Superman w DC Odrodzenie cieszył się najpewniej jednymi z lepszych komiksów w całej linii. Jego główna seria skupiająca się na jego relacji z synem, Jonathanem była powtórką z tego co Peter J. Tomasi zdążył już dać wcześniej w ramach swojego runu w Batman and Robin z New 52, tyle że intensywniej. Nie bez powodu szybko dostał spin-off w postaci Supersons, gdzie prym wiódł Jonathan wraz z Damianem Wayne’m. Dodatkowo Action Comics zaczęło się od ciekawego zabiegu, gdzie Lex Luthor postanowił zostać Supermanem w Metropolis po śmierci poprzedniego, a sam Superman spotkał na pewnym etapie Clarka Kenta, pracownika Daily Planet.
W stercie wszystkich fantastycznych „super-tytułów” (które były w tym czasie naprawdę super!) bardzo często te poboczne zanikają. Nic dziwnego, zważając na wielką popularność głównych tytułów, które zawsze wypełniają sprzedażowe tabelki. Niektóre bywają zapomniane, nieraz słusznie, czasem nie, szczególnie biorąc pod uwagę polski rynek komiksowy. Serią zdecydowanie pominiętą przez Egmont to Supergirl z linii DC Odrodzenie, a która dostała swoje drugie życie na polskim rynku dzięki kolekcji Hachette.
Supergirl: Rządy Supermenów cyborgów to historia, która już samym tytułem nawiązuje do jednego z ważniejszych tytułów związanych z Supermanem, a który niedługo ukaże się na polskim rynku, dzięki Egmontowi. To pierwszy album z czterech, które ukazały się na rynku zagranicznym. DC Odrodzenie, tak jak i Nowe DC Comics miało za zadanie przyciągnąć nowych czytelników, zachęcająco wyglądającymi „jedynkami” na okładce oraz samym sloganem. W zasadzie Supergirl jest komiksem, który definitywnie celuje do nowego odbiorcy.
Już w pierwszym zeszycie, będącym wprowadzeniem do serii, poznajemy historię Supergirl, która jest niemalże identyczna wobec tej, którą proponuje nam serial, za kilkoma wyjątkami. Tutaj Kara Zor-El także zostaje odesłana z Kryptonu przez Zor-Ela, jej ojca, aby była bezpieczna z dala od zagłady planety. Ma oczywiście też doglądać małego Clarka Kenta, który będzie dorastać w nowym środowisku, lecz w wyniku kosmicznych anomalii, Kara przylatuje na Ziemię znacznie później.
Tym razem obserwujemy świat bez Supermana, jako że ten główny zginął, a Clark Kent z alternatywnego świata jeszcze się nie ujawnił (co z kolei robi w pierwszym tomie Action Comics). Kara jest tutaj zaledwie szesnastolatką i mieszka w National City. Pracuje jako stażystka dla Cat Grant. Jest adoptowana przez rodzinę Danversów, którzy pracują dla Wydziału Operacji Ponadnormalnych. Uczęszcza do szkoły średniej o profilu naukowym, która dla niej jest reliktem, w porównaniu do zniszczonego kryptońskiego Argo City, w którym się wychowywała.
Jako członkini WOP ma za zadanie chronić ludzkość przed zagrożeniami na skalę kosmiczną, lecz na pewnym etapie jedno z zagrożeń pochodzi z pozostałości po Argo City. Kara jest rozdarta, bowiem musi zmierzyć się z cyborgami, będącymi replikami jej utraconych po zagładzie Kryptonu rodziców.
Steve Orlando w całkiem ciekawy sposób wyważa życie Kary, przedstawiając ją w świeży sposób nowemu czytelnikowi. Nie brakuje tutaj zarówno kryptońskiej dziewczyny, jak i niesfornej nastolatki. Kara Danvers jest w tym przypadku narzędziem w rękach Kary Zor-El, do bliższego zrozumienia ludzkości. Dziewczyna bowiem żyje na uboczu i poddaje pod wątpliwość to czy Ziemia jest faktycznie jej miejscem. Stąd stoi pomiędzy trudnym wyborem podczas powrotu Zor-Ela.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze świat bez Supermana, bowiem ten się jeszcze nie ujawnił. Co za tym idzie, Rządy Supermenów cyborgów dzieje się przed, bądź równoległo z pierwszym tomem Action Comics z Odrodzenia. Kara nie ma jeszcze wsparcia w starszym kuzynie, które nieraz było prezentowane czy to w komiksach z nią, czy w serialu od CW. Jest pozostawiona sama, a jej największym wsparciem są rodzice, pracujący dla WOP. Niestety jednak Orlando na pewnym etapie zatraca ten wątek, na rzecz Zor-Ela i pozostałości po Argo City. Na pewnym etapie wręcz zapominamy o ziemskich rodzicach Kary. I choć wątek szalonego Zor-Ela jest rozpisany poprawnie, a czasem nawet i satysfakcjonująco, tak jest to niewykorzystany potencjał siedzący w jej relacjach z najbliższymi.
Za znaczną część albumu od strony graficznej odpowiada Brian Ching, którego do tej pory kojarzyłem z kilku serii z Gwiezdnych wojen, przede wszystkim prześwietnych w mojej opinii Rycerzy Starej Republiki. Ching ma wyrazisty styl, który w zasadzie trudno opisać słowami. Często jego szkice są pełne detali, będące jedynie kreskami, które albo mają imitować cienie, albo zagięcia ubrań. Twarze z kolei są totalną odwrotnością. Z jednej strony minimalistyczne, z drugiej wyraziste. Ching jednak w tym albumie wydaje się mieć nieco inne spojrzenie na historię niż miał zawsze przy Gwiezdnych wojnach. Jego twarze czasem pozostają z założenia karykaturalne, lecz niepozbawione emocji. Ching buduje też wyraźną różnicę wizualną pomiędzy anatomią Kary Danvers i Supergirl, co też jest istotnym aspektem w postaciach, które swoje życie prywatne wykorzystują jako kamuflaż.
(Użyte powyżej grafiki pochodzą z oryginalnego wydania anglojęzycznego).
Supergirl: Rządy Supermenów cyborgów to komiks będący ciekawym wprowadzeniem do postaci, lecz zdecydowanie nie najlepszym komiksem o Supergirl. Bardzo dużo brakuje mu chociażby do świetnej Woman of Tomorrow Toma Kinga. Wówczas po zaznajomieniu się też i z tamtym dziełem widzimy, że Kara jest też zupełnie inną postacią charakterologicznie. W Odrodzeniu nie jest tak zadziorną postacią, jaką proponuje nam King. Brakuje tutaj też jakiegoś nawiązania do jej okresu z New 52, w którym na jakiś czas stała się Czerwoną Latarnią, choć może jest to w kolejnych zeszytach? Kolekcja Hachette daje nam całkiem przyjemny start, lecz stosunkowo średnią historię, bynajmniej w morzu tych, które DC ma w swojej ofercie.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERGIRL: REBIRTH #1 oraz SUPERGIRL v7 #1-7.
Autor: Wiktor Weprzędz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz