Od czasu mojej recenzji ósmego tomu AMERYKAŃSKIEGO WAMPIRA minęło ponad 6 lat. Od tamtego czasu wiele się zmieniło na polskim i amerykańskim rynku komiksowym. Czy finał pierwszej autorskiej serii komiksowej scenarzysty Scotta Snydera (oryginalnie wydany w 2021 roku) wart był takiego czasu oczekiwania? Czy seria, która przyniosła mu pierwszego Eisnera zakończyła się z przytupem? No… raczej nie.
Stany. Rok 1976.
Skinner Sweet – były Amerykański Wampir korzysta ze śmiertelnego życia (dość
hulaszczo i nieodpowiedzialnie jak na niego przystało). Ameryka znowu się
zmieniła. Nastroje społeczne są niezwykle gorące, a protesty antyrządowe
nasilają się z dnia na dzień. Do tego po kraju krąży Szary Kupiec, który
przygotowuje wszystko pod ponowne nadejście Bestii… Akurat na 200 rocznicę
uzyskania niepodległości przez USA. Kiedy Pearl Jones oraz Jim Book ponownie
pojawią się w życiu Skinnera, rozpocznie się odliczanie do apokalipsy.
AMERYKAŃSKI
WAMPIR to seria, która zapowiadała się z początku nowe, poważniejsze podejście
do wampirów przez pryzmat amerykański. Łączące wpływy literatury niedawno
zmarłego Cormaca McCarthy’ego z gatunkowym horrorem. Z czasem jednak jak każda
opowieść ewoluowała, coraz bardziej zmieniając się w pulpową historię walki o
duszę Ameryki. Jej finał zaś totalnie zapomniał o literackich ambicjach i
zmienił się w taką… pozbawianą smaku kopię HELLBOYA.
Niby początkowe
strony zwiastują przyjrzenie się USA lat 70. W końcu wspomina się protesty
wywołane przez ruchy społeczne czy sprzeciw przeciwko Wojnie w Wietnamie.
Szybko jednak narracja odchodzi od poważniejszych wątków, a całość zagłębia się
w bardzo wtórną mitologię uniwersum AMERYKAŃSKIEGO WAMPIRA (bardzo trącącą
wspomnianym już, o wiele lepiej zbudowanym – i świadomym siebie – uniwersum Mignoli).
W finale dostajemy nawet walkę dwóch bestii niczym z jakiejś odsłony Godzilly powstałem
na początku XXI wieku. Przy okazji autorzy próbują domknąć wszystkie wątki, ale
tak bez szczególnego natchnienia. I bez szczególnej satysfakcji.
Za (prawie – o czym
za chwilę) cały tom graficznie odpowiadają Rafael Albuquerque (rysunki i
okładki) oraz Dave McCaig (kolory). Rysunkowo mamy do czynienia niby z poziomem
podobnym do ostatnich tomów tej serii, ale gdzieś uciekła ostrość kreski i detali,
która zachwycała mnie na początku w pracy Albuquerque. Co raz bardziej
irytujące stały się też bardzo puste tła, które trochę zubożają lekturę
(podróżujemy po całym świecie, ale tego w ogóle jakby się nie zauważa).
Do współpracy
przy zeszycie siódmym zaproszono zaś Tulę Lotay, Francesco Francavillę oraz
Ricardo Lopeza Ortiza. I tylko ten drugi wyszedł z tego obronną ręką (choć dając
z siebie może 70%). Lotay zaserwowała nam dziwnie realistyczną kreskę, która dziwnie
wybija się na tle jednak mocno stylizowanej oprawy serii, a Lopez Ortiz zaś poszedł
dziwnie w stronę stylu a’la kreskówka o przygodach Młodych Tytanów z początku
XXI wieku (taki miks między mainstreamem amerykańskim a mangą), który też
jednak gryzie mi się z tym konkretnym tytułem.
Ostatecznie
fajnie było dostać pełnoprawne zakończenie historii Skinnera, Pearl oraz reszty
obsady. Jednakże gdzieś całkowicie wyparowała jej energia oraz oryginalność.
Sami autorzy jakby wydawali się przymuszać do jej stworzenia, aby tylko była. I
tak z jakości odpowiedniej dla porządnego serialu HBO zeszliśmy do poziomu
kontynuacji zrobionej na szybko przez Netflix. Fani zapewne sięgną (chociażby z
ciekawości), ale reszta może spokojnie sobie darować lekturę.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksu THE
AMERICAN VAMPIRE 1976 #1-10.
Recenzowany komiks możecie nabyć m.in.: w sklepie Egmontu czy w sklepie Atom Comics.
Komiks otrzymałem do recenzji od wydawcy. Wydawca
nie ma wpływu na moją opinię.
Krzysztof Pielaszek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz