W Polsce za chwilę ukaże się ostatni tom SUPERMANA ze scenariuszem Briana Michaela Bendisa, natomiast za oceanem od pewnego czasu za pisanie przygód Człowieka ze Stali odpowiadają już całkiem nowi twórcy. Takie zmiany w supermanowym zakątku DCU (i nie tylko w nim) to oczywiście naturalna praktyka i z reguły następuje co kilka lat. Nie ukrywam jednak, że chyba nigdy wcześniej tak mocno nie czekałem na to, aż DC podziękuje dotychczasowemu scenarzyście i przekaże przysłowiową pałeczkę w ręce bardziej kompetentnej osoby. A oto akurat nie było trudno. Osobiście nie spodziewałem się, że to właśnie Phillip Kennedy Johnson przejmie oba tytuły z eSem w roli głównej począwszy od marca tego roku. Wiązałem jednak z jego pracą spore nadzieje i sprawienie, że po okresie posuchy komiksy z Ostatnim Synem Planety Krypton znów będą dostarczać przyjemnych wrażeń i da się je czytać bez grymasu zniesmaczenia na twarzy.
Jonathan Kent powraca z XXXI i razem ze swoim ojcem u boku stara się obronić Ziemię przed zagrożeniem z kosmosu. W wyniku powstałej międzywymiarowej wyrwy oraz kontaktu z przeciwnikami, Kal-El nagle słabnie i okazuje się podatny na ciosy, a całą sytuację oraz życie ojca ratuje jedynie Superboy. Czy kariera Supermana rzeczywiście dobiega właśnie końca i pozostaje mu już tylko pogodzić się ze smutną przyszłością, jaką zgotował dla niego los? Czas na przemyślenia będzie później, bo trzeba odpowiedzieć na wezwanie o pomoc dawnego przyjaciela i udać się do odległych zakamarków kosmosu, gdzie na super ojca i super syna czeka kolejne nietypowy problem do rozwiązania.
Niby nowy run, ale wywodzący się w dużej mierze z poprzedniego. PK Johnson otrzymał bowiem w spadku po swoim poprzedniku kilka rzeczy, które musiał chcąc nie chcąc zaakceptować i wykorzystać w planowaniu przyszłych wydarzeń. Wśród nich znalazła się m.in. kwestia postarzenia Jona i rewelacje, jakie chłopak usłyszał na temat swojego ojca walcząc przez pewien czas u boku Legionu Superbohaterów. Dosyć niespodziewanie okazało się, że nowy scenarzysta zasiadł za sterami SUPERMANA jedynie przez kilka numerów, aby domknąć tą serię i przygotować czytelnika na nowe wyzwania z udziałem Superboya i Supermana, które przedstawione zostaną w dwóch różnych tytułach.
Pierwsza z dwóch historii zawartych w tym albumie - "Golden Age" - opowiada o symbolicznym przekazaniu pałeczki, pokazuje że Superman nie jest już niezniszczalny i nieśmiertelny, że najwyższy czas, aby syn wziął na swoje barki odpowiedzialność za losy Ziemi i jej mieszkańców. Dla Jona nie jest to proste i pojawiają się obawy, czy podoła tak wielkiej roli, ale walka z kosmicznymi najeźdźcami pomaga mu chociaż trochę nabrać pewności siebie. Historia krótka, bardzo szybka i momentami mocno oszczędna w dymki z tekstem (dając większe pole do popisu rysownikowi), ale z jasnym i jakże trafnym przekazem.
Druga opowieść (składająca się z trzech zeszytów) to również wspólna akcja Clarka i Jona, i do tego ponownie z kosmitami w tle. Wizyta na Thakkram i zmierzenie się z problemem kontrolującej ciała mrocznej siły, to kolejna okazja do udzielenia ważnej lekcji, porównania ze sobą dwóch różnych duetów ojciec-syn i udowodnienia, że 'młody' osiągnął etap gotowości do przysłowiowego wejścia w buty swojego staruszka. Johnson bardzo dobrze rozpisuje w obu historiach relacje Kal-Ela ze swoim potomkiem i na przestrzeni zaledwie kilku numerów naprawia moim zdaniem wszystko to, co w tym temacie popsuł Bendis.
No to jeszcze słów kilka odnośnie tego, jak ten komiks prezentuje się od strony wizualnej. Dwie pierwsze odsłony przypadły w udziale Philowi Hesterowi, zaś trzy kolejne to już prace Scotta Godlewskiego. Obaj szerszej publiczności dobrze znani, obaj mający w swoim dorobku narysowanych sporo komiksów superbohaterskich i miejący okazję ilustrować gościnnie przygody eSa. I do tego obaj prezentujący dosyć zbliżony, mocno kreskówkowy styl, przez co omawiany komiks zachowuje przez cały czas płynność, jeśli patrzymy na niego właśnie pod kątem ilustracji. To oczywiście duży plus. Nie będę jednak ukrywał, że taka kreska to nie jest coś, czego oczekuję po komiksach z udziałem Supermana. Zwłaszcza jak patrzę na charakterystyczne wykonanie twarzy przez Godlewskiego (kilka plansz wykończył gościnnie Norm Rapmund i prezentowały się one znacznie lepiej). Rysunki nie są w żadnym wypadku brzydkie, czy stojące na niskim poziomie, tylko najzwyczajniej w świecie nie trafiają w moje gusta, to nie moja bajka, nawet jeśli będę w tej kwestii należał do mniejszości. Co ciekawe, o ile można narzekać na pracę wykonaną przez Bendisa, to jednak gość miał wielokrotnie szczęście do artystów, a Ivan Reis był dla mnie jednym z lepszych fachowców rysujących Człowieka ze Stali.
Podsumowując, ten komiks nie zasługuje na jakieś mocno wygórowane oceny za styl i nie można mówić o jakimś przełomowym, oryginalnym podejściu do postaci Supermana. Niemniej jednak lektura ta stanowiła dosyć przyjemną odmianę po wyczynach poprzedniego scenarzysty, zwłaszcza kiedy spojrzymy na ukazanie relacji ojca z synem oraz wreszcie zjadliwe i nie denerwujące dialogi. Mamy do czynienia z takim pomostem pomiędzy poprzednim runem i przygotowaniem gruntu pod dwie nowe historie/rozdziały w supermanowej rodzinie. Pierwszy z nich ukazany będzie przez Toma Taylora w nowej serii z Jonem w roli głównej, zaś drugi to dłuższa opowieść z Kal-Elem na pierwszym planie, która prowadzi prosto do Świata Wojny. Johnson otrzymuje ode mnie spory kredyt zaufania i dopiero z czasem przekonamy się, czy jego pomysły rzeczywiście były warte śledzenia.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN #29 - 32 oraz ACTION COMICS #1029.
Omawiany komiks znajdziecie w ofercie sklepu ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Postarzenie Jona to największy błąd DC od niepamiętnych czasów. Zniszczono fantastycznego bohatera i jego relacje z Damianem. Cały run Bendisa to katastrofa dla fanów eSa
OdpowiedzUsuń