niedziela, 4 lipca 2021

TOŃ

DC poszło ostatnio mocniej w komiksowe horrory, co akurat jest mi bardzo na rękę, bo po takie historie zawsze chętnie sięgam. W USA wystartował już zupełnie nowy horrorowy imprint (DC Horror), za to w Polsce jesteśmy w samym środku Hill House Comics, czyli linii będącej pod kuratelą jednego z synów Stephena Kinga. Joe Hill, podobnie jak to było w przypadku KOSZA PEŁNEGO GŁÓW, osobiście zajął się scenariuszem TONI, będącego chronologicznie piątym i zarazem ostatnim tytułem z całej serii. Ostatnim, bo minął już rok i raczej nie zanosi się na to, aby miały powstać jakieś nowe mini serie. Egmont wydaje HHC w nieco innej kolejności, ale i tak cieszy fakt, czego początkowo się nie spodziewałem, że doczekamy się w Polsce wszystkich pięciu historii. TOŃ stanowi oczywiście zamkniętą całość i należy do innej odmiany horroru, niż KOSZ PEŁEN GŁÓW oraz RODZINA Z DOMKU DLA LALEK.

Akcja rozgrywa się w czasach współczesnych. Po kilku dekadach od zaginięcia statek badawczy Derleth wysyła automatyczny sygnał ratunkowy z atolu w Cieśninie Beringa. Na wody nieformalnie należące do Rosji udaje się ekipa ratunkowa zatrudniona naprędce przez koncern naftowy, aby zbadać sygnał i uratować ewentualnych ocalałych. Na miejscu załoga braci Carpenter natrafia na obcą formę życia i dowiaduje się, że firma nie mówiła prawdy i od początku ma swoje własne plany dotyczące nietypowego znaleziska. Na końcu świata rozegra się koszmar garstki osób, których decyzje będą miały znaczenie dla losów całej ludzkości.

Hill postanowił po raz kolejny oddać hołd filmom grozy z lat 80-tych (wcześniej zrobił to w BASKETFUL OF HEADS), zwłaszcza produkcjom Johna Carpentera z COŚ na czele, a przy okazji nawiązać do mitologii Cthulhu H.P. Lovecrafta. Zeszyty 1-2 to powolne budowanie napięcia i oczekiwanie na to, aż twórcy rzucą nam w twarz jakimś genialnym twistem. Akcja nabiera tempa dopiero od trzeciego rozdziału, gdzie robi się ciekawiej i na jaw wychodzą wreszcie wszystkie interesujące czytelnika od pierwszych stron tajemnice. Kiedy już jednak poznajemy przyczyny takiego a nie innego stanu rzeczy i tego, co spotkało załogę Derletha, dalszy przebieg fabuły wydaje się raczej łatwy do przewidzenia. Scenarzysta zresztą sam nie ukrywa, że nie jest ona zbytnio skomplikowana, ale sięgając po komiksowy horror oczekuję jednak mimo wszystko jakichś elementów zaskoczenia, logicznego poskładania wszystkich kawałków układanki w jedną całość. Pomysł na skomplikowane matematyczne wzory i wyliczenia uważam za ciekawy, ale i tutaj muszę postawić pewien minus, gdyż kilka fajnie brzmiących i wyglądających cyferek/znaków nie ma praktycznie żadnego wpływu na fabułę. A ta ciekawostka dotycząca herbatki? No błagam... Przymykając oko na pewne wtórne elementy i głupotki z rozdziałów 3-5 stanowią one dosyć satysfakcjonującą lekturę. Niestety w moim przypadku wszystko zabija finałowa odsłona, gdzie klimacik historii ulatuje i całość idzie w bardziej efekciarskim, ale niekoniecznie satysfakcjonującym mnie kierunku. Hill postanowił zrobić z tego komiksu gotowy scenariusz filmowy, czego nawet przez chwilę nie stara się ukryć, ale szkoda, że wykonał to w sposób bardzo minimalistyczny, bez większej kreatywności, oryginalności czy głębi użytych postaci.

No właśnie. Ważnym elementem każdej opowieści są dobrze rozpisani główni bohaterowie. W tym wypadku scenarzysta postanowił się zbytnio nie wysilać i zaprezentował nam grupę tak naprawdę przypadkowych osób, o których praktycznie nic więcej się nie dowiadujemy w trakcie historii, którzy są jednowymiarowi i w większości nudni. Nie może zatem dziwić, że gdy kolejni bohaterowie toczącego się na dalekich wodach dramatu eliminowani są niczym pasażerowie NOSTROMO, to ich strata w żadnym wypadku czytelnika nie obchodzi, bo nie miał możliwości zżyć sie z nimi emocjonalnie. Na siłę można powiedzieć, że wyjątkiem jest Lacome, taki klasyczny pracownik firmy wyjęty rodem z komiksów czy filmów z ALIEN w tytule, który według mnie jakoś się wyróżniał na tle miernych jakościowo współtowarzyszy.

Warstwą artystyczną zajął się plastyk bardziej kojarzony z tematyką superbohaterską, niż specjalizujący się na co dzień w wizualizacji opowieści z gatunku grozy i horroru. Jak na Immonena przystało ilustracje są staranne, dopracowane i pod względem jakości nie ma się tak naprawdę do czego przyczepić. Nie ma słabszych momentów, od początku do końca poziom jest stabilny. Rysunkom brakuje jednak tego czegoś, dzięki czemu wgniatałyby w fotel, tworzyły niezwykły klaustrofobiczny klimat (co w zamierzeniu miało być, ale nie do końca się udało), zapadałyby na długo w pamięci. Jest kilka ciekawych i efektownych scen, ale ogólnie pozostaje pewien niedosyt i przeczucie, że można to było pokazać jeszcze lepiej.

W sekcji z dodatkami czekają na nas tradycyjnie warianty okładkowe, a te tym razem wykonał jeden z moich (i zapewne nie tylko moich) ulubionych twórców - Gary Frank. Oprócz tego także krótkie wywiady z Hillem oraz Immonenem, posłowie autorstwa scenarzysty oraz pierwotny, zmodyfikowany później pomysł na tą historię i pomiędzy kilka szkiców Immonena.

TOŃ to dosyć przyjemnie zilustrowany komiks, który zapowiadał się naprawdę dobrze i miałem co do niego spore oczekiwania, a wyszło bardzo przeciętnie. Hill z sobie wiadomych względów nie potrafił uczynić z historii czegoś wciągającego i oryginalnego, zdecydował się bazować na utartych schematach oraz pomysłach spotkanych u innych twórców, przez co całość okazała się zlepkiem niekoniecznie pasujących do siebie elementów. Zbyt przewidywalne, momentami przynudnawe i niestety z rozczarowującym hollywoodzkim finałem. Jest to komiks, który przypadnie do gustu jedynie tym mniej wymagającym czytelnikom, a pozostali pozostaną po lekturze z mniejszym lub większym niesmakiem. Kiedy przeczytasz komiksowy horror i jedną z ważniejszych rzeczy, jakie z niego zapamiętasz jest śmieszny tekst dotyczący gadżetów erotycznych, to coś tu ewidentnie nie gra.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów PLUNGE #1-6.

Najnowszy album z Hill House Comics znajdziecie m.in. w sklepie Egmontu lub na ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz