czwartek, 1 czerwca 2023

AQUAMAN: ANDROMEDA

"Be careful what You commit to the water... the shapes of things change, once they are within. Our fears and dreams are not our own once they are beneath". 

Co pewien czas DC wypuszcza jakiś nowy tytuł z Aquamanem w roli głównej, ale nie ma co się oszukiwać - w większości są to przeciętne lub najzwyczajniej słabe pozycje, z których radość czerpią chyba jedynie najbardziej zagorzali fani tego bohatera. Ja akurat do nich nie należę. W moim przypadku jest tak, że za każdym razem sięgam po pierwszy zeszyt takiej nowej historii, ale przeważnie nie czuję się już zachęcony sięgnąć również po kontynuację, marudząc standardowo, że kiedyś twórcy to jednak mieli lepsze pomysły odnośnie przygód władcy mórz. Postać ta nie miała jakoś w ostatnich latach szczęścia do scenarzystów (po Geoffie Johnsie, którego run, choć uważam za niedokończony, to wspominam nadal bardzo sympatycznie), ale kiedy widzę nagle w zapowiedziach nazwiska Ram V oraz Christian Ward, to już wiem, że ta sytuacja musi zmienić się na lepsze. Wymieniony duet połączył siły w ramach mini serii stworzonej w ramach imprintu Black Label, gdzie zamiast żartów o gościu rozmawiającym z rybami postawili na horror rozgrywający się w morskich głębinach. Oj tak, ta mieszanka brzmiała ciekawie i ewidentnie szykował się hicior, obok którego nie mogłem przejść obojętnie.

Na Pacyfiku znajduje się tzw. Punkt Nemo, czyli matematycznie wyznaczone miejsce, które jest położone najdalej od jakiegokolwiek lądu, jeden z ziemskich biegunów niedostępności. To właśnie tam w morskich głębinach znajduje się cmentarzysko pojazdów kosmicznych, w którym od rozpoczęcia wyścigu o podbój kosmosu różne kraje składowały/grzebały swoje nieprzydatne już konstrukcje. Pośród tych wraków znajduje się jednak coś innego, czego nie wykonano na Ziemi, i co właśnie zaczyna budzić się do życia. Tajny zespół na pokładzie łodzi podwodnej "Andromeda" udaje się na miejsce, aby zbadać tą zatopioną tajemnicę. Zamieszanie związane z tym obiektem przykuwa uwagę i angażuje Aquamana, a także jego największego rywala - Black Mantę, który zamierza wykorzystać znalezisko do własnych celów.

Nie jestem jakimś szczególnym miłośnikiem przygód Aquamana, podobnie jak kilku innych znanych bohaterów DC, ale kiedy taką postać bierze w swoje ręce twórca o znanym nazwisku i do tego przeze mnie lubiany, za którym jak to się mówi "podążam", to grzechem byłoby takiego komiksu nie sprawdzić. Dużą robotę zrobiły też w tym przypadku opis historii oraz promujący ją trailer z niesamowitymi ilustracjami Warda. W sumie to nie pamiętam, żebym wcześniej tak mocno wyczekiwał premiery jakiegoś tytułu z Aquamanem widniejącym na okładce. 

No właśnie, Aquaman pojawia się na okładce, ale jeśli ktoś zdążył już przeczytać omawiany komiks to być może zgodzi się ze mną, że nie gra on tutaj pierwszych skrzypiec, bardziej trzymając się drugiego planu i interweniując/pomagając wtedy, kiedy uzna to za słuszne. Osadzenie go w klimacie grozy okazuje się trafionym wyborem. On sam prezentuje się bardziej poważnie, mrocznie, ponuro, owiany tajemnicą, ukazujący się niewielu osobom, małomówny, bohater legend przenoszonych z ust do ust. Spodobała mi się taka wersja Aquamana plus pewne nowe, alternatywne (bo tak traktuję tą opowieść) fakty związane z Atlantydą. Sama fabuła prezentuje się tak, jakby była skrojona pod ewentualny film, stanowiła w pewnym sensie uniwersalny produkt, a Arthur Curry oraz Black Manta to jedne z wielu związanych z morzem postaci/bohaterów, jakie można było do tego produktu wsadzić, tak naprawdę nie naruszając jakoś szczególnie całej struktury i sensu opowieści. Patrząc zatem pod kątem tylko i wyłącznie przygód Aquamana można poczuć moim zdaniem jakiś niedosyt, ale wiadomo, kwestia tego kto i czego po takiej historii oczekuje.

Pierwszy zeszyt nie odkrywa zbyt wiele i pokazuje w większości wszystko to, czego można było się dowiedzieć z zapowiedzi. Dopiero w drugim akcja idzie bardziej do przodu, poznajemy prawdę związaną z tajemniczym obiektem, dowiadujemy się czym jest Darkworld oraz jak sprawa ma się do Arthura Curry. Po raz kolejny okazuje się, że pewne rzeczy/sekrety nie powinny zostać odkryte/ruszone, gdyż taka ciekawość prowadzi jedynie do samych kłopotów. Mamy prototyp łodzi, która oficjalnie nie istnieje, tajemniczą misję, której oficjalnie nie ma, i której nie można przerwać, nawet jeśli ktoś miałby po drodze stracić życie. Od początku jednak wiadomo było, że nie wszyscy członkowie załogi kapitana Feldta dotrą do szczęśliwego finału. W pierwszym momencie bardziej pachniało klimatami rodem z Lovecrafta, ale potem zapachniało bardziej klasykami pokroju COŚ, gdy w grę wchodzi wykorzystanie ludzkiego lęku, traumy i obsesji do tego, aby wprowadzić element zbiorowego szaleństwa i paniki pokazując, że to bardziej człowiek może być największym zagrożeniem dla drugiego człowieka, niż jakiś potwór kosmicznego pochodzenia. Jest tutaj zatem trochę znanych elementów, chyba w pewnym momencie dosyć przewidywalne zakończenie, ale na szczęście twórcy potrafili tak wszystko poukładać i podać czytelnikowi, że ten postanawia dotrwać do samego końca i raczej jest zadowolony z zaserwowanego dania. Zwłaszcza, że członkowie załogi nie są jakimiś przypadkowymi i nikogo nie obchodzącymi pionkami, tylko w większości otrzymują odpowiednią podbudowę, scenarzysta zdradza pewne fakty z ich przeszłości, jakie mają znaczenie dla ich udziału w misji i w podjętych przez nich decyzjach. Zwłaszcza Yvette wyłania się jako sympatyczna postać, a nawet liderka, której staramy się kibicować. 

Już dawno za mną ten etap, kiedy emocjonowałem się wszelkiej maści klasyczną, uniwersalną superbohaterską kreską a'la Jim Lee, bardziej szukam nietypowych, oryginalnych, mocno charakterystycznych i wyróżniających się z tłumu ilustracji. Christian Ward niewątpliwie zapewnia swoimi pracami niezwykłe doznania wizualne, okazując się trafnym wyborem do tego zadania i potrafiącym (co nie wszystkim się do tej pory udało) w stu procentach wykorzystać powiększony format, jaki zapewnia imprint Black Label. Jego prace nadają całości nietypowy klimat, potrafią wydobyć piękno i zarazem grozę z podwodnego krajobrazu, a najsilniejszym według mnie punktem okazuje się efektowna paleta dobranych barw. Coś pięknego, i jeśli komuś nie do końca podpasuje fabuła, to z pewnością warto sięgnąć po ten komiks dla samych ilustracji. Pod tym względem od początku spodziewałem się hitu i rozczarowania absolutnie nie było. 

AQUAMAN: ANDROMEDA to z pewnością całkiem dobrze napisany i pięknie zilustrowany komiksowy horror psychologiczny, rozgrywający się w mrocznych i prawie niedostępnych morskich głębinach. Zamknięta opowieść utrzymana w klimacie niepewności, z kilkoma ciekawymi zwrotami akcji, dodająca coś nowego do mitologii związanej z Aquamanem, wciągająca i opakowana w przyjemną narrację. Ktoś pewnie przyczepi się, że mało tutaj Aquamana w Aquamanie, ale mi to jakoś nie przeszkadza, gdyż inna postać udanie zastępuje go w głównej roli. Nie wyszedł z tego co prawda oczekiwany przeze mnie hicior, ale na pewno przyjemne czytadło warte przyswojenia i wyrobienia sobie własnej opinii na jego temat. Osobiście nie żałuję czasu spędzonego nad tą opowieścią.

Do tej pory komiks ten nie doczekał się w USA publikacji w formie zbiorczej, gdyż wydanie w miękkiej oprawie wycofano swego czasu z zapowiedzi, zaś wersja twardookładkowa nie ma jeszcze z tego co wiem oficjalnej daty premiery. Recenzję oparłem zatem na trzech zeszytach po 48 stron każdy, jakie składają się na całą opowieść. 

Autor: Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz