piątek, 22 lipca 2022

GREEN LANTERN VOL. 2: HORATIUS

GREEN LANTERN: INVICTUS nie stanowił zachęty do sięgnięcia po dalsze przygody Johna, Jo, czy Keli pod kierownictwem Geoffreya Thorne'a. Po dłuższej przerwie zmusiłem się jednak do lektury kolejnych rozdziałów licząc po cichu, iż może nastąpi jakiś ważny, czy ciekawy punkt zwrotny, a poziom serii GREEN LANTERN będzie piął się w górę. Wydanie zbiorcze zatytułowane HORATIUS jest grubsze od tomu pierwszego i stanowi jednocześnie zakończenie całej serii. A może zakończenie tylko pierwszego sezonu serii, bo od pewnego czasu DC chętnie używa takiego nazewnictwa w przypadku niektórych ongoingów, czy mini serii.

John Stewart kontynuuje misję uratowania mieszkańców Sergilon, aby następnie wyruszyć na pomoc Kilowogowi oraz Hannu. Stewart poznaje przy okazji zaskakującą prawdę na temat swojego przeznaczenia. Teen Lantern szaleje na New Korugar, gdzie powstrzymują ją Simon, Jessica oraz Jo. Ta ostatnia odkrywa także mroczny sekret i spisek związany z zabójstwem Strażnika i zniszczeniem Centralnej Baterii Mocy. Wróg zostaje pokonany, a dla Korpusu Zielonych Latarni nastaje po raz kolejny nowe otwarcie.

Akcja nadal toczy się dwutorowo. Z jednej strony skupia się na perypetiach wyeksponowanego zdecydowanie na pierwszy plan Johna Stewarta, który przybywa na planetę Anacitus i mierzy się ze Złotymi Centurionami, pochłaniającym energię życiową swoich wyznawców Lightbringerem, rozmawia ze Źródłem, a także odbywa coś na kształt wycieczki w przeszłość. Występ Kilowoga jest tak naprawdę symboliczny, a rzeczy, jakich doświadcza John są dosyć... specyficzne, dziwaczne, zakręcone i jakoś nie pasują mi do tego konkretnego bohatera. Z drugiej strony mamy dziwne zachowanie Teen Lantern oraz kwestię jej nietypowego pierścienia, ale nie oczekujcie, że sytuacja zostanie w pełni wyjaśniona, a pytania doczekają się odpowiedzi. Jo Mullein z dużą pomocą pewnej Coluanki wreszcie przypomina sobie o śledztwie w sprawie zabójstwa Koyosa, co dostarcza czytelnikowi kilku ciekawych, nieoczekiwanych informacji i na szczęście wszystko wydaje się tutaj logicznie uzasadnione. Widząc jednak, kto jest głównym złym, i z kim przyjdzie się zmierzyć Johnowi oraz Jo w ramach starcia tytanów na Oa, w głowie fana GL natychmiast świeci się kontrolka z napisem "ale to już było". Cieszę się jednak, że przynajmniej kwestia Koyosa została całkowicie wyjaśniona i sfinalizowana.

Niby sporo stron, wszak każdy zeszyt posiada większą od standardowej objętość, ale w rzeczywistości dzieje się stosunkowo niewiele. Akcja jest celowo odwlekana i przeciągana, aby dopiero na końcu przyspieszyć. Thorne jasno i wyraźnie pokazuje, że nie czuje pisanych przez siebie postaci, a części z nich po prostu nienawidzi. Trudno zatem, aby ktoś taki potrafił wykrzesać jak najwięcej przykładowo z Jo Mullein, która według mnie zgasła w trakcie trwania się serii i nie potrafiła zabłysnąć, jak w bardzo dobrym FAR SECTOR. Jedyną postacią, jaką scenarzysta ubóstwia - i to dosłownie - jest John Stewart, którego karnacja nie jest tutaj bez znaczenia. Trochę przykro patrzeć, jak bardzo Thorne wykorzystuje swoją pozycję i na siłę obdarowuje Johna boskimi mocami, przedstawia go jako wybrańca i zbawcę całego wszechświata, co w pewnym momencie wygląda wręcz absurdalnie i komicznie. Widać tutaj jakąś zazdrość o to, że swego czasu przykładowo Hal posiadał moc Parallaxa, Kyle połączony był z Ionem, a Guy stał się przedstawicielem kosmicznej rasy zmiennokształtnych wojowników. Jeśli autor obrał sobie jako cel za wszelką cenę przeskoczenie Morrisona i stworzenie najbardziej po****nej serii o Zielonych Latarniach, to chyba mu się to udało. Miało być poważnie, a wyszło po prostu śmiesznie.

Na plus zaliczyłbym pewne wyjaśnienie/uzupełnienie, jeśli chodzi o powody wysłania początkującej w nowej roli Jo Mullein w odległy zakątek wszechświata (ponownie kłania się FAR SECTOR). Na minus z kolei np. pokazane oczami narratora spotkania po roku przerwy Johna z innymi Latarniami, powielanie znanych już fanom GL schematów i uczynienie z tej serii jedynie przydługiego prologu do być może kolejnego ongoingu/ongoingów, robiąc na końcu restart i proponując nowe status quo. Nie udało się na szczęście wyrządzić w latarniowym zakątku DCU takich szkód, jakie uczynił Bendis w tym supermanowym, ale i tak jest co prostować i odkręcać.

Omawiany album zawiera także annual, gdzie pierwsze skrzypce gra Jessica Cruz. Kiedyś jako Zielona, a teraz jako Żółta Latarnia wykorzystuje posiadaną moc, aby pomagać potrzebującym. Widzimy, jak dziewczyna próbuje odnaleźć się na New Korugar, jakie relacje łączą ją z Sinestro oraz Lysą Drak, a także jesteśmy świadkami trudnego spotkania z Jordanem. Jest to kontynuacja krótkiego wątku zainicjowanego już w ramach FUTURE STATE i muszę przyznać, że nawet jestem ciekawy, jak długo i w jakim kierunku potoczą się losy Jessici w roli członka Korpusu Sinestro.

Odnośnie warstwy wizualnej również nie ma zbytnio czym się zachwycać. Wynika to z faktu, że za ilustracje w największym stopniu odpowiada znana z pierwszego tomu para Tom Raney i Marco Santucci. Ten drugi zapewnia porcję solidnych, całkiem znośnych ale w żadnym wypadku nie porywających rysunków. Ten pierwszy natomiast dysponuje bardziej karykaturalnym stylem, który za cholerę nie pasuje do poważniejszych historii i powoduje u mnie tylko konsternację podczas śledzenia kolejnych plansz. Gościnnie pojawiają się również w roli rysowników Sami Basri, Chriscross, czy Tom Derenick, ale tutaj też nie można powiedzieć, że jest to wybór szczególnie trafiony, jeśli mówimy o świecie Zielonych Latarni. Pisałem całą masę recenzji, w których padały słowa o tym, że artysta jest idealnie dobrany i świetnie oddaje klimat opowieści. Tym razem tak nie jest, ale może to i lepiej, że bardziej uznani mistrzowie ołówka trzymali się od projektu Thorne'a z daleka ;)

GREEN LANTERN: HORATIUS, czego obawiałem się już po lekturze pierwszego tomu, nie okazał się komiksem szczególnie wartym zainteresowania. Ze zwykłej ciekawości postanowiłem doczytać serię do końca, ale w sumie straciłem tylko niepotrzebnie czas i cieszę się, że to już finał. Jednym spodoba się bardziej, innym mniej, ale do mnie pomysły zaproponowane przez scenarzystę najzwyczajniej nie przemówiły. Nie podzielam jego przesadzonej fascynacji postacią Johna Stewarta, pogardy dla Hala Jordana, czy też zmarnowania potencjału, jaki tkwił w Jo Mullein. Zakończenie jest z gatunku tych otwartych i aż prosi się, aby pociągnąć całość dalej. Zarówno jeśli chodzi o kwestię przebudowanego Korpusu, jak i nowej misji Johna Stewarta Szmaragdowego Rycerza. Na razie na horyzoncie próżno szukać jakiegoś nowego tytułu z rodziny Zielonych Latarni (może pojawi się po zakończeniu DARK CRISIS ON INFINITE EARTHS), ale jeśli takowy już wystartuje, to oby nie pisał go ponownie Geoffrey Thorne.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów GREEN LANTERN #5 - 12 oraz GREEN LANTERN ANNUAL #1.

Komiks do nabycia w sklepie ATOM Comics

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz