udane tie-iny.
DEATH METAL był ostatni dużym eventem Scotta Snydera, angażującym całe uniwersum i niestety ów łabędzi śpiew nie wybrzmiał w moim odczuciu tak, jak powinien. Pomost pomiędzy metalowymi eventami stanowił run Snydera w LIDZE SPRAWIEDLIWOŚCI, który bardzo mi się podobał. Nie brakowało w nim konceptów na skalę przewyższającą znane nam multiwersum, przeskakiwania rekina i humoru, jedynym „ale” był urwany finał, który prowadził do dalszej części „sagi Metal”. Tym samym odpowiedź na ewentualne pytanie, czy można ot tak sięgnąć po DEATH METAL nasuwa się sama. Z resztą już na początku dostajemy genezę multiwersum w pigułce i nawiązania do FLASH FORWARD oraz ZEGARU ZAGŁADY.
Egmont w rodzimym wydaniu bazuje na edycji francuskiej i właśnie dlatego mamy zeszyty głównej mini serii poprzeplatane tie-inami by zachować chronologię wydarzeń, a komiks ma w tytule słowo „BATMAN”, a nie „MROCZNE NOCE” (w oryginale eventy nazywają się DARK NIGHTS: METAL i DARK NIGHTS: DEATH METAL). O ile jeszcze w pierwszym evencie ma to sens, to w drugim jest by zachować ciągłość nazewnictwa – kasus SZKLANEJ PUŁAPKI 😉. Batman wcale nie jest centralnym herosem DEATH METAL, jest nim – według Snydera oraz wydarzeń w fabule – Wonder Woman. No chyba, że pokusimy się o nadinterpretację,bo pewien Batman odgrywa tu kluczową rolę. Chodzi o wielkiego złego, jakim jest Batman, który się śmieje, którego moce zostają podniesione do potęgi n-tej. Ciekawie, choć niestety krótko zarysowane zostaje odmienne podejście Wondie i Batsa do próby rozwiązania przegranej sytuacji, w jakiej się znaleźli. On chce walczyć strategicznie, serią małych zwycięstw, ona od dziecka szkolona na wojowniczkę widzi tylko jedną drogę: wojnę.
Właściwie to podkręcone jest tu wszystko. Jak na wybuchowy sequel przystawało, wszystkiego jest więcej i mocniej. Niestety w tym konkretnym przypadku głowa od tego boli. Wspomniane już przeskakiwanie rekina w LIDZE SPRAWIEDLIWOŚCI było fajne, nawet jeśli głupkowate. Można odnieść wrażenie, że w DEATH METAL Snyder przyczepił rekinowi plecak odrzutowy i zasłonił oczy. Nie wiem co tu się stało… Skoro ten anty-kryzys miał być końcem tego typu projektów w jego karierze, to może postanowił wrzucić tu wszystko, co wpadło mu do głowy, łącznie z odrzutami z pierwszego METALU. A może po sukcesie pierwszej części edytorzy dali mu kompletnie wolną rękę. Czego tu nie ma: Harley Quinn jadąca na wielkiej zmutowanej hienie, B. Rex (świadomość Batmana w robo-dinozaurze), Batman, który dosłownie stał się miastem, piła prawdy Wonder Woman. Te absurdalne motywy mogłyby dobrze wypaść, ale w natłoku wszystkiego i przekręceniu pokrętła szaleństwa na czerwony obszar powodowało to u mnie jedynie pełne politowania kręcenie głową.
W stosunkowo cienkim pierwszym (z czterech) tomów dostajemy początek mini serii oraz zbiór krótszych historyjek: 6 genez Mrocznych Batmanów oraz 5 opowiastek uzupełniających dziurę pomiędzy finałem LIGI a początkiem DEATH METAL.
Żeby nie było, że tylko narzekam, to teraz kilka plusów. Przede wszystkim rysunkowo jest naprawdę dobrze. Greg Capullo nie zawodzi, a w tie-inach udzielają się takie znakomitości jak Riley Rossmo i Francesco Francavilla. I właśnie jak już jesteśmy przy tie-inach, to są one nad wyraz udane. Pełno tu najbardziej pokręconych pomysłów, ale chaos jest trzymany na smyczy i mamy miejsce na oddech. Najciekawszą postacią w pierwszym woluminie nie jest ani protagonistka ani antagonista, a nowa postać: Król Robin. Powiedzieć o nim, że jest creepy to mało i nie chcę niczego spoilerować, żeby nie ograbić Was z nielicznych jaśniejszych elementów DM. Jest też jeszcze galeria okładek, a te czy standardowe, czy alternatywne wyglądają super, każda jedna.
Słowem podsumowania, jeśli macie dotychczasowe części „sagi Metal”, to i tak sięgniecie po DEATH METAL by poznać domknięcie tej większej niż życie historii. Jeśli jednak jakimś cudem ominął Was ten cały szał, to może - o ile nie cierpicie na bycie komplecistą - zatrzymajcie się na pierwszym METALU
Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w amerykańskich zeszytach: „Dark Nights: Death Metal” #1–3, „Dark Nights: Death Metal – Legends Of The Dark Knights” #1, „Dark Nights: Death Metal Guidebook” #1.
Komiks do kupienia w sklepie Egmontu i ATOM Comics.
Damian "Damex" Maksymowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz