Komiksowy FLASHPOINT, na którym FLASH jest wzorowany, opowiada o tym, jak to Barry Allen cofnął się w czasie i zrobił bałagan. I jest to słowo, które najlepiej opisuje to, co działo się podczas produkcji tego filmu. Najpierw liczne przesunięcia premiery spowodowane zmianami koncepcji i ekipy, potem rozważania, czy w obliczu poważnych oskarżeń wysuwanych wobec Ezrx Millerx FLASHA w ogóle wypuścić. W końcu jednak znalazł się on na ekranach kin i mogę zaprezentować Wam tę recenzję. Zapraszam.
Ciężko nieco mówić o FLASH bez kontekstu czasowego. I nie mam tu bynajmniej na myśli podróży w czasie ani kolejnej zmiany podejścia do tworzenia "DCEU", co to, w jakim miejscu znajduje się obecnie kino superbohaterskie. Krótko mówiąc uważam, że przeżywa kryzys: ludzie są zmęczeni liczbą wypuszczanych filmów (i seriali), stosunek produkcji dobrych do złych jest niekorzystny, a i jakoś CGI leci na łeb, na szyję; nawet multiwersum, które przecież jest w miarę świeżym tematem, zostało już przewalcowane w tę i z powrotem i nikogo nie ekscytuje - nieważne, czy jest akurat tłumaczone za pomocą nitek spaghetti lub w jakiś bardziej klasyczny sposób.
I niestety, biorąc to wszystko pod uwagę, FLASH nie jest filmem specjalnie wartym uwagi i podczas seansu miałem przede wszystkim jedną myśl: "Lepiej by mi było raz jeszcze zobaczyć SPIDER-MAN: NO WAY HOME". Z produkcją o Pajęczaku najnowsza produkcja DC ma kupę wspólnego: od więcej niż jednego Barry'ego, po występy kultowych aktorów, aż do powrotu znanych antagonistów. Jednocześnie jest też filmem po prostu słabszym, i to praktycznie pod każdym kątem - humoru (większość trafia kulą w płot, choć zdarza się parę niezłych żartów), CGI (o matko, chyba od paru lat nie widziałem tak fatalnych efektów komputerowych), scen akcji, ładunku emocjonalnego... Może gdyby wyszedł wtedy, kiedy miał wyjść po raz pierwszy, mógłby pozamiatać, ale obecnie to po prostu jeszcze jeden superhero flick w długiej linii spod znaku "jeszcze więcej tego samego".
Sporo w poprzednim akapicie narzekałem, jednak nie oznacza to, że FLASH to najgorsze, co z superhero można obecnie obejrzeć. Trzeba mu przyznać np., że jest bardzo dobry aktorsko. Stosunkowo najgorzej z głównej obsady wypada Sasha Calle, ale to dlatego, że po prostu nie ma co grać, a rozwój postaci Supergirl sprowadza się do jednej sceny. Jednak tak Ezra Miller, jak i Michael Keaton dają z siebie wszystko co mogą - no i w przypadku tego drugiego widać, że miał super radochę. Mimo wszystko jest to za mało, bym mógł z czystym sumieniem polecić seans i radzę poczekać, aż FLASH wjedzie na streaming. Lub raczej wbiegnie.
Andrzej "Tallos" Radziejewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz