Czwarty epizod historii BLACK CANARY: BEST OF THE BEST rozpoczynamy migawką i rzutem oka na domówkę przyjaciół Kanarka, którzy w otoczeniu popcornu, chipsów, piwa oraz innych przekąsek bacznie śledzą relację z ringu. Green Arrow zamienia z Halem Jordanem parę słów, które w mojej opinii niewiele wnoszą do samej fabuły, czy rozwoju relacji. Mam wrażenie, że ta scena znajduje się tam tylko po to, by jakkolwiek rozpocząć czwarty epizod, siląc się na nieco filmowe wprowadzenie i narzucając nutkę dodatkowego dramatyzmu. Moim zdaniem jednak tej jednej rzeczy absolutnie nie trzeba już dodawać, ponieważ w tym zeszycie naprawdę mamy do czynienia z apogeum przemocy oraz agresji.
Sportowy
pojedynek zaczyna stopniowo przeradzać się we wręcz sadystyczne
mordobicie i przysłowiową jazdę bez trzymanki. Rysownik nie boi się
pokazać dynamiki i dzikości obu pań, a grymasy bólu, zmęczenia oraz
zaciskania zakrwawionych zębów wyglądają tutaj niezwykle różnorodnie i
imponująco. Sam pojedynek wieńczy epicka scena, która jest bezpośrednim i
wręcz oczywistym nawiązaniem do kultowego kadru doskonale znanego
każdemu fanowi Mrocznego Rycerza. Tom King bardzo lubi robić tego typu
rzeczy. Czasami są to follow-upy dla samego ich stworzenia, ale w tym
przypadku w mojej opinii jest to zrobione sensownie i ze smakiem. Jestem
przekonany, że każdy miłośnik uniwersum DC uśmiechnie się pod nosem
błądząc wzrokiem po tej konkretnej planszy. Dinah to perfekcjonistka,
która mam wrażenie, że pod koniec starcia sama przyznaje, i daje do
zrozumienia czytelnikowi, że niektóre rzeczy są poza naszą kontrolą i
czasami liczy się szczęście, co powinniśmy wszyscy zaakceptować.
Nakłoniło mnie to do krótkiego rozmyślania o własnym życiu, za takie
chwile właśnie kocham medium komiksowe.
Ten numer
przesiąknięty jest również wieloma retrospekcjami. Raz skoczymy z Dinah
oraz jej matką do podrzędnego baru, gdzie będziemy świadkami zakrapianej
tequilą rozmowy. Innym razem cofniemy się do samych początków relacji
Olivera Queena z naszą protagonistką. W niezwykle uroczym oraz dość
rzadkim i oryginalnym narracyjnie zabiegu, poprzez rozmowę SMS-ową z
matką, będziemy mogli wywnioskować, że między pyskatym blondynem, a
równie pyskatą blondynką już lada moment coś zacznie iskrzyć i
powiedzenie naszych babć "kto się czubi, ten się lubi" znajdzie
zastosowanie w praktyce. Po lekturze tej serii, jak i innych dzieł tego
scenarzysty mogę stwierdzić, że pisze on niesamowicie naiwne, wręcz
fanfikowe sceny związane z romansami oraz podrywem samym w sobie,
aczkolwiek z jakiegoś powodu są dla mnie zawsze tak ujmujące, że nie
mogę ich nie darzyć sympatią.
O ile, tak jak wspominałem w
jednej z poprzednich recenzji, historia holistycznie sama w sobie jest
stosunkowo wtórna i wpadająca w szablony, o tyle widać, że King miał na
każdy zeszyt konkretny pomysł i motyw przewodni. W każdym znajdziemy
również jakiś charakterystyczny element, dzięki któremu łatwiej jest go
zlokalizować w swojej głowie w natłoku spraw dnia codziennego czy
chociażby innych przeczytanych w ostatnim czasie tytułów. Mimo tej
powierzchownej wtórności historia, mówiąc kolokwialnie, coś w sobie ma i
gdybym był entuzjastą przesadnej egzaltacji lub patosu, nazwałbym to
"duszą". Jest wiele takich historii, które widać, że były pisane pod
przysłowiową masówkę i stanowiły jedynie obowiązek zawodowy scenarzysty.
Tutaj mam jednak wrażenie, że King czerpie ogromną frajdę z każdego
dymka dialogowego.
Jeżeli chodzi o czwartą część naszej
przygody na ringu u boku Dinah Lance, ja osobiście będę przede wszystkim
kojarzył ją z kapitalną sekwencją w barze oraz tym, co wydarzyło się
przed lokalem, czego nie chciałbym wam tutaj zdradzać, by nie psuć
zabawy. Dodam jedynie, że słodko-gorzka relacja matki z córką to główny
powód, dla którego powinniście się tą miniserią zainteresować. Opowieść
wciąż czyta naprawdę dobrze, a historia reprezentuje sobą przyjemny,
przyzwoity poziom.
Omawiany komiks znajdziecie w ofercie sklepu Atom Comics - klik.
Autor recenzji: Krystian Beliczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz