piątek, 8 maja 2020

DETECTIVE COMICS VOL. 2: ARKHAM KNIGHT


Poprzedni tom okazał się na tyle satysfakcjonujący, zarówno pod kątem oryginalnego scenariusza, jak i niezwykle efektownej szaty graficznej, że tym chętniej i bez większego zastanowienia zdecydowałem się zapoznać z kolejną historią, jaką w ramach serii DETECTIVE COMICS zaplanował dla fanów Mrocznego Rycerza Peter J. Tomasi. Na znaną nam dobrze scenę, jaką stanowi skryte w mroku miasto Gotham City, wkracza kolejny poważny gracz, który niczym legendarny Król Artur gromadzi wokół siebie oddanych mu rycerzy okrągłego stołu, w celu wprowadzenia w życie swojego misternie przygotowywanego planu. Planu, mającego na celu raz na zawsze wyeliminowanie rządzącego miastem Batmana i zastąpienie mroku zbawiennym światłem. Człowiek-Nietoperz z wiernym giermkiem Robinem u swego boku, zmuszony będzie podjąć rzuconą mu rękawicę i skrzyżować miecz z Rycerzem Arkham w brutalnej i krwawej walce o przyszłość miasta.

Peter Tomasi miał już okazję pisać perypetie Arkham Knighta na łamach komiksu, który towarzyszył grze z tym złoczyńcą w tytule. Obeznany z tematem dostał jakiś czas temu zadanie, aby wpleść tą postać w umiejętny i zarazem ciekawy sposób w komiksowe kontinuum. Któż mógłby to zrobić lepiej, niż właśnie on? Problem jednak w tym, że jeśli ktoś jest miłośnikiem gier, polubił Arkham Knighta i głównie dla niego sięgnął po omawiany dzisiaj komiks, to może czuć się rozczarowany. Nie mamy tutaj bowiem żadnego powiązania z przygodówką stworzoną przez Rocksteady Studios, oprócz pseudonimu oraz podobnego kostiumu/zbroi. Ten Arkham Knight to tak naprawdę zupełnie nowy złoczyńca, a pod maską ukrywa się ktoś inny, niż Jason Todd. Niestety, znacznie mniej interesujący.

Początek i jednocześnie zapowiedź nadchodzącej konfrontacji, pojawił się w jubileuszowym, tysięcznym numerze serii DETECTIVE COMICS. Narratorem jest tutaj Arkham Knight, który przygotowując się do nadchodzącej konfrontacji wytyka Batmanowi wszystkie błędy i uznaje go za nowotwór, który szybko rozprzestrzenia się na całe Gotham. Mroczny Rycerz to jego zdaniem zło w najczystszej postaci, sprowadzający swoimi działaniami na mieszkańców ból i cierpienie. Postanawia zakończyć tą mroczną erę i jako nowy, lepszy obrońca oświecić, dosłownie i w przenośni, spowitych w ciemnościach i oszukanych przez Batmana obywateli Gotham. Zarówno ten prolog, jak i pierwszy rozdział (śledztwo dotyczące martwych nietoperzy, zebranie wokół złoczyńcy tzw. Rycerzy Słońca, pierwsze starcie z nowym przeciwnikiem) okazują się na tyle obiecujące, że aż chce się czytać dalej. Ale właśnie wtedy okazuje się, że to co najlepsze już niestety za nami, w dalszej części poziom niestety spada, zaciekawienie gdzieś ucieka, a postać w zbroi przestaje kogokolwiek obchodzić. Dosyć szybkie ujawnienie tożsamości Rycerza Arkham nie zmienia nic w tej kwestii, a czarę goryczy przepełnia origin tej postaci zaprezentowany przez Tomasiego. Rozwiązania w nim umieszczone, choć w pewien sposób wzbogacają mitologię dotyczącą Azylu Arkham, są w dużej mierze niesmaczne, mało wiarygodne, momentami nielogiczne i trudne do przyswojenia. Zresztą cały "świetlisty" plan również wydaje się nie do końca zrozumiały i sensowny.

Arkham Knight być może miał okazać się oryginalnym i pełnym nowych możliwości elementem w bogatej galerii łotrów Batmana, ale ewidentnie coś poszło w realizacji tego planu nie tak. Dostaliśmy niezbyt oryginalny i powtarzalny schemat, gdzie ten zły uznaje się za dobrego, i gdzie średnio wiarygodny motyw powoduje, że postanawia zemścić się na Mrocznym Rycerzu, skopać mu tyłek, zmienić świat na lepszy itp. Mam nadzieję, że Tomasi czy inni scenarzyści prędko znowu (jeśli w ogóle) po tą postać nie sięgną.


O ile tytułowy czarny charakter rozczarowuje czytelnika, o tyle na przeciwnym biegunie umiejscowić można występ gościnny Robina. Obecność Damiana daje historii wiele dobrego, przez co z przyjemnością czyta i ogląda się wszelkie sceny z jego udziałem, a wyjątkowo mocnym punktem są prowadzone przez niego dialogi z Bruce'em. To jednak akurat wcale mnie nie dziwi, wszak Tomasi już w BATMAN AND ROBIN pokazał wspólnie z Patem Gleasonem, że świetnie czuje postać młodego pomocnika Batmana i potrafi ukazać niezwykłą więź łączącą obu bohaterów. Zachwycają również nieliczne humorystyczne wstawki, jak chociażby ta z Gordonem pomagającym wsiąść gackowi do batmobilu.

Rozczarowanie przeciętnym produktem, jakim okazała się główna opowieść, rekompensuje trochę umieszczona pod koniec historia z DETECTIVE ANNUAL #2. Jest to sequel do pamiętnego starcia z Reaperem w "Year Two", dodatkowo wzbogacona o kilka nawiązań do batmanowego runu Granta Morrisona. Bruce i Alfred wyruszają do Europy, aby powstrzymać wymierzającego sprawiedliwość w brutalny sposób złoczyńcę, z którym dawno temu przyszło się już Batmanowi zmierzyć, i który zginął w tamtym starciu. Akcja toczy się bardzo szybko, a całość dostarcza satysfakcjonującą dawkę przyjemności z lektury, choć to żadna szczególnie wybitna i ważna historyjka.

Doug Mahnke, który w całości odpowiadał za rysunki w MYTHOLOGY, tym razem odpowiada jedynie za prolog, który pierwotnie umieszczony był pod koniec DETECTIVE COMICS #1000. Jego całostronicowe plansze (łącznie 12), na których widzimy głównie Batmana na tle różnych znanych złoczyńców, są tylko potwierdzeniem tego, jak dobrym jest on fachowcem, pasującym do roli ilustratora wszelkich bat-opowieści. Ostatnia część wykonana przez Travisa Moore'a oraz Maxa Raynora nie była może narysowana w jakiś spektakularny i pamiętny sposób, ale zaliczę ją wizualnie do grona solidnych, dokładnych i chyba zadowalających przeciętnego odbiorcę warstw plastycznych. Główna historia, a także poszczególne okładki do poszczególnych jej rozdziałów, przypadły w udziale Bradowi Walkerowi. W tym miejscu po raz kolejny należy się plus za to, że jeden artysta odpowiada od początku do końca za cały, kilkuczęściowy story arc, co ułatwia płynne śledzenie czytanego komiksu. Inna sprawa, że Walker dysponuje stylem, za którym nigdy nie przepadałem, i po obejrzeniu jego najnowszych prac dalej nie przepadam. Zapewne Walker ma również w naszym kraju liczne grono swoich sympatyków (rysował m.in. ACTION COMICS z New 52, czy AQUAMANA z Rebirth), którzy właśnie dla niego sięgną po omawiany komiks, lecz mnie jego wersja Batmana po prostu odrzuca, zwłaszcza sposób rysowania twarzy. Znam wielu artystów urodzonych wręcz do ilustrowania przygód Mrocznego Rycerza, ale Brad Walker nigdy do nich należeć niestety nie będzie. Może jestem w tej kwestii w zdecydowanej mniejszości, ale kiedy coś mi się nie podoba, to przecież nie będę kłamał, że jest inaczej.

Po odłożeniu na półkę omawianego komiksu pozostaje spory niedosyt. Wynika on przede wszystkim z faktu, że po tym konkretnym scenarzyście zawsze spodziewam się ponadprzeciętnej opowieści obrazkowej, do której chętnie po pewnym czasie się wraca. Jak widać, są wyjątki od reguły, a historia skupiona na Rycerzu Arkham jest jedną z nich. Główny złoczyńca, w tym jego origin oraz nieprzekonywujący i nudny sposób realizacji zemsty na Batmanie, okazały się dla mnie (po jak najbardziej obiecującym wstępie) sporym rozczarowaniem. Jest to historia tak naprawdę na jeden raz, niezbyt porywająca, do zapomnienia, tak jak do zapomnienia jest dla mnie zaprezentowany tutaj nowy złoczyńca. Cytując Robina z zeszytu 1013: "Nawet bez hełmu nadal nie mam pojęcia, kim do diabła jesteś. I tak naprawdę wcale mnie to nie obchodzi". Cały tom ratują w rzeczywistości jedynie dodatkowy rozdział poświęcony Reaperowi, a także obecność Damiana Wayne'a i jego współpraca z Bruce'em. Jeśli dodam do tego mój brak sympatii do artystycznych wyczynów Brada Walkera, to wychodzi na to, że pieniądze wydane na omawiany komiks mogę uznać oficjalnie za wyrzucone w błoto. Na szczęście to chwilowa obniżka formy, a kolejny tom daje znacznie więcej powodów do zadowolenia.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów DETECTIVE COMICS #1000-1005 oraz DETECTIVE COMICS ANNUAL #2.

Starcie Batmana i Robina z Arkham Knightem, znajdziecie m.in. w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz