"In fact, when it comes hurtin' people, I'am a goddamn renaissance man.
So, welcome, dr. Flik, to the #supermanisoverparty"
Kolejna wizyta w imprincie Black Label tym razem zaprowadziła mnie do supermanowego zakątka DCU, gdzie skrzyżowali swoje ścieżki widoczni na powyższej okładce Człowiek ze Stali oraz Ważniak. Lobo zawsze stanowi magnes skutecznie przyciągający czytelnika, zachęcający do sięgnięcia i sprawdzenia ze zwykłej ciekawości komiks z jego udziałem. W moim przypadku to działa. Czy można schrzanić taki projekt, gdzie te dwie postacie odgrywają główne role, gdzie docelowym odbiorcą jest starszy czytelnik, a swoboda twórcza znosi masę uciążliwych ograniczeń? W teorii o to ciężko, ale twórcy komiksu mocno się postarali, aby właśnie taki efekt osiągnąć. Szczegóły poniżej.
Kiedy na jednej z planet zaczyna siać strach obca istota, ostatni przedstawiciele planet Krypton oraz Czarnia zmuszeni są połączyć swoje siły. Obaj wpadają w spiralę dziwnych i nie do końca zrozumiałych dla nich wydarzeń, spotykając m.in. posiadającą moc kształtowania rzeczywistości istotę, trafiając na przywrócone z otchłani nicości światy, czy też... biorąc udział internetowej bitwie na popularność. A wszystko odbywa się pod czujnym okiem pewnej pani doktor, która zajmuje się studiowaniem zachowania tych niezwykłych postaci, jakimi są Superman oraz Lobo.
Motywem przewodnim są tutaj ostatni przedstawiciele swoich planet/ras, do których oprócz tytułowych postaci zalicza się także tajemniczy Numen. Istota, która bardzo często mając dobre intencje, sprowadza na innych tylko kłopoty i tworząc wokół siebie chaos. Nakreślenie fabuły właśnie wokół problemów Numena okazało się dosyć niefortunnym i mało interesującym posunięciem, a on sam na tyle słabo rozpisanym elementem opowieści, że jakoś ani przez chwilę jego los mnie zbytnio nie poruszył. Nietrafionym zabiegiem według mnie, i do tego strasznie irytującym, okazało się umieszczenie w komiksie dr. Flik, której wszędzie pełno i generuje swoimi wypowiedziami całą masę zbędnych, nic nie wnoszących do historii dymków z tekstem. Próbuje natrętnie przyćmić swoją obecnością komiks, po który ludzie sięgnęli przecież, aby zobaczyć starcie Ważniaka z eSem. A obaj wspomniani raz walczą, innym razem łączą siły, aby bronić Numena, a potem znowu wracają do starego status quo. Trudno jednak powiedzieć, że są to sceny, jakie zapamiętane zostaną na dłużej. Najlepiej prezentują się, gdy widzimy ich próbujących odnaleźć się w nowych realiach - Supermana na Czarni, zaś Lobo na Kryptonie. Zabieg niespodziewany, oryginalny, prowadzący nawet do paru cieszących oko scen. Z kolei z większych emocji odarty został motyw dotyczący lobowersum, ale tak to już jest, jak po raz n-ty próbuje się czytelnikowi zaserwować utarty i często powtarzany w komiksach DC schemat. W moje gusta nie trafił też pomysł z Lobo, który wykorzystuje media społecznościowe i kręcenie filmików, aby zemścić się na znienawidzonym przeciwniku, zamiast od razu spróbować oklepać go klasycznie po mordzie. Hasztag tu, hasztag tam, na mnie nie robi to wrażenia i wydaje się strasznie out of character. Cytując klasyka: "To ma być Lobo? To jakaś popierdółka, a nie Lobo!
SUPERMAN VS LOBO składa się jedynie z trzech, a nie jak to zazwyczaj bywa w przypadku autorskich projektów pod szyldem BL z czterech numerów, ale to i tak zdecydowanie za dużo. Z reguły inauguracyjny zeszyt powinien stanowić zachętę do sięgnięcia po więcej, ale jak na złość jedynka opisywanej mini serii poległa całkowicie na tym polu. Całość czyta się ciężko, topornie, aż trudno było mi się zmusić, aby ten komiks dokończyć. Czy komiks ma pełnić rolę odstresowującego hobby, czy stanowić jakąś karę za grzechy, męczarnie itp.? Kiedy już uda się przebrnąć przez pierwszych kilkadziesiąt stron, to drugi rozdział oferuje trochę więcej rozrywki i posiada nawet fajne momenty/zwroty akcji, ale niestety wszystko ponownie zawodzi w rozdziale trzecim. Finał tylko pokazuje, jak bezcelowa i bezsensowna była ta cała historia, pozostawiając mocne przeświadczenie, że nie warto było zmuszać się do dokończenia czytania/oglądania tej opowieści.
Najbardziej żal mi zmarnowanego potencjału, gdyż Lobo + Black Label musi siłą rzeczy równać się coś ociekającego czarnym humorem, ostrą jazda bez trzymanki, ciekawymi dialogami, absurdem, czy efektownymi scenami akcji. A zamiast tego zaserwowano mi typową, grzeczną, niewyróżniającą się spośród tłumu historię dla nastolatków, jakich wiele w ofercie DC. Tim Seeley już od dłuższego czasu obniżył loty i nie stanowi żadnej gwarancji solidnej jakości produktu, o czym przekonałem się chociażby niedawno czytając jego ROBINS, i co jeszcze raz potwierdził pisząc wspólnie z Sarah Beattie SUPERMAN VS LOBO.
Mirka Andolfo stara się jak może, aby zapewnić solidnej jakości, przyjemną w odbiorze warstwę graficzną. Pech w tym, że jej mocno kreskówkowy, mniej poważny i zahaczający o mangę styl nigdy nie pasował mi do superbohaterskich komiksów DC, i dokładnie tak jest też w tym przypadku. Często piszę o dobrym doborze rysownika do jakiegoś komiksu, tutaj niestety (dodam, że lubię i cenię sobie ilustracje tworzone przez Andolfo w innych jej komiksach) wybór okazał się nietrafiony. Na plus zaliczę to, czego przed lekturą najbardziej się obawiałem, jak sie okazuje niesłusznie, a mianowicie sposób rysowania Lobo. Większość kadrów z jego udziałem przypadło mi do gustu. Nie mogę jednak powiedzieć tego o Supermanie, który wygląda mało poważnie, bardziej jak Superboy, rysy twarzy ogólnie ma dziwne, tak samo jak dziwnie prezentuje się jego kostium. No cóż, nie wszyscy urodzili się, żeby rysować Supermana. Skoro jednak ten w teorii komiks dla starszego czytelnika okazał się w praktyce głupawą historią dla nastolatków, to może ja jestem w błędzie i taka szata graficzna jest jak najbardziej na miejscu?
Nawiązując do opisu na tylnej okładce tego komiksu - co się stanie, kiedy nieposkromiona siła napotka na niezwykle irytującą jednostkę? Do czego dojdzie, gdy tym razem Superman wpadnie na Lobo? Być może przy doborze innego zespołu twórców coś ciekawego, oryginalnego i zapadającego na dłużej w pamięci, ale na pewno nie w tym konkretnym przypadku. SUPERMAN VS LOBO to słabiutka historia z nietrafioną fabułą, słabymi dialogami i cierpiąca na brak umiejętnie rozpisanych postaci. Szkoda, że cos takiego w ogóle powstało, i że ktoś to wydał pod szyldem Black Label. Radzę omijać szerokim łukiem, gdyż nie ma co tracić czasu i pieniędzy na tak marnej jakości historie obrazkowe serwowane przez DC.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN VS LOBO #1 - 3.
Omawiany komiks znajdziecie m.in. w ofercie sklepu ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz