środa, 25 kwietnia 2018

BATMAN: ŚWIT MROCZNEGO KSIĘŻYCA

 

Jestem fanem dobrze przedstawionych początków działań jeszcze nie w pełni ukształtowanych herosów. Zwłaszcza tego, jak robiono to kiedyś (#nostalgia). BATMAN: ROK ZEROWY, czy cała inicjatywa ZIEMIA JEDEN nie zdołały zdobyć mojego uznania. Za to na wszelakich „rokach pierwszych” z bat-uniwersum nie zawiodłem się nigdy. Kultowy BATMAN: ROK PIERWSZY Franka Millera, to jeden z dwóch albumów, który na nowo wciągnął mnie do komiksowego medium, gdzie tkwię po dziś dzień i nigdzie się nie wybieram. Kolejnymi komiksami, które przeczytałem były oryginalne wydania DŁUGIEGO HALLOWEEN i MROCZNEGO ZWYCIĘSTWA, a potem CZŁOWIEK, KTÓRY SIĘ ŚMIEJE. Zauważyliście wzorzec? Ich akcja dzieje się właśnie w okolicy owego pierwszego roku działalności Mrocznego Rycerza.

Obie części ŚWITU MROCZNEGO KSIĘŻYCU umiejscowiono pomiędzy wyżej wymienionym arcydziełem Millera, a nową interpretacją pierwszej potyczki z Jokerem. Jest to czas, gdy Batman jest wciąż przede wszystkim człowiekiem, dalekim od „bat-boga”, jakiego znamy dzisiaj. Obecnie popełnia błędy przez zbyt dużą pewność siebie lub brak zaufania do innych. Wtedy przyczyną pomyłek był przede wszystkim krótki staż w roli mściciela. Młody Bruce nie ma jeszcze fantastycznego zaplecza technologicznego, nosi zwyczajny trykot, a nie zbroję i polega wyłącznie na sile umysłu i mięśni. Miło jest przypomnieć sobie, że Batman był kiedyś śmiertelnikiem, a nie nadczłowiekiem. Był to okres, gdy jego ciała i duszy nie pokrywał jeszcze szereg blizn, a głównym celem było wyplenienie gothamskiej mafii. Pomimo potworów i wampira z jakimi mierzy się w zawartych w tym tomie historiach, wciąż widzimy, że Bruce jest na razie jedynie muśnięty mrokiem i nie pozbawiony nadziei. Panicz Wayne wierzy, że będzie mógł niedługo odwiesić pelerynę do szafy, bo wraz z końcem przestępczości zorganizowanej skończy się jego misja i obietnica, złożona na grobach swoich rodziców zostanie wypełniona. Bruce naprawdę uważa, że będzie mógł być szczęśliwy u boku swojej dziewczyny.

Matt Wagner przedstawiając nam swój „rok 1 i pół” dobrze wywiązał się z zadania. Pomimo nadnaturalnych wątków, komiks nie traci swego przyziemnego charakteru. Profesor Hugo Strange tworzący w piwnicy swoje monstra i wampirzy kult Szalonego Mnicha nie są wyjątkowo zajmującymi oponentami, ale pozwalają rozwinąć autorowi inne elementy. Widzimy dezorientację Batmana i jego improwizowanie w starciu z nieznanym zagrożeniem, wykraczającym poza racjonalne myślenie. Mamy okazję spędzić trochę więcej czasu z mafiosami z ROKU PIERWSZEGO (z Salem Maronim na czele) i pierwszą, większą miłością Bruce’a - Julie Madison, stworzoną jeszcze w 1939 roku. Dziewczyna oraz jej ojciec Norman odgrywają prominentną rolę w obydwu historiach. Fantastyczne wydarzenia i samo istnienie Batmana zmienia ich życie bezpowrotnie. W rzeczywistości, to wątki rodziny Madison oraz Maroniego są na pierwszym planie, a nie Batman. Podobnie, jak miało to miejsce w ROKU PIERWSZYM, gdzie pierwsze skrzypce grał Jim Gordon. Wagner poświęca dużo czasu na pokazanie emocji, jakie targają tą trójką postaci i drogi jaką przechodzą pod wpływem wydarzeniem. Batman przede wszystkim bije ludzi i wydostaje się z pułapek bez wyjścia. Co w wypadku nietoperzego herosa nie jest znowu aż tak dalekie od tego, jaki przebieg miały pierwsze historie z jego udziałem sprzed bez mała ośmiu dekad. Nie jest to jednak zarzut i nawet bez zogniskowania uwagi wyłącznie na Mrocznym Rycerzu, to podtrzymuję wszystkie odczucia, o których pisałem w drugim akapicie.

Bardziej do gustu przypadła mi pierwsza opowieść z udziałem ludzi potworów, ale obie tworzą jedną zamkniętą przypowieść i zarazem koniec pewnego etapu w życiu Batsa. Jego misja wcale się nie kończy, przed nim niekończąca się wojna, spotkanie swego uśmiechniętego nemezis i początek nowej ery przestępczości – super złoczyńców z komiksów Jepha Loeba i Tima Sale’a. Pulpowy styl rysunków Wagnera pasuje do początków batmanowania przez Batmana, podobnie jak było to z Davidem Mazzucchellim (ROK PIERWSZY), czy Salem (DŁUGIE HALLOWEEN, MROCZNE ZWYCIĘSTWO). W wypadku Wagnera widać ewolucję kreski. Młodsze o niemal 15 lat, groteskowe FACES, było miejscami chaotyczne, mniej szczegółowe anatomicznie, chwilami z dziwną i raczej niezamierzoną w pełni mimiką twarzy.

ŚWIT MROCZNEGO KSIĘŻYCA to produkt dopracowany pod względem wizualnym, z ciekawie rozpisanymi, pozbawionymi tak często występującej obecnie nijakości postaciami. Jego jedyną, większą wadą jest długość. Ileż to razy czytając jakąś historię żałujemy, że nie dostała ona jeszcze jednego numeru. W komiksie Wagnera nie czuć w ogóle pośpiechu, wręcz przeciwnie. Akcja posuwa się nieśpiesznie i kilkukrotnie czułem znużenie, nie fabułą a tempem jej prowadzenia. Jeśli tak jak ja lubicie oglądać nieopierzonego Batmana, który dla odmiany nie walczy z kosmicznym najeźdźcą czy wielkim kataklizmem, to sprawdźcie jak prezentuje się ten album. Oceny liczbowej nie wystawiam, ale kciuk dla ŚWITU MROCZNEGO KSIĘŻYCA zdecydowanie skierowany jest do góry.


Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Komiks do nabycia w sklepie ATOM Comics.
 

Damian "Damex" Maksymowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz