Po zakończeniu swojego niezwykle udanego runu w ramach serii THE FLASH, Jeremy Adams bardzo szybko powrócił do pisania przygód Speedstera. Tyle tylko, że tym razem nie był to Wally, czy Barry, ale Jay Garrick, czyli Flash ze Złotej Ery. Składająca się z sześciu numerów mini seria JAY GARRICK: THE FLASH wystartowała w październiku 2023 w tym samym czasie do podobne mini z udziałem Sandmana oraz Alana Scotta) i należała do inicjatywy Geoffa Johnsa zwanej The New Golden Age. W ramach tego projektu mieliśmy otrzymać świeże spojrzenie na ikonicznych członków JSA. Ucieszyłem się, że seria skupiona na Garricku przypadła właśnie Adamsowi, co do którego miałem pełne przekonanie, że to właściwa osoba na właściwym miejscu. I cóż - absolutnie się nie zawiodłem.
Judy - zaginiona, a dokładniej wymazana ze strumienia czasu córka Jaya i Joan Garrick powraca po latach nieobecności w ich życiu. Dla każdej ze stron oznacza to zarówno powody do radości, jak i nowe wyzwania. Czy uda się im znaleźć wspólny język i ponownie stworzyć jedną kochająca rodzinę? Ale to nie jedyny problem, gdyż wraz z Judy powraca kwestia pewnego złoczyńcy, który napsuł krwi rodzinie Garrick kilka dekad temu. Trzeba ponownie zmierzyć się z Doktorem Elementalem, który cierpliwie czekał, aby móc wykorzystać młoda Speedsterkę do swojego szalonego planu.
Omawiana mini seria w dużej mierze stanowi odrębny, zamknięty rozdział, ale w sumie wpadałoby wiedzieć chociaż pobieżnie, skąd nagle Judy Garrick znalazła się z powrotem w domu swoich rodziców. Wszystko wyjaśnione zostało w ramach mini serii STARGIRL: THE LOST CHILDREN, gdzie udało się uwolnić grupę nastoletnich sidekicków. Zostali oni wcześniej porwani (każdy osobno i w innym roku), uwięzieni na wyspie gdzieś poza czasem, a także całkowicie wymazani z kart historii i pamięci wszystkich ludzi. Teraz powrócili, tak samo młodzi, jak w dniu swojego zniknięcia, a świat znów sobie o nich przypomniał. Poruszające serducho spotkanie Judy z Jayem obserwowaliśmy na kartach JUSTICE SOCIETY OF AMERICA #6. I tyle wstępu chyba wystarczy, aby płynnie przejść do lektury tego, co przygotował dla nas Jeremy Adams.
Akcja rozgrywa się głównie w teraźniejszości, ale mamy też trochę flashbacków, zarówno z lat 40-tych, jak i 60-tych ubiegłego wieku, gdyż pewne rozpoczęte dawno temu sprawy nie zostały do tej pory domknięte. Przeszłość w tym komiksie powraca zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym znaczeniu. Z jednej strony jest radość z pojawienia się córki, zaś z drugiej z ukrycia wyłania się dawny arcywróg głównego bohatera, który kontynuuje rozpoczęty dekady temu eksperyment mający na celu zmianę świata na lepszy. I nieważne, ze 90% ludzkości ma to przypłacić swoim życiem. Nowa złota era wymaga przecież ofiar. Doktor Elemental ku uciesze czytelnika (czego raczej można się było spodziewać) przekonuje się jednak na własnej skórze, że lepiej nie zadzierać ze zdesperowanym bronić za wszelką cenę swojej córki ojcem. To jednak nie koniec kariery tego złoczyńcy w DCU, gdyż jak pokazują zapowiedzi na listopad, postać ta pojawi się ponownie na łamach nowej serii JSA.
Nie mogło być inaczej. Siłą omawianej historii są relacje, a tutaj Adams czuje się przecież jak ryba w wodzie. Judy próbuje na nowo stać się dzieckiem swoich rodziców, a także dołączyć do pokaźnej osobowo Flash-family, stając się wartościowym członkiem tej niezwykłej grupy ludzi. Zanim jednak do tego dochodzi nie może obejść się bez pewnych trudności. Dziewczyna musi dostosować się do nowych realiów, gdyż pod jej nieobecność świat zmienił się, poszedł do przodu, wszystko jest dla niej inne, dziwne, ale też ekscytujące. Jej rodzicom też nie jest lekko, gdyż są teraz dla niej bardziej jak dziadkowie, a przynajmniej czują się bardzo starzy, gdy na nich patrzy. Z czasem jednak wszystko musi się poukładać, a nawet niemożliwe staje się możliwe, gdy w tym natłoku różnych zmiennych jedna rzecz jest stała i nie ulega zmianie - miłość rodziców do córki i córki do rodziców.
Komiks czyta się szybko (no ba, przecież mówimy o Flashu), lekko, jest dużo widowiskowych starć, wybuchów i ani się nie obejrzymy, a już mamy ten po części spodziewany, ale jakże słodki i piękny finał. Nie brakuje po drodze humoru, gościnnego występu JSA, szalonego naukowca, czy ataku robo-niedźwiedzia. Scenarzysta dodał też coś od siebie w kwestii powstania laboratoriów S.T.A.R. oraz do originu Flasha oraz Boom, co akurat mi nie przeszkadza. Dlaczego? Bo po pierwsze wszystko sensownie łączy się z usnutą przez Adamsa intrygą, a po drugie prędzej czy później przyjdzie inny twórca i wymyśli w tej kwestii coś nowego, co będzie jedynym i słusznym originem. Życie.
A jak prezentują się rysunki, za które odpowiada Diego Olortegui? Ano nie pozostaje mi nic innego, jak donieść, że Peruwiańczyk spisał się na miarę swoich możliwości, co dało bardzo zadowalający efekt. Nie jest to może jakaś powalająca i zapierająca dech w piersiach oprawa wizualna, ale jak najbardziej pasuje do tego, co nakreślił Jeremy Adams. Styl prezentowany przez Diego jest lekki, przyjemny, wyjęty niczym z nieco mniej poważnych i humorystycznych historii docelowo dla młodszego odbiorcy. Może to naciągane porównanie, ale obserwując ilustracje w tym komiksie, przed oczami pojawiły mi się automatycznie mocno charakterystyczne rysunki flashowego weterana - Scotta Kolinsa. W każdym razie o dziwo taka kreska tutaj nie przeszkadza, tylko generuje fajny klimat, świetnie sprawdzając się w pokazywaniu licznych scen pojedynków, Speedsterów podczas biegu, a także oddając emocje towarzyszące tym spokojniejszym, rodzinnym, pełnym różnych uczuć sekwencjom. Z rysunków zapamiętam z pewnością to, jak artysta konsekwentnie prezentował na wypolerowanym nakryciu głowy Jaya różne odbijające się w nim obrazy. Olortegui dał się poznać z dobrej strony i pokazał, czego mniej więcej możemy spodziewać się już wkrótce na łamach nowej serii JSA pisanej przez Lemire'a, gdzie Diego odpowiadać będzie za warstwę wizualną.
Ależ to była fajna przygoda. Naprawdę dobrze się bawiłem czytając i oglądając ten komiks, aż chciałoby się na dłużej zanurzyć w tych niezwykle przyjemnych do śledzenia klimatach. Przykład na to, że gdy dobrze rozumie się pisane przez siebie postacie i umiejętnie oraz ciekawie nakreśli się relacje międzyludzkie, to nie trzeba jakiejś wymyślnie skomplikowanej fabuły, aby przyciągnąć uwagę czytelnika. Oby więcej takich historii, które aż buchają od pozytywnych emocji, i które pozostawiają na dłużej z bananem zadowolenia na twarzy. Oczywiście polecam.
A na koniec piękne przesłanie, jakie zostawia nam scenarzysta:
"I wish to tell You everything was going
to be happily ever after. It's not. It never is.
There are hills and valleys and there's You.
The person who has to trudge through this all.
I'm here to tell You, the journey of life is so
much better when you have others by your side.
Whether It's Your own family, or Your found
one"
Powyższa recenzja oparta jest na wydaniach zeszytowych, a konkretnie na JAY GARRICK: THE FLASH #1 - 6.
Planowane na drugą połowę września wydanie zbiorcze w miękkiej okładce, możecie zamówić w ATOM Comics.
Autor: Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz