"You put the house in order. That's what a good butler does".
Na początku sierpnia do sprzedaży trafił kolejny komiks z linii DC Kids, która tylko w teorii skierowana jest dla grupy docelowej 8-12. Nierzadko czekam na jakieś tytuły z tego zakątka bardziej podekscytowany, niż na kolejne eventy, crossovery, czy inne głośne wydarzenia w ramach głównego DCU. Zgaduje, że nie jestem w tej kwestii osamotniony. YOUNG ALFRED: PAIN IN THE BUTLER Michaela Northropa z automatu wylądował na mojej liście zakupów, gdy tylko został zapowiedziany. Po pierwsze - bo to komiks o uwielbianym przez wielu lokaju Bruce'a/Batmana (wiadomo, przecież wszyscy kochają Alfiego), a po drugiej za scenariusz wziął się gość, który jak mało kto zna się na pisaniu ciekawych historii skierowanych do dzieciaków, wcześniej współtworząc dla DC m.in. dwa niezwykle udane projekty - DEAR JUSTICE LEAGUE oraz DEAR DC SUPER-VILLAINS. Jego najnowszy projekt wziąłem zatem w ciemno i absolutnie się nie zawiodłem.
Młody chłopak postanawia spełnić ostatnie życzenie swojego ojca. Udaje się do Gotham Servants School - najlepszej tego typu placówki w kraju, aby wykształcić się na lokaja. Nowi ludzie, nowe otoczenie, a do tego już od samego początku okazuje się, że nauka nie będzie dla Alfreda lekka, łatwa i przyjemna, wręcz przeciwnie. Kiedy jednak wpada na trop kryminalnego spisku i na jaw wychodzi tajemnica placówki, chłopak ma szansę zabłysnąć i stać się w oczach pozostałych prawdziwym bohaterem.
Alfred to dla mnie jeden z najlepszych bohaterów drugiego planu i zarazem najlepsza jednoosobowa grupa wsparcia, jaką można znaleźć w komiksach DC. Obecnie czeka sobie spokojnie w kolejce na przywrócenie go do życia w ramach jakiegoś kryzysu czy restartu, po tym jak potraktował go Bane, ale na szczęście pojawia się od czasu do czasu w jakichś retrospekcjach, czy alternatywnych historiach, jak ta dzisiaj omawiana. Powieść graficzna Northropa i Lotfiego stanowi zamkniętą całość , gdzie twórcy poruszają kwestię pierwszych kroków stawianych przez głównego bohatera w Gotham i próby znalezienia dla siebie nowego miejsca na ziemi. Komiks podzielony jest na dwanaście rozdziałów i rzuca trochę nowego, oryginalnego oraz ciekawego światła na przeszłość najsłynniejszego lokaja w DCU.
To kolejna z jednej strony pełna humoru, zaś z drugiej pouczająca i kładąca nacisk na ważne wartości opowieść. Przeszłość przeplatana jest z teraźniejszością, w której jak zawsze opanowany i mający wszystko pod kontrolą Alfred nadzoruje imprezę organizowaną w Wayne Maynor. Odwala też przy okazji robotę za Batmana, udaremniając atak Jokera i Harley (obie postacie ukazane w bardziej jajcarskiej wersji), którzy chcą okraść gości Bruce'a. Pennyworth udowadnia, jak istotne i nieodłączne ogniwo stanowi w działalności swojego pracodawcy, dbając dosłownie o każdym szczegół. Nie można go lekceważyć i przechytrzyć, gdyż niczym legendarny detektyw Columbo może i wygląda niepozornie, ale to tylko złudzenie mające uśpić czujność przeciwnika. On zawsze jest tam, gdzie jest akurat potrzebny. Ostatni rozdział pozbawiony dialogów to piękne zwieńczenie całej opowieści. Dodam jeszcze, że podoba mi się pomysł z umieszczeniem ześlizgów strażackich do jaskini i ten Alfred zjeżdżający po rurze z tą swoją kamienną miną.
Większość komiksu skupia się natomiast na przeszłości, dzięki czemu dostajemy inne spojrzenie na Alfreda, niż do tego przywykliśmy. W grupie piątki uczniów plasuje się na ostatniej pozycji, kolekcjonuje punkty karne i często staje się obiektem żartów, w tym związanych z jego nazwiskiem. Wydaje się, że regularne dbanie o czysty ubiór, odpowiednie maniery oraz poznanie zastosowania dla wszystkich 35 rodzajów widelców, to raczej nie jego bajka. Wiadomo jednak, że ta przygoda musi skończyć się happyendem, a śledzenie przebiegu akcji okazuje się niezwykle przyjemne. Mamy tutaj udany team-up z dziewczyną o imieniu Penny, zakradnięcie się na imprezę dla dorosłych, konflikt z uczniami szkolącymi się na sanitariuszy w Arkham, czy też tajemnicę, w której rozwikłanie Alfred mocno się angażuje, przez co dużo ryzykuje, ale też i znacznie więcej może zyskać. Ogólnie widać, że chłopak nie miał za młodu łatwo, ale od zawsze miał w sobie pewne niezwykłe umiejętności oraz potrafił zjednywać wokół siebie innych ludzi.
Ilustracje wpisują się w pewien standard panujący w tego typu historyjkach skierowanych do młodszych fanów świata DC. Nie ma zatem co oczekiwać po pracach Sama Lotfi jakichś wizualnych fajerwerków, spektakularnych rozkładówek, czy scen zaskakujących bogactwem szczegółów. Rysunki są po prostu dobrej jakości, czysta kreska, urozmaicone twarze pozwalające łatwo rozróżnić poszczególnych bohaterów, sprawnie zaznaczona mimika oraz umiejętnie dobrana kolorystyka. Chociaż w tym ostatnim przypadku jest jeden drażniący mnie szczegół, a mianowicie wyróżniające się mocno fioletowe uszy. Ogólnie warstwa plastyczna, chociaż nie zapada mocno w pamięci, to jednak spełnia swoje zadanie, czyli umila lekturę oraz trafnie oddaje panujący w komiksie klimat.
Pod koniec tradycyjnie dostajemy krótką notkę o autorach, a także kilka przykładowych stron z innej powieści graficznej, w tym przypadku jest to DEAR JUSTICE LEAGUE. Jeśli jeszcze nie czytaliście tej historii oraz drugiej tego samego scenarzysty, poświęconej superzłoczyńcom, to koniecznie musicie te zaległości nadrobić.
Nie ma zaskoczenia. YOUNG ALFRED: PAIN IN THE BUTLER to pozycja zdecydowania warta zakupu. Idealny komiks do polecenia dla tych młodszych komiksomaniaków, ale chyba jeszcze bardziej jako odstresowywacz dla tych starszych czytelników, zwłaszcza uwielbiających tytułową postać. 140 stron bardzo szybkiej, przyjemnej lektury generującej od początku do końca ogrom czystej radochy na twarzy. I oto przecież chodzi w powieściach graficznych z cyklu DC Kids.
Jeśli jeszcze nie zamówiliście swojego egzemplarza, to możecie to uczynić np. w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz