Tom King wziął na swój warsztat kolejną mniej znaną szerszej publiczności postać ze świata DC, wyciągnął ją z dalszego szeregu, aby zbudować wokół niej jakąś interesującą opowieść. Tym razem padło na Jenny Sparks kojarzoną oczywiście z imprintem WildStorm. Seria ilustrowana przez Jeffreya Spokesa wystartowała pod szyldem Black Label w sierpniu 2024 roku. Liczyła siedem odsłon i zgodnie z założonym planem, bez żadnych opóźnień sfinalizowana została w lutym 2025. Jak niemal zawsze w przypadku limitowanych serii autorstwa Kinga (wyjątkiem był MISTER MIRACLE oraz HUMAN TARGET) sprawdziłem sobie inauguracyjny zeszyt, a następnie wróciłem nadrobić za jednym podejściem całość, gdy tylko ukazała się ostatnia odsłona. Bo przecież tak komiksy TK wchodzą najlepiej. No więc wróciłem i bogaty o swoje przemyślenia postanowiłem się nimi podzielić. Czy jest się czym zachwycać, czy wręcz przeciwnie? O tym w dalszej części tego tekstu.
Zachowanie Kapitana Atoma wymyka się spod kontroli. Krótko mówiąc - oszalał. Jeśli nie zostaną spełnione jego żądania, to gotów jest wszystko i wszystkich zniszczyć. Liga Sprawiedliwości uznaje, że najlepszym rozwiązaniem będzie, aby to Jenny Sparks - znanej jako 'Duch XX wieku' - powierzyć misję rozwiązania tego problemu. To przecież jej zadaniem jest m.in. utrzymanie w ryzach wszystkich superbohaterów, bez względu na koszty. Czy ktoś tak niekonwencjonalny i nieoczywisty jak Jenny Sparks (czy ona czasem nie powinna być od dawna martwa?) znajdzie sposób na uniknięcie katastrofy? I co ma z tym wszystkim wspólnego grupa pięciu przypadkowych osób siedzących w barze?
Zaznaczam, że moja opinia pisana jest z perspektywy osoby, która nie przepada zbytnio za komiksami ze świata WildStorm. Nie posiadam też jakiejś szczególnie bogatej wiedzy na temat samej Jenny Sparks oraz tego, jak poszczególni twórcy kreowali tę postać na przestrzeni lat. Na szczęście komiks ten okazał się według mnie całkiem przystępny i garść podstawowych faktów dotyczących tytułowej bohaterki wystarczy, aby wejść w ten komiks. Podobnie ma się z Kapitanem Atomem. King rzuca czytelnikowi skrawki informacji na temat tej dwójki oraz mocy, jakimi dysponują. A jeśli w pierwszym zeszycie pojawiają się w głowie pytania odnośnie tego, co właśnie przeczytaliśmy (a z pewnością się pojawią), to są one zapewne takie same zarówno u tych starych komiksowych wyjadaczy, jak i tych, którzy niewiele lub nic nie wiedzą odnośnie wcześniejszych perypetii Nathaniela Adama i jego przeciwniczki.
Mamy do czynienia z zamkniętą całością, którą spokojnie można potraktować jako kompletny i odrębny twór. Czyli jak niemal wszystkie serie stworzone wcześniej przez Kinga. To chyba można zaliczyć na plus. Jeden z nielicznych. Tak się złożyło, że pierwszy numer nie oczarował mnie w żaden sposób i nie ukrywam, że niechętnie wróciłem po kilku miesiącach do tej serii. Podobny efekt, jaki nastąpił w przypadku DANGER STREET. I tak samo jak tam, komiks JENNY SPARKS również nie rozwinął się w zadowalającym mnie kierunku. Aż do końca (a wierzcie, że nie było wcale tak łatwo dotrwać) liczyłem na jakiś twist, który zmieni moją początkową ocenę, ale takowy nie nastąpił. Czas pokazał, że trzeba było dać sobie już spokój na początkowym etapie i rzucić to w cholerę.
Jenny Sparks przez 100 lat była świadkiem wielu istotnych wydarzeń dla ludzkości. Przeżyła cały XX wiek, a gdy on się skończył, to ona również wreszcie mogła umrzeć. Okazuje się jednak, że w teorii wieczny spokój nie był jej dany w praktyce na zbyt długo i powróciła do życia bardzo szybko, wraz z pamiętnym atakiem na Nowy Jork we wrześniu 2001 roku. Są tutaj pewne nieścisłości z tym, co widzieliśmy w różnych seriach, ale King jak widać odcina się od tego, co znają fani pisanej przez niego postaci, kiedy uzna to za wygodne dla siebie. Czy powinna żyć w XXI wieku, a jeśli tak, to czy czasem nie pod inną postacią/pseudonimem? Jeśli przymknie się oko na te oraz pewne inne nielogiczne rzeczy w tym komiksie i potraktuje go bardziej jako elseworld, gdzie twórca może sobie na więcej pozwolić, to wszelkie nieścisłości znikną. Ja tak zrobiłem.
King jak zwykle droczy się z czytelnikiem i nie wykłada wszystkiego w prosty i oczywisty sposób. Wygląda to momentami dosyć chaotycznie i niezrozumiale. Nie Jest też chyba dla nikogo zaskoczeniem, że teraźniejsze wydarzenia przeplata flashbackami z udziałem Jenny Sparks. Dzięki temu może pokazać nie tylko to, co działo się z tą postacią odpowiednio w roku 2001, 2004, 2011, 2016 i 2020, ale też przemycić własny komentarz na temat wybranych historycznych wydarzeń, co zawsze chętnie czyni.
Wątek Kapitana Atoma, który w tym komiksie jest postawiony zdecydowanie ponad pozostałymi herosami i przedstawiony niczym uważający się za boga Doktor Manhattan, toczy się w wolnym tempie, nie oferując w wiele informacji, jakie mogą utrzymać zainteresowanie czytelnika. Gość lubi chodzić na waleta oraz grać w kółko i krzyżyk, chce by mu oddawano pokłony i pokazuje, jak łatwo może kogoś zabić, uleczyć, czy przywrócić do życia. Niestety jego wewnętrzne rozterki oraz wypowiadane mądre kwestie zamiast zaciekawić wywołują u mnie efekt zniechęcenia. Liczyłem, że sytuację uratuje obecność pięciu powiązanych z nim losem przypadkowych postaci, ale nie mają one zbyt wiele do zaoferowania. Normalnie nie ma komu kibicować.
Nasza kontrolująca elektryczność protagonistka, pomimo że ostatecznie osiąga założony przez siebie cel, to jednak też nie zostaje przedstawiona w szczególnie udany sposób. To chyba jakaś mniej udana wersja bohaterki, którą przedstawił swego czasu Warren Ellis. Zapamiętam ją głównie z tego, że kopci bardziej niż stara lokomotywa oraz klnie jak szewc. Taki John Constantine przy niej - nawiązując do kultowej polskiej komedii - "to jakaś popierdółka". Tak jak powtarzany często żart prędzej czy później przestaje być śmieszny, tak samo ciągłe odpalanie papierosa oraz wszelkie docinki czy mądrości wygłaszane na temat palenia w tym komiksie robią się strasznie irytujące. Zamiast tego King mógł bardziej skupić się na dialogach, bo ludzie wypluwają z siebie sporo słów, ale większość to zwykły, kompletnie nic niewnoszący bełkot.
W finale scenarzysta poszedł trochę na skróty i kiedy dobrnęliśmy wreszcie w zeszycie siódmym do intrygującego punktu, to niestety twórcy nam tego jak na złość nie pokazali. Trzeba było samemu domyślić się pewnych rzeczy. A szkoda.
Za ilustracje od pierwszej do ostatniej strony odpowiada Jeff Spokes, szkicując, nakładając tusz a także dobierając kolorystykę. Ta ostatnia jest dosyć oszczędna i bazuje zawsze na tej samej palecie barw, co z pewnością nadaje opowieści pewien unikalny, raczej ponury klimat. Spokes nie jest dla mnie jakimś znanym i popularnym artystą. Jak sięgam pamięcią kojarzę go z krótkich segmentów stworzonych całkiem niedawno na potrzeby BATMAN: THE BRAVE AND THE BOLD, a jeszcze bardziej z alternatywnych okładek do różnych serii. Może postawię się w tym momencie po stronie mniejszości, ale jego styl nie powala na kolana, określiłbym go po prostu jako dobry. I nic ponadto. Artysta nie dostaje zresztą od Kinga wielkiego pola do popisu, gdyż akcja nie gna w szalonym tempie do przodu, wiele kadrów się dubluje, a warte zapamiętania plansze/kadry zliczyłbym na jednej ręce. Całkiem fajnie to wygląda, ale znam wielu rysowników, którzy wyczarowaliby z tego coś bardziej zapadającego w pamięci.
Ostateczny werdykt jest chyba łatwy do przewidzenia. JENNY SPARKS zawiera kilka interesujących fragmentów, ale przez zdecydowaną większość czasu dzieje się mało interesujących rzeczy. Po prostu wieje nudą. King stosuje charakterystyczne dla siebie zagrywki, porusza ważne kwestie, ale robi to w sposób, który mocno zniechęca i naprawdę strasznie mnie wymęczył. Niby tylko siedem rozdziałów, a ciężko było mi zmusić się do dokończenia lektury. Może ktoś należący do grona miłośników imprintu WildStorm, drużyn Stormwatch, The Authority, czy samej postaci Jenny Sparks dojrzy coś więcej i będzie potrafił docenić przekaz Kinga, ale dla mnie to jeden z tych najsłabszych projektów byłego oficera CIA, jakie przygotował dla DC. Lepiej o tym komiksie zapomnieć i wymazać go z pamięci, np. w ten sposób:
...a zaoszczędzone pieniądze wydać na inną historię napisaną przez tego samego twórcę, np. wymieniony we wstępie, wydany niedawno po polsku HUMAN TARGET/ CZŁOWIEK CEL.
Recenzja oparta na wydaniach zeszytowych, czyli JENNY SPARKS #1 - 7. Wydanie zbiorcze w miękkiej oprawie zaplanowane na koniec maja. Jeśli mimo wszystko jesteście zainteresowani , to możecie je zamówić z wyprzedzeniem np. na ATOMComics.
Autor: Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz