środa, 13 maja 2020

HELLBLAZER - GARTH ENNIS TOM 1

Obecnie - od debiutu NEW 52 w 2011 r. - John Constantine jest jedną z najważniejszych magicznych postaci DC Comics, znajdującą się w centrum niemal każdego czarodziejskiego eventu wydawnictwa. Swego czasu jednak (niektórzy powiedzieliby: w czasach swojej największej świetności) trzymał się on na uboczu uniwersum: w imprincie Vertigo. Sam znałem go prawie wyłącznie z nowych komiksów, dlatego gdy trafiła się okazja do zapoznania się z bardziej klasyczną interpretacją tej postaci - i to interpretacją nie byle kogo, bo Gartha Ennisa, jednej z hellblazerowych znakomitości - nie wahałem się ani chwilę. Oto przed Wami recenzja HELLBLAZERA. Zapraszam.
    
Na samym początku trzeba jednak wyjaśnić pewne kwestie nazewnicze. Tytuł tej recenzji odzwierciedla to, co ujrzycie na okładce komiksu. Jednakże, na stronie Egmontu zbiór figuruje pod nazwą HELLBLAZER - TOM 3 i można się z nią zapewne spotkać także w innych miejscach. Obecnie bowiem wydawnictwo wypuszcza tę serię, grupując je pod względem autora odpowiadającego za dany run. Pod tym kątem niniejszy zbiór jest 3. tomem HELLBLAZERA, ale 1. z zeszytami autorstwa Gartha Ennisa - warto mieć to na uwadze.
     
W komiksach takich jak HELLBLAZER zdecydowanie najważniejszym elementem jest główny bohater - bądź co bądź, Constantine znany jest z ciętego języka, umiłowania do używek i tym podobnych rzeczy, i to jego osobowość w dużej mierze odpowiada za sukces serii. Przynajmniej w teorii. Bowiem mimo że opis tomu na stronie wydawnictwa opisuje Johna jako "pijaka, nałogowego palacza, mężczyznę nie dbającego o siebie i innych", po lekturze tomu odnoszę odmienne wrażenie. Angielski mag jest tutaj osobą względnie sympatyczną i w miarę wrażliwą - oczywiście, popełnia błędy i czasem rzuci jakimś przekleństwem czy chamską odzywką, jednak zdecydowanie nie można go nazwać, za przeproszeniem, skończonym gnojem, na jakiego kreowano go w ostatnich latach. Nie jest to jednak wada niniejszego tomu, bo zawsze ciekawie zapoznać się z nieco inną interpretacją, zwłaszcza że nie ma się tu wrażenia, że to ktoś zupełnie inny - jest to po prostu John na innym etapie swojej drogi. Jeśli ktoś jednak oczekuje "bollocków" co drugie słowo, to tu tego nie znajdzie.
      
Jeśli chodzi o scenariusz, moim zdaniem całość tomu można podzielić na dwie zasadnicze części. Pierwsza z nich, obejmująca zeszyty #41-49, składa się z historii, które można by nazwać osobistymi. Najbardziej znana z nich - o tytule ŚMIERTELNA ZALEŻNOŚĆ - to ta, w której Constantine dowiaduje się, że ma zaawansowanego raka i wkrótce umrze, co jest przyczynkiem nie tylko do desperackiego poszukiwania lekarstwa, ale i kilku rozliczeń z przeszłością. Osobiście żałuję jednak, że nie pociągnięto tego wątku dłużej, bo ciekawie moim zdaniem byłoby obserwować, jak postępująca choroba wpływa na życie nie tylko prywatne, ale i zawodowe tytułowego Hellblazera. (BTW Jeśli oglądałeś film z Keanu Reevesem, będziesz dość zaskoczony zakończeniem, jednak, moim zdaniem na srebrnym ekranie ten wątek rozwiązano lepiej.) W dwóch kolejnych, krótkich historiach, równorzędnymi bohaterami opowieści są duchy, które John spotyka na swojej drodze - scenariusze te są dość smutne i o tyle ciekawe, że rozwiązanie tych spraw nie wymaga użycia potężnych zaklęć, a po prostu zrozumienia drugiej osoby. Czy też ducha.
     
Druga, krótsza część tomu (zeszyty #50-56) są już dużo mroczniejsza. Główną historią tutaj jest KRÓLEWSKA KREW, w której Constantine mierzy się z grasującym po Londynie demonie, a w sprawę zamieszany jest dekadencki klub dla bogatych sfer. Bardziej podobały mi się jednak dwie pozostałe - króciutkie, bo jednozeszytowe - opowiadania. W pierwszym John spotyka się z ważną istotą nocy i chociaż tylko rozmawiają, to jednak dialog i narracja dają tu dobry wgląd w psychikę bohatera. W drugim Hellblazer przypadkowo spotyka człowieka, którego prześladuje... jego dziennik - poza mrokiem "ujęło" mnie tutaj dość niespodziewane zakończenie. Ogólnie rzecz ujmując, warstwa scenariuszowa w tomie jest bardzo solidna i chociaż nie mogę powiedzieć, bym był nią zachwycony, nie wykluczam, że kiedyś w przyszłości powtórzę lekturę przynajmniej fragmentów tego zbioru.
     
Na pewno za to bardzo spodobały mi się rysunki. Większość tomu wyszła spod ołówka Willa Simpsona, a jego realistyczny styl od razu przypomniał mi arty w recenzowanej przeze mnie SAGĘ O POTWORZE Z BAGIEN - tyle tylko, że tu mamy oczywiście do czynienia ze stylem o 10 lat lepszym, jeśli mogę się tak wyrazić. Jednakże, największą gwiazdą warstwy graficznej jest w HELLBLAZERZE kolorysta Tom Ziuko - uwielbiam to, jak zmieniał nakładane barwy w zależności od miejsca akcji czy stanu psychicznego bohatera. Niezłą pracę wykonali także goszczący na jeden numer każdy Steve Dillon i David Lloyd (zwłaszcza ten drugi).
       
Biorąc to wszystko pod uwagę, cały tom muszę ocenić niemal w całości pozytywnie - oczywiście, miał lepsze i gorsze elementy, a niektóre rzeczy doradzałbym zrobić nieco inaczej, ale poniżej pewnego poziomu nie schodził. Dla wolących oceny liczbowe daję 4+/6 i zachęcam do sięgnięcia, nawet jeśli nie lubicie głównego bohatera - bo tutaj może was nieco zaskoczyć. Zapraszam także do zapoznania się z poprzednimi recenzjami tych opowieści dostępnymi tutaj (dwie pierwsze części).

Andrzej R.



Opisywany zbiór zawiera materiały pierwotnie opublikowane w zeszytach HELLBLAZER #41-56. Ten i inne komiksy z linii BLACK LABEL możecie kupić w sklepie wydawcy lub na ATOM Comics.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz