Czy to się komuś podoba, czy też nie, hachette proponuje nam po raz kolejny wycieczkę do lat 80-tych ubiegłego wieku, dając polskiemu czytelnikowi możliwość zapoznania się z przygodami Hala Jordana i Korpusu Zielonych Latarni. Ze zdecydowanym naciskiem na perypetie tego pierwszego. Oczywiście jest to nowy, niepublikowany w naszym kraju materiał - grubasek liczący około 280 stron - który pokrywa się czasowo w dużej mierze z tym, co ukazane zostało na kartach tomu 51 kolekcji. Tam dostaliśmy różne back-upy i różne okazjonalne, krótkie historie ze świata Latarni, a tym razem niejako trafia nam się danie główne i wiodące opowieści zawarte w serii GREEN LANTERN. Zapraszają na nie scenarzysta Len Wein oraz rysownik Dave Gibbons.
"Kiedy mówiliście skacz, skakałem ... bo wierzyłem. że chcecie dla wszechświata jak najlepiej ...ale teraz ... liczy się tylko to, co jest najlepsze dla mnie!"
Hal Jordan powraca z wygnania i dostaje zgodę od Strażników, aby z powrotem zawitać na rodzinną planetę. Tam czeka go wiele różnych wyzwań, jak pomoc w ocaleniu Ferris Aircraft, pojedynki z licznymi złoczyńcami (Shark, Javelin, Predator, Team Demolka, Major Disaster, Eclipso), a przede wszystkim odpowiedź na najtrudniejsze pytanie odnośnie tego, co jest dla niego ważniejsze: służba w szeregach Korpusu, czy miłość do ukochanej?
Run Weina i Gibbonsa wprowadził sporo świeżości do traktowanego w tamtym czasie po macoszemu tytułu, zapewniając czytelnikom 13 emocjonujących numerów, gdzie zbalansowana zostaje odpowiednio efektowna akcja oraz ważne, życiowe wewnętrzne rozterki i przemyślenia Hala Jordana. Niby jest tutaj umowny podział na krótsze rozdziały, ale tak naprawdę jest to jeden dłuższy story arc, tak skonstruowany, że nie sposób oderwać się w trakcie. Akcja w zdecydowanej większości rozgrywa się na Ziemi, ale nie brakuje też krótkich wycieczek na Oa, czy inną planetę. Gościnnie pojawiają się również Flash, Superman, czy Green Arrow, do których Hal zwraca się w pewnym momencie po radę. Jest też kilka wstawek z udziałem tajemniczego Monitora, sygnalizujących zbliżający się wielkimi krokami KRYZYS NA NIESKOŃCZONYCH ZIEMIACH.
Fabuła jest tak ułożona, że nie sposób się nudzić i chętnie przechodzi się do następnego rozdziału. Użyci na potrzeby tego runu złoczyńcy przeważnie powodują mimowolnie uśmiech na twarzy swoim wyglądem (przykładem Rekin i Team Demolka), czy też zachowaniem i chętnie uzbrajają się w żółty kolor, aby sprawić kłopoty Halowi. Czasami nawet jest to niewidzialny żółty kolor :D Najmocniejszym punktem jest oczywiście wszystko to, co dotyczy zawirowań osobistych Jordana, kwestii połączenia życia prywatnego i swojej ziemskiej pracy z obowiązkami, jakie narzuca na niego służba w GLC. Nikt nie mówił, że będzie prosto wszystko ze sobą pogodzić. Nie można w tym samym czasie zadbać o bezpieczeństwo Carol i jej firmy oraz ocalić istnienie oddalonej o lata świetlne planety. Nie jest żadnym spoilerem, iż główny bohater wybiera ostatecznie miłość, rezygnuje z członkostwa w Korpusie, a jego miejsce zajmuje John Stewart. Z historycznego punktu widzenia możemy zatem poznać dosyć ważny moment z życia najpopularniejszego ziemskiego Zielonego Latarnika.
Trochę się uśmiałem (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) czytając omawiany komiks z tego, co zastałem w dymkach z tekstem. Chodzi mi zwłaszcza o te dziwacznie brzmiące połączenia języka polskiego z niemieckim, czy też polskiego z hiszpańskim, a także o użyte przez tłumacza słowa typu "pierścieniarz", "łapserdaki", albo "szachrajstwa" i różne inne sformułowania od tłumacza - Roberta Lipskiego.
Legendarny Dave Gibbons zapewnia temu komiksowi równy i przyjemny do śledzenia poziom rysunków od początku do końca. Ilustracje są czyste, realistyczne i sprawdzają się zarówno w tych dynamicznych sekwencjach, wszelkich pojedynkach, w scenach umiejscowionych w dalekim kosmosie, jak również we wszelkich spokojniejszych momentach. Wiadomo, że dzisiaj już się w ten sposób nie rysuje, ale nie są to jakoś mocno trącające archaizmem prace (takie to były czasy, że duże głowy Strażników śmieszą, a wszyscy GL mają takie same kostiumy) i według mnie zasługują na pozytywną ocenę. Wyróżniają się pewną innowacją zwłaszcza na tle prac innych artystów tworzących w tym konkretnym okresie dla DC. Kawał solidnej, dobrze wykonanej roboty.
Jakby kogoś zastanawiał przed zakupem brak ciągłości w numeracji i brak zeszytów 177 oraz 184, to wyjaśnienie jest bardzo proste i wyjaśnione w środku. Numery te zawierały przedruki wybranych historii sprzed kilku lat, a zatem jak najbardziej słusznie pominięto je w tym albumie.
Dodatki zdecydowanie dają radę, tworząc fajną otoczkę wokół przeczytanego przez nas komiksu. Jest wywiad z rysownikiem, słowo od scenarzysty, a także sporo ciekawostek związanych z losem dawnej serii GREEN LANTERN, częstej rotacji wśród twórców i poprawy sytuacji za sprawą Weina i Gibbonsa. Jak zawsze warto z tymi materiałami na początku i pod koniec komiksu się zapoznać.
Muszę przyznać, że komiks ten naprawdę wciąga i czyta się go z dużą przyjemnością. Jeśli GREEN LANTERN: OPOWIEŚCI O KORPUSIE ZIELONYCH LATARNI to była gratka dla bardziej zagorzałych fanów GL, o tyle omawiany komiks powinien bardziej pasować i zadowolić statystycznego fana DC. Historie te mają już oczywiście swoje lata, ale bez obaw, zarówno fabuła, dialogi, jak i rysunki nie trącają aż tak mocno oldskulem, a do tego ukazują jakby nie patrzeć istotny fragment mitologii dotyczącej Hala Jordana. GREEN LANTERN Z SEKTORA KOSMICZNEGO 2814 to kolejny przykład na to, jak zróżnicowana, ciekawa i warta uwagi jest kolekcja DC Bohaterowie i Złoczyńcy. Mi się podobało, Was też zachęcam do tego, aby dać temu komiksowi szansę.
-------------------------------------------
W ramach kolekcji konsekwentnie pozostajemy w latach 80-tych, gdyż z tej dekady pochodzić będą również dwa następne tomy. 31 stycznia ukaże się tom 65 zatytułowany LEGENDA AQUAMANA (Giffen, Fleming, Swan) zawierający one-shot plus pięcioczęściową mini serię, gdzie nastąpił częściowy restart historii Aquamana. Natomiast 14 lutego ukaże się tom 66 KOSMICZNA ODYSEJA (Starlin, Mignola), czyli klasyczny event z roku 1988 z udziałem Darkseida i Nowych Bogów, gdzie swój wielki dramat przeżyje John Stewart.
Ze swojej strony polecam ten drugi album, jakby ktoś nie miał jeszcze wydania od Egmontu. Natomiast historia z Aquamanem nie jest zbyt dobra jakościowo (poza rysunkami) i swego czasu szybko poszła w niepamięć, zastąpiona lepszą wersją tej postaci w wykonaniu Petera Davida. Pomijam oba tomy (odyseję oczywiście posiadam), a kolejna moja recenzja dotyczyć będzie planowanego na 28 lutego albumu SUPERMAN: ODRODZENIE LEGENDY. Żeby było zabawniej - również lata 80-te :)
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów GREEN LANTERN v2 #172 - 176, #178 - 183, #185 - 186.
Dawid Scheibe
Dzięki za recenzję!👌 Widziałem strony z Kosmicznej Odysei i graficznie klasa (rysunki Mignoli) 👌💪. Planuje kupić. Jest u Was gdzieś recenzja,czy nie robiliście wgle? Pzdr!
OdpowiedzUsuńHej. Tak, kiedyś miałem okazję napisać recenzję tego komiksu http://dcmaniak.blogspot.com/2021/09/kosmiczna-odyseja.html
UsuńDzięki 👌💪
UsuńNiby klasyka, ale nie oszukujmy się: Mignola wtedy jeszcze uczył się rysować. Komiks oczywiście warto mieć, ale dla mnie że względów historycznych: dla kosmosu DC i Johna Stewarta.
UsuńDzięki za info. Z rysunkami pewnie racja,ale z tego co na planszach widziałem mega mi się podobało 👌Pzdr
Usuń