wtorek, 16 kwietnia 2019

SUICIDE SQUAD - ODDZIAŁ SAMOBÓJCÓW TOM 5: ZABIJ SWOICH BLISKICH


Skończyłem właśnie kolejny, piąty już tom SUICIDE SQUAD z linii DC Odrodzenie i znów poczułem się tak, jakbym czytał dokładnie ten sam komiks - z trochę innym rozmieszczeniem kadrów i wymienionymi rysownikami, ale fabularnie do bólu wtórny i zwyczajnie mało odkrywczy. Eksplorujący te same tematy, które przewijają się przez serię od jej pierwszego numeru.

Prawdopodobnie za tydzień nie będę już nawet w stanie wskazać żadnej różnicy między recenzowaną częścią, a np. wcześniejszymi dwiema. ODDZIAŁ SAMOBÓJCÓW nadal pozostaje pozycją bojaźliwą, unikającą ryzyka i konsekwentnie utrzymującą równy poziom. Niestety nie jest to poziom, który byłby na tyle wystarczający, żeby zapewnić czytelnikowi satysfakcję w trakcie lektury lub żeby faktycznie go zaangażować. W dobie restartów, powszechnie stosowanych przez wydawców i dość zgodnie nielubianych przez odbiorców, SUICIDE SQUAD Roba Williamsa naprawdę aż się o to prosił. Mimo to trwał i trwał w swojej nieprzekonującej formie. Kasacji doczekał się dopiero po pięćdziesiątym numerze.

Aż ciężko w to uwierzyć – może wynika to z mojego zmęczenia serią, która w ostatnich miesiącach była wydawana przez Egmont w zastraszająco szybkim tempie – ale Zabij swoich bliskich jest zaledwie półmetkiem. Zbiera bowiem zeszyty od 21 do 25. Na ten moment myśl o zapoznawaniu się z drugą połową cyklu, delikatnie rzecz ujmując, nie napawa mnie optymizmem.

Jak długo można przecież wałkować nieśmieszne, powtarzane do znudzenia dowcipy o „popuszczaniu”, które padają z ust Captaina Boomeranga? Jak długo jeszcze jedynym, co wnosi Killer Croc do historii, będą jego wtrącenia o jedzeniu ludzi? Te manieryzmy dotyczą zresztą każdej z postaci. Deadshot jest tu od tego, żeby przypominać, że tak naprawdę oddział tworzą złoczyńcy, Enchantress od wypowiadania się z pogardą o całej ludzkości, a Katana to „ta dobra”, zwykle zagłuszana przez pozostałych członków składu. No i tylko Harley Quinn, zapewne główny powód, dla którego ludzie sprawdzają tę serię, ewoluuje z tomu na tom.

Nikomu innemu Williams nie poświęca tyle czasu i miejsca. Widzimy więc jak Harley radzi sobie z żałobą, jak staje się coraz bardziej bezwzględna i jak próbuje wykazać się jako dowódczyni. To wszystko niestety nie oznacza, że mamy tu do czynienia z dobrze napisaną postacią. Quinn ciągle zdaje się wyrwana ze swojego naturalnego środowiska. Niedługo minie dziesięć lat odkąd wydawnictwo postanowiło związać ją z Task Force X, a ciągle brakuje jakiegoś poważniejszego argumentu, jednej udanej historii lub czegokolwiek, co poparłoby tezę, że warto było podjąć taką decyzję. Póki co trzeba uznać, że DC w koncertowo nietrafiony sposób poprowadziło jej rozwój i raczej nadal nie wie jak właściwie zaimplementować ją do komiksowego uniwersum. Nawiasem mówiąc, szkoda, że Harley nie stała się kimś na kształt odpowiedzi na Jessikę Jones, która przecież także zmagała się z wykorzystaniem przez mężczyznę.  

W Zabij swoich bliskich Amanda Waller znów stara się ukrywać działalność Task Force X przed światem, a wewnątrz drużyny zachodzą konflikty i powraca wątek zdrajcy. Tym, co napędza fabułę w tomie piątym jest przejście Waller do obozu dotychczasowego wroga. Werbująca ją organizacja Naród, znana z poprzednich części, zamierza stworzyć więcej oddziałów i za ich pomocą pozbyć się wszystkich superbohaterów. Już na papierze nie brzmi to zbyt ciekawie i takie też rzeczywiście się okazuje. Scenariusz nie potrafi sprzedać motywacji złoczyńcy ani nie oferuje żadnego nowego spojrzenia na ideę tytułowej grupy. Mówi wyłącznie to, co wiadomo od dawna – że Harley i spółka może i są czarnymi charakterami, ale gdy zajdzie taka potrzeba, stają po właściwej stronie.

Wychodzę z założenia, że im więcej nazwisk na grzbiecie wydania zbiorczego, tym bardziej zaczynam martwić się o komiks, który przyjdzie mi zaraz przeczytać. Wszak te najlepsze prezentują zwykle spójną wizję dwóch, góra trzech artystów. SUICIDE SQUAD jest z kolei tytułem, przez który przewinęło się mnóstwo rysowników i tylko scenarzysta pozostawał niezmienny. Ilustracjami zajęli się tutaj Gus Vazquez, Agustin Padilla i Giuseppe Cafaro – reprezentujący dość typową superbohaterską kreskę, która nie budzi ani szczególnie pozytywnych, ani szczególnie negatywnych odczuć.

W tomie znajdziemy informację, że na kontynuację trzeba będzie poczekać aż do sierpnia. Prosi się, żeby napisać: „całe szczęście”. Ostatnie trzy wychodziły w bardzo krótkich odstępach czasowych i o ile SUICIDE SQUAD jest serią, którą daje się traktować w jakimś stopniu jako niezobowiązujące czytadło, o tyle w większym natężeniu zaczyna irytować. Co za dużo, to nie zdrowo. Kto wie, może po dłuższej przerwie, uda jej się wykrzesać ze mnie jeszcze resztki zainteresowania?

Komiks znajdziecie w sklepie Egmontu.

Do nabycia także w ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz