niedziela, 14 września 2025

WONDER WOMAN - "Murder on Mt. Olympus"

Zeus: "There are men, There are gods, and there is Batman"

Z tego co kojarzę, to już dawno nie recenzowałem komiksu z Wojowniczą Amazonką w roli głównej, a zatem dziś właśnie o niej będzie kilka słów. Wybrałem coś krótkiego i przyjemnego. A konkretnie historię sprzed kilku miesięcy, którą w ramach ongoingu WONDER WOMAN opowiedzieli Tom King w duecie z Guillemem Marchem. "Murder on Mt. Olympus" składała się jedynie z dwóch części (WW #20 - #21) i stanowiła odrębną, zamkniętą całość, gdzie doszło do team-upu Diany z Bruce'em.

Ares - grecki bóg wojny, zostaje znaleziony martwy. Podejrzaną jest Hippolita, która uważa siebie za niewinną - chociaż nie jest tego do końca pewna - i prosi o pomoc córkę. Diana razem z Batmanem przybywa na Olimp, aby przeprowadzić własne śledztwo w tej sprawie i znaleźć prawdziwego mordercę. Mają 24 godziny, zanim Zeus wymierzy Hippolicie karę.

Seria WONDER WOMAN od początku jest dla mnie taką sinusoidą, gdzie raz poziom jest wyższy, a raz niższy, gdzie ciekawe zeszyty przeplatane są nudnymi zapychaczami. Wątek skupiony wokół Sovereigna okazał się zbyt rozwleczony, toczony w wolnym tempie z graniem na zwłokę ze strony scenarzysty i serwowaniem nam mało interesujących, niewiele wnoszących pobocznych historii. Im dalej w las tym większe rozczarowanie z mojej strony. Dlatego też bardzo ucieszyłem się, że w zeszytach 20-21 dostaliśmy wreszcie krótką, zwartą, konkretną i przede wszystkim wciągającą opowieść, gdzie nie ma miejsca na wspomniane przed chwilą rozciąganie na siłę akcji oraz opowiadania o wszystkim i o niczym. Każda scena okazała się potrzebna i sporo wnosząca dla rozwoju śledztwa, a jednocześnie pięknie podkreślająca niezwykłe relacje pomiędzy dwójką głównych bohaterów tej opowieści.

Wonder Woman, Batman, Hippolita, Afrodyta, Dionizos, Hefajstos, Zeus, Ares. To są właśnie postacie, wokół których kręci się to całe śledztwo, dotyczące pierwszego od niepamiętnych czasów zabójstwa greckiego boga. King zadbał o to, aby jak najlepiej oddać unikalność i w miarę zgodne z mitologią zachowanie poszczególnych bogów z Olimpu, dzięki czemu nie ma powtarzalności, każda przeprowadzona przez Dianę rozmowa jest inna, dostosowana do konkretnego rozmówcy. Wie, na co może sobie w każdej sytuacji pozwolić, jak skutecznie zyskać uwagę niechętnych do udzielania konkretnych odpowiedzi mieszkańców Olimpu.

Niby mamy do czynienia z duetem, ale przez większą cześć to Wonder Woman odgrywa główną rolę i odwala najważniejszą robotę, odkrywając kto kogo wrobił i dlaczego. Ponieważ Diana ma mało czasu musi działać szybko i zdecydowanie. Amazonka dostaje okazję, aby dać upust wszelkim swoim frustracjom, czy to dotyczących ostatnich wydarzeń w swoim życiu, czy po prostu wynikających z tego, jakie jest jej ogólne podejście do wszystkich bogów, do ich osobistych ambicji, dumy, pychy i spoglądania z pogardą na pozostałych. Pięknie zostaje sportretowana i błyszczy tutaj nasza Diana z wyraźnym podkreśleniem, że nie warto jej denerwować oraz ogólnie nie opłaca się z nią zadzierać. Jednocześnie King pokazuje nam drugie oblicze Wonder Woman, która nie boi się podzielić z przyjacielem osobistymi rozterkami, która czasem potrzebuje wsparcia, dobrego i nie waha sie uronić łzy.

To nie jest opowieść zdominowana przez szybkie, dynamiczne i efektowne sceny akcji, ale to wcale nie znaczy, że wieje nudą. Wręcz przeciwnie. Jest poważnie, jest też miejsce na trochę humoru. Dostajemy sporo udanych dialogów, zapadających na dłużej w pamięci kwestii, a także kilka świetnych kadrów, jak np. batmobil wjeżdżający na Olimp, czy konfrontacja Diany z Hefajstosem.

A jak wypada zakończenie? Jest satysfakcja, gdyż wszystko zostaje w moim odczuciu logicznie wytłumaczone i sfinalizowane. Pojawia się pewien (mniej lub bardziej) zaskakujący twist, śledztwo kończy się sukcesem, a do tego ostatnia strona generuje sporo emocji, ciepła oraz wzruszeń. Ucieszyłem się z takiego rozwiązania, tak samo jak ucieszyłem się, że tę opowieść przeczytałem oraz obejrzałem, bo ty był dobrze zagospodarowany czas.

Guillem March zapewnia piękną oprawę graficzną, luzując na czas tej historii Daniela Sampere. March dysponuje stylem, który od zawsze mocno mi leży i zawsze cieszę się, gdy mogę gdzieś podziwiać jego prace. Artysta ten tradycyjnie już w tworzonych przez siebie projektach odpowiada za szkice, tusz oraz (często) za charakterystyczną kolorystykę z ograniczoną ilością użytych barw. Hiszpański ilustrator po raz kolejny potwierdził, że rysowanie pięknych kobiet to jego specjalność, a do tego potrafi budować za pomocą warstwy wizualnej odpowiednie napięcie, tworzyć specyficzny klimat. March sprawdza się zarówno w dominujących tutaj spokojniejszych sekwencjach, jak i w tych scenach, gdy w ruch idą pięści. Pomijając dwie całostronicowe grafiki, pozostałe plansze w tej historii podzielone są na równe dziewięć kadrów. Taki zabieg dobrze się sprawdza i jak najbardziej pasuje do tej konkretnej opowieści. Cudnie się na to patrzy.

Co ciekawe, Guillem March miał już okazję ilustrować jeden rozdział serii WONDER WOMAN Kinga. Był to zeszyt siódmy, czyli one-shot z udziałem Diany i Clarka w kosmicznym centrum handlowym. I tamten zeszyt również był świetny, jeden z najlepszych do tej pory w ramach tego tytułu. Przypadek? Nie sądzę.

"Murder on Mt. Olympus" czytało i oglądało się z dużą przyjemnością. Oby jak najwięcej pojawiało się w przyszłości w WONDER WOMAN tego typu, stanowiących zamkniętą całość emocjonujących i wartościowych, krótszych opowieści, a jak najmniej rozciągniętych na blisko dwa lata story arców, które w większości wieją nudą i rozczarowują w finale. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji, to polecam sprawdzić. Można spokojnie podejść do lektury z miejsca, nie znając wydarzeń z wcześniejszych dziewiętnastu numerów serii.

Autor: Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz